Znaleziono 0 artykułów
29.02.2024

O czym tak naprawdę są powieść i film „Diuna”?

29.02.2024
(Fot. Getty Images)

Nie dajcie się zwieść futurystycznym mundurkom Zendayi i Timothéego Chalameta, „Diuna” już dawno przestała być po prostu fantazją o przyszłości. Dziś ekranizację prozy Franka Herberta ogląda się jak reportaż o współczesnym świecie pogrążonym w kryzysie ekologicznym. To nie posępna bajka, ale nasza mroczna codzienność.

22 kwietnia 1970 r. po raz pierwszy w historii celebrowano Dzień Ziemi. Obchody z pompą zorganizowały dwa amerykańskie miasta, Nowy Jork i Filadelfia. W filadelfijskim parku Fairmount przemawiali m.in. George Wald, nagrodzony Noblem biochemik z Uniwersytetu Harvarda, oraz Allen Ginsberg, poeta, pisarz, głos bitników, sumienie kontrkultury. I Frank Herbert, gość, który pięć lat wcześniej wydał swoją pierwszą wielką powieść. Zanim napisał „Diunę”, publikował opowiadania w magazynach poświęconych fantastyce, cieszył się niezłą reputacją wśród krytyków literackich, ale żył głównie z pisania przemówień dla jednego z konserwatywnych senatorów. „Diuna” dała początek udanej karierze nowelisty i publicysty, natomiast alarmująca opowieść o pustynnej planecie zaskarbiła Herbertowi sympatie działaczek i działaczy na rzecz środowiska. 22 kwietnia 1970 r. w parku Fairmount w Filadelfii Frank Herbert zachęcał w poetyckiej metaforze, by każdy „nawiązał płomienny romans z planetą”, i publicznie obiecywał, że nigdy nie kupi nowego samochodu. Do rezygnacji z zakupu aut namawiał też zgromadzony w parku tłum. Pisarz był przekonany, że presja konsumencka zmusi korporacje z branży motoryzacyjnej do poszukiwania nowych, bardziej przyjaznych środowisku rozwiązań i produkcji ekologicznych pojazdów.

(Fot. materiały prasowe)

„Kroniki Diuny”: Bolesny realizm prognozy przyszłości

Złośliwi mogą twierdzić, że głodny poklasku Herbert mówił do tych, którzy chcieli go słuchać. Że przecież gdy zaczynał wymyślać epickie uniwersum z „Diuny” i kolejnych części swojej sagi, nie kierował nim zapał aktywisty, a dopiero gdy jego powieść została odczytana jako profetyczna historia ekologicznej zagłady, postanowił rozwijać w swoich książkach akurat ten wątek. Albo mówiąc jeszcze dosadniej: w związku z tym, że jego książka cieszyła się większym wzięciem wśród ekologów niż wśród fanów science fiction, zaczął opowiadać w wywiadach, że „Diuna” to ekologiczny manifest ku przestrodze. W zbiorze wywiadów, które redagował i które ukazały się w 1970 r. w książce „New World Or No World” (Nowy świat albo żaden) Frank Herbert pisał: „Stanowczo nie chcę powiedzieć moim wnukom: Zużyliśmy świat i dla was już nic nie zostało. Dlatego w połowie lat 60. napisałem książkę, która – miałem nadzieję – będzie drogowskazem ku większej ekologicznej świadomości”. I prawie 60 lat od premiery pierwszej z książek, które ułożyły się w „Kroniki Diuny”, stan wiedzy i zamiary Herberta, gdy zaczynał pisać swoją sagę, mają drugorzędne znaczenie. To proekologiczna wymowa jego książek sprawia, że „Diuna” wciąż tak silnie rezonuje – dziś może nawet bardziej niż wcześniej, bo ta wizja, kiedyś uchodząca za dzieło nieposkromionej wyobraźni, dziś wybrzmiewa bolesnym realizmem. Frank Herbert przewidział przyszłość.

(Fot. Getty Images)

„Diuna”, czyli wielkie kino: Scenografia przytłacza, treść boli

– Następne pokolenia nas osądzą. Wciąż nie tracę nadziei, ale uważam, że musimy natychmiast zacząć działać – mówił kanadyjski reżyser Denis Villeneuve podczas konferencji prasowej na festiwalu filmowym w Wenecji, gdzie trzy lata temu miała premierę pierwsza z dwóch części mocarnej ekranizacji prozy Herberta. – Nie chcę uderzać w moralizatorski ton, ale tu chodzi o nasze przetrwanie. O tym właśnie jest ta książka: o przetrwaniu. Gdy „Diuna” wchodziła do kin, media donosiły o fali trudnych do opanowania pożarów, które trawiły wiele miejsc na świecie: od Stanów Zjednoczonych przez Francję, Grecję i Włochy po Turcję czy Australię. Ogień wybuchał i nie pozwalał się ugasić w okresach rekordowych upałów i przedłużających się susz. Katastrofa klimatyczna stała się faktem. Villeneuve mądrze i z dużym szacunkiem dla wielowymiarowego uniwersum Diuny podkreślił na ekranie najważniejsze i jednocześnie najbardziej aktualne wątki z wizjonerskiej literatury Herberta. W konflikcie dwóch uprzywilejowanych rodów Atrydów i Harkonnenów o rządy nad planetą, bogatą w złoża potężnej przyprawy, wybrzmiewa smutna prawda, że za degradacją życiodajnej bioróżnorodności stoi chciwy i żądny władzy człowiek. W końcu „przyprawa musi płynąć”. Villeneuve przypomina, że deficyt zasobów naturalnych prowadzi do eskalacji konfliktów zbrojnych – przykładem wojny, której natężenie jest bezpośrednio powiązane ze zmianą klimatu, jest wojna w Syrii. A z opowieści o zaciętej walce o kontrolę nad pustynną planetą, kosztem wolności i bezpieczeństwa jej rdzennych mieszkańców, wynika nic innego jak prognoza siłowego zawłaszczania miejsc zdatnych do życia i metafora przemocowej polityki migracyjnej. „Diuna” w reżyserii Denisa Villeneuve’a nie jest wielka wyłącznie rozmachem scenografii. Przytłacza wizualnym i dźwiękowym brutalizmem, ale i treścią niekomfortowo bliską naszej rzeczywistości.

(Fot. materiały prasowe)

Obudź w sobie ekologa, namawia Frank Herbert

Zresztą Frank Herbert, pisząc „Diunę”, też jakoś szczególnie nie zmyślał. Jasne, wykreował świat, w którym można podróżować między planetami, ale punktem wyjścia do stworzenia sagi było prowokowane bieżącą polityką przekonanie, że wielki przemysł, działający poza jakąkolwiek etyczną wykładnią, doprowadzi do zagłady ludzkości. Herbert, gdy był młodym chłopakiem, spotkał mężczyznę, o którym mówił per „Indianin Henry”. Henry był dla Herberta mentorem, opowiadał pisarzowi o historii i traumie rdzennej ludności Ameryki – zawłaszczeniach i nadużyciach ludzi uznających samych siebie za białych zbawców czy degradacji środowiska naturalnego w imię postępu technologicznego. Wszystko, czego dowiedział się w przyjaźni z Henrym, miało sprawić, że podjął w „Diunie” temat ekologii. „To nie przypadek, że w XXI wieku >>Diuna<< przeżywa absolutny renesans popularności. I nie chodzi tu wyłącznie o sukcesywne poszerzanie obecności treści z gatunku sci-fi w mainstreamie” – pisał Ryan Britt w wydanej jesienią 2023 r. książce „The Spice Must Flow: The Story Of Dune, From Cult Novels To Visionary Sci-Fi Movies” (Przyprawa musi płynąć: Historia Diuny, od kultowych powieści do wizjonerskich filmów science fiction). „Herbert porównywał apatyczny stosunek do aktywizmu ekologicznego do prób wybudzenia kogoś z głębokiego snu. Ale wierzył, że ludzie się zmieniają,  a uśpionych można obudzić. >>Diuna<< zuchwale rozbudza w nas niechęć do bohaterów, ale i zachęca do spojrzenia na błędy, które sami popełniliśmy, mimo dobrych intencji. Rzuca nam wyzwanie, byśmy wyobrazili sobie świat wykraczający poza naszą codzienność, w którym kropla wody jest cenniejsza od słowa”.

Frank Herbert wierzył w aktywizm i skuteczność protestu konsumenckiego. Wierzył w działanie. Lata później narracje o indywidualnej odpowiedzialności przyjęły szkodliwą, wypaczającą rzeczywistość formę, w której od codziennego zachowania pojedynczego człowieka zależy przyszłość planety – a wiemy, że bez precyzyjnie sformułowanego i bezwzględnie egzekwowanego prawa regulującego działalność globalnych biznesów nie zminimalizujemy konsekwencji zmiany klimatu. To jednak nie znaczy, że Herbert był naiwniakiem przeceniającym moc pojedynczej osoby. „Diuna” ma prowokować rachunek sumienia, ale i przywracać wiarę we własną sprawczość każdego z nas. Nawet jeśli ten, który ją przywraca, też grzeszył. Autor książek o pustynnej planecie Arrakis podobno kochał jeździć po mieście limuzyną i jeśli tylko mógł, latał pierwszą klasą. Ale przynajmniej dotrzymał obietnicy złożonej podczas obchodów Dnia Ziemi w Fairmount Park w Filadelfii i nigdy nie kupił sobie nowego samochodu.

Angelika Kucińska
Proszę czekać..
Zamknij