Znaleziono 0 artykułów
06.02.2020

Taika Waititi: Obśmiać Hitlera

06.02.2020
Taika Waititi  (Fot. Ian Gavan/Contour via Getty Images)

Z niedawnego raportu wynika, że 41 proc. wszystkich Amerykanów, a 66 proc. milenialsów nigdy nie słyszało o Auschwitz. Jak w obliczu takich statystyk mogłem nie zrobić mojego filmu? –  mówi nam Taika Waititi, Nowozelandczyk nominowany do Oscara za „Jojo Rabbit”, satyrę na nazizm.

Scarlett Johansson, która za rolę w „Jojo Rabbit” dostała nominację do Oscara, mówi, że zachęcasz ekipę do przyprowadzania na plan dzieci, w tym jej córki, pięcioletniej Rose.

Tak, bo wierzę, że praca na planie ma walor edukacyjny. Dzieciaki mogą nauczyć się więcej niż w szkole. A poza tym młode umysły myślą niekonwencjonalnie, więc potrafią często znaleźć najlepsze rozwiązania. Takie, które dorosłej osobie nie przyjdą do głowy. Na planie „Thora” odwiedzili nas mali goście z fundacji Make a Wish. Jeden z nich zasugerował nam, że tytułowy bohater powinien na widok Hulka powiedzieć: „To mój kolega z pracy”. Padliśmy ze śmiechu. Dialog wszedł do filmu.

To dlatego w „Jojo Rabbit” pokazujesz II wojnę światową z perspektywy dziecka, które chce być jak jego idol – Adolf Hitler?

Kino historyczne to gatunek, w ramach którego cały czas trzeba szukać nowych punktów widzenia i form ekspresji. W przeciwnym wypadku widz wie już, o czym chcemy opowiedzieć. A ja jako reżyser najbardziej boję się obojętności. Dlatego właśnie poszukuję niecodziennego spojrzenia na to, co się już wydarzyło. W ostatnim czasie kino historyczne ma dobrą passę – powstaje mnóstwo filmów, zwłaszcza o II wojnie światowej. Niektórzy zastanawiają się więc, czy potrzebujemy więcej takich produkcji.

Kadr z filmu Jojo Rabbit  (Fot. East News)

Co w takich sytuacjach odpowiadasz?

Nawet gdy obejrzymy setny film o II wojnie światowej, to i tak nie zrozumiemy tego, co się wtedy wydarzyło. Wierzę, że filmy są jak puzzle, które dokładają nowy element do układanki, składając się na większy obraz problemu. Poza tym z biegiem lat oddalamy się od przeszłości, więc siłą rzeczy wiemy o niej coraz mniej. Jednym z impulsów, który skłonił mnie do zrobienia „Jojo Rabbit”, był raport opublikowany przez „Washington Post” o świadomości obywateli Stanów Zjednoczonych na temat Auschwitz. Wynika z niego, że 41 proc. wszystkich Amerykanów, a 66 proc. milenialsów nigdy o nim nie słyszało. Jak w obliczu takich statystyk mogłem nie zrobić mojego filmu? Poza tym obśmiewanie dyktatorów to w kinie nic nowego.

Hitlera w kinie nikt nie ośmieszył tak skutecznie od czasów Charliego Chaplina.

Pokazując dyktatorów w krzywym zwierciadle, osłabiamy ich moc. Mądrzy artyści zawsze wykorzystywali humor do walki z władzą. W mojej rodzinie taka tradycja jest kultywowana od pokoleń.

Taika Waititi  Fot. (Fot. Getty Images)

„Jojo Rabbit” to dla ciebie osobisty film?

Każdy mój film jest osobisty.

Nawet „Thor” powołany do życia w wielkiej wytwórni?

Oczywiście. To, że powstał dla Marvela, nie oznacza, że nie odcisnąłem na nim swojego autorskiego piętna. „Thor” mierzy się z kwestią eksterminacji rdzennej ludności, co bezpośrednio koresponduje z przeszłością Nowej Zelandii, z której pochodzę. U każdego Nowozelandczyka seans wywoła skojarzenia z jego krajem. „Jojo Rabbit” jest zaś dla mnie ważny ze względu na moje żydowskie pochodzenie. Jestem z niego dumny, chociaż dorastałem w areligijnym domu. Moi pradziadkowie ze strony matki uniknęli pogromów w Rosji w XIX w. Uciekli do Wielkiej Brytanii, skąd – i to jest dla naszej rodziny wielka zagadka – przedostali się do Nowej Zelandii, gdzie żyjemy od ponad stu lat. Mojemu dziedzictwu zawdzięczam wrażliwość w temacie ludobójstwa, ale też poczucie humoru. W mojej rodzinie często żartuje się z ocalenia, co też budzi ogromne kontrowersje. Jedni z nami sympatyzują, drudzy – odsądzają od czci i wiary. Tak jest wszędzie poza Nową Zelandią.

Czym wyróżnia się Nowa Zelandia?

U nas takie filmy jak „Jojo…” też dzielą widzów, ale spora część społeczeństwa opowiada się pośrodku. Nie jesteśmy tacy zero-jedynkowi. W zagranicznych recenzjach mojego filmu dominują argumenty emocjonalne, a nie merytoryczne. Nie dziwię się im, bo wielu piszącym brakuje dystansu do ich własnej historii albo członków ich rodzin. Tacy krytycy najczęściej wydają opinię jeszcze przed seansem.

Złości cię to?

Nie, nie przejmuję się tym. Rozumiem, że ktoś może poczuć się urażony, bo temat jest dla niego drażliwy. Ale nikt przecież takiej osobie nie każe iść do kina. Pracuję w branży i też nie mam potrzeby oglądać wszystkich filmów, które powstają. Inni ludzie też mogą sobie mój film spokojnie odpuścić.

Największe bodaj kontrowersje film wywołał w Izraelu…

Ich też nikt nie zmusza do oglądania filmu. „Jojo…” zmienia sposób patrzenia na Hitlera. Nigdy nie chciałem zagrać go jako rzeczywistego człowieka, bo na to nie zasługuje. Ekranowy Führer nie jest bohaterem. Pozostaje wyobrażeniem Jojo nie tyle o Hitlerze, co o nim samym w przyszłości. Zastępuje mu figurę ojca. Kogoś, do kogo mógłby się upodobnić. Zależało mi na pokazaniu fasadowości Trzeciej Rzeczy, która chłopcom wydawała się piękna, bo nie widzieli, jak w środku wszystko gnije.

Taika Waititi  (Fot. Getty Images)

To tak, jak bohaterka grana przez Scarlett Johansson – matka Jojo. Ona też udaje.

Jej postać jest zawsze idealnie ubrana, ma piękny makijaż, doskonałą fryzurę. Porusza się pewnym krokiem. Stwarza pozory kobiety szczęśliwej, ale w środku się rozpada. O ile przedstawienie Hitlera jest fantazją, o tyle reszta oddaje atmosferę przełomu lat 30. i 40. Z badań wynika, że ludzie w czasie II wojny chętnie ubierali się w swoje najlepsze ubrania. Bali się bowiem, że każdy dzień może być ich ostatnim, więc chcieli wyciągnąć z niego tyle piękna, ile się dało. Kobiety wychodziły z domu w pełnym makijażu, mężczyźni w odprasowanej koszuli. Ten paradoks mnie uderzył. Ludzie głodowali, bo nie było, co włożyć do garnka, a jednocześnie dbali o wizerunek. Fascynuje mnie, że umysł ludzki działa tak, że w pogrążonym w marazmie kraju każe człowiekowi udawać, że wszystko jest w porządku.

Kadr z filmu Jojo Rabbit  (Fot. Getty Images)

II wojna światowa nie była jednak jedyną inspiracją do powstania filmu.

Na początku lat 90. wszystkie programy informacyjne w Nowej Zelandii skupiały się na krwawym konflikcie na Bałkanach. Te wydarzenia rozgrywały się gdzieś daleko poza moim zasięgiem, więc niespecjalnie się nimi przejmowałem. A jednak nasiąkałem tymi obrazami. Moja ojczyzna była azylem, wszędzie indziej było niebezpieczne. Dwadzieścia lat później powróciłem do tego tematu. Odkrywałem wtedy, że w konflikt zaangażowane były dzieci, które musiały zabijać swoich rówieśników. Zastanawiałem się, kto był dla nich wzorem.

Z pomysłem na film nosiłeś się od 10 lat. Dlaczego nie został od razu przeniesiony na ekran?

Dekadę temu nie rozmawialiśmy tyle o skrajnej prawicy, o neonazistach, o faszyzujących politykach. W tamtym nastroju, znacznie pod tym kątem spokojniejszym, taki film nie miałby wystarczającej siły oddziaływania. Dziś rozmowa na podobne tematy stała się czymś naturalnym.

A jaki był Taika Waititi w wieku Jojo?

Uwielbiałem sport i rysowanie. Moją sypialnię wypełniały wykonane przeze mnie plakaty, które kopiowałem z oryginałów. A na dnie szuflady biurka ukrywałem rysunki, które były wyrazem buntu. Kiedy nikt nie patrzył, rysowałem nawet swastykę, która była tematem tabu w moim otoczeniu. Możliwość stworzenia jej na kartce była ekscytująca. Ale potem czułem się winny. I wywalałem pomiętą kartkę przez okno. Najczęściej jednak trudne i bolesne kwestie pomagał mi przepracować humor. Szybko nauczyłem się śmiać z tego, co mnie uwiera. To mi zostało do dzisiaj. Jestem szczęściarzem, że mogę robić zabawne filmy.

Artur Zaborski
Proszę czekać..
Zamknij