Znaleziono 0 artykułów
02.11.2021

Odwaga w łóżku to czasem powiedzieć: „Nie mam orgazmu”

02.11.2021
Kadr z filmu „Oczy szeroko zamknięte” (Fot. East News)

Żeby przekraczać granice albo ich bronić, trzeba najpierw je określić. A z tym, podobnie jak ze zwykłą komunikacją, mamy w łóżku duży problem. – Bardziej nas interesuje, jak wypadamy, niż co czujemy – mówi Basia Baran – psycholożka, seksuolożka, edukatorka związana z SEXED.pl. 

Basia Baran zauważa, że szczera rozmowa pary o życiu seksualnym jest testem jakości związku. Dodaje, że to, co przyjęło się uważać za kinky seks, nie zawsze jest fanaberią. Istnieje na przykład grupa, która może realizować się i spełniać tylko w formie BDSM-u czy innej ekspresji uznawanej przez niektórych za nietypową. Według nowej Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób, która zostanie opublikowana w tym roku, BDSM wpisuje się w normę

Marta Szarejko, pisząc drugą część swojej książki „Seksuolożki”, zrobiła sondę wśród Polek. Zapytała, jakie są ich granice w łóżku. Szybko okazało się, że nawet te dorosłe, wykształcone, z dużych miast często nie rozumieją pytania. Co to mówi o naszym życiu seksualnym?

Że nawet nie wiemy, że możemy mieć granice. Wiele z nas nie daje sobie prawa do powiedzenia: „Stop, to nie dla mnie” oraz – co za tym idzie – również do autentycznego mówienia: „Właśnie tego pragnę”. Myślimy, co powinnyśmy, czego spodziewa się partner czy partnerka albo co wpisuje się w normę. Bardziej nas interesuje, jak wypadamy, niż co czujemy. A to oczywiście przekreśla otwarcie się na drugą osobę i przeżywanie głębokiej bliskości i rozkoszy. 

Jeśli potraktujemy seks jako czysto fizyczną przyjemność, eksperyment też będzie ważnym elementem samopoznania. Tutaj pojawia się argument: „Jeśli nie spróbujesz, nie wiesz, co tracisz”.

Nie zgadzam się z tą tezą – nie musimy czegoś próbować, żeby wiedzieć, że nie jest dla nas. Mamy wyobraźnię, dojrzałość, wiedzę o nas samych, która może nas chronić. Myślenie o czymś uruchamia emocje. Jeśli czujemy lęk, stres, niepokój, obserwujemy, że ciało się spina, to jest wyraźny sygnał, żeby się zatrzymać i przemyśleć, co mówią te reakcje i czy na pewno dalej chcemy czegoś spróbować.

Kadr z filmu „Oczy szeroko zamknięte” (Fot. East News)

A do czego kobiety najczęściej się zmuszają?

Często słyszę historie o tym, że nie lubią dawać seksu oralnego, zazwyczaj wtedy, gdy same nigdy go nie otrzymują. Bywa, że czują się zobligowane, żeby starać się robić głębokie gardło, choć robi im się wtedy niedobrze, przyduszają się. Część mówi, że fellatio sprawia im przyjemność, ale trudno im powiedzieć partnerowi, że nie chcą, żeby dochodził w ich ustach.

Zarówno mężczyźni, jak i kobiety stresują się seksem analnym, a przez mainstreamową pornografię wielu wydaje się, że ten rodzaj penetracji jest standardowym elementem każdego seksu. W efekcie nie mówią partnerowi czy partnerce o tych uczuciach, bo wydaje im się, że to by oznaczało, że są nudni i konserwatywni. Pojawia się też przekonanie, że jeśli coś zrobię albo nie zrobię, coś się definitywnie zmieni – „nigdy będzie tak jak dawniej”, „stracę w oczach partnera”, a nawet „zostawi mnie”.

Te obawy są powszechne, podobnie jak przekonanie, że aby poradzić sobie z lękiem, trzeba się przełamać. Zacisnąć zęby, udawać, że nie mam oporów. A ta strategia jest bardzo ryzykowna, może nam przysporzyć dużo cierpienia i pogłębić problemy, z którymi mierzymy się w seksie i w związku.

Największą odwagą w takim razie okazuje się szczerość, powiedzenie: „Nie kręci mnie to, co robisz” albo „Nie mam orgazmu”. To zdania, które mogą zupełnie pogrążyć relację albo otworzyć nowy rozdział. Wszystko zależy od komunikacji i nastawienia partnerów.

Można powiedzieć, że to test, na ile relacja jest bezpieczną przestrzenią do pokazywania takich części siebie, które bywają krytycznie oceniane.
Czy możemy liczyć na otwartość i zrozumienie ze strony partnera lub partnerki? Czy nie uzna takiej wypowiedzi za personalny atak, tylko za informację o tym, co możemy razem zmienić w seksie? Ale przede wszystkim chodzi o to, czy sami przed sobą umiemy przyznać, że „tak, waniliowy seks to jest coś, co mi odpowiada, nie chcę iść dalej” albo wręcz przeciwnie: „zaczynam czuć monotonię, potrzebuję odmiany, mam ochotę na coś kinky”. A to się oczywiście może zmieniać w różnych okresach życia w kontakcie z różnymi partnerami i partnerkami.

Mówisz o przekraczaniu granic jak o kaprysach. Tymczasem dla pewnej grupy ludzi odstępstwo od tak zwanej normy nie jest pikanterią, ale wyrazem ekspresji własnego ja. To głęboka potrzeba i prawdziwe wyzwolenie, które może mieć formę na przykład BDSM-u, shibari, fetyszu albo cross dressingu.

Jeśli taka ekspresja jest autentycznie moja, wynika z własnych potrzeb i realizuje część mojej osobowości, pokazanie tego przed partnerowi lub partnerce jest przejawem zaufania. Może też być ryzykowne, bo ewentualne odrzucenie uderzy właśnie w sedno mnie. Jest to bolesne dla osób, które same dopiero poznają tę stronę siebie albo pierwszy raz ją komuś pokazują. Ale mogą spotkać się z akceptacją i pomocą w znalezieniu spełnienia.

Sytuację utrudnia fakt, że wiedza o różnorodności ludzkich zachowań seksualnych nie jest w naszym kraju powszechna. A sama seksuologia bardzo dynamicznie się rozwija. Dopiero od niedawna wiemy, że wspomniane praktyki BDSM, fetyszyzm czy podniecający kogoś cross dressing – jeśli zgadzają się na to wszystkie zaangażowane osoby, nie czują stresu ani nie ma zagrożenia zdrowia lub życia – nie powinny być uznawane za zaburzenie czy chorobę. Dopiero z początkiem przyszłego roku wyjdzie ICD-11, czyli zrewidowana wersja Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób, obowiązująca również w Polsce, a w niej już nie pojawią się te zachowania. Jeśli zgadzają się na nie dwie strony, to są one po prostu preferencją seksualną, która należy do szeroko pojętej normy. W powszechnej świadomości ta informacja pewnie pojawi się dopiero za parę dobrych lat.

Często słyszę, że problemem wydaje się moment zaproponowania nowego kinky elementu seksu. Pojawia się obawa, że wieloletni partner lub partnerka zacznie pytać: „Co się działo do tej pory, że jedna strona zatajała informację o swoich potrzebach?”. I odczyta to jako problem z zaufaniem.

(Fot. archiwum prywatne)

Na okładce książki Remigiusza Ryzińskiego „Moje życie jest moje”, reportażu o seksie bez tabu w Polsce, znalazł się cytat z Katarzyny Boni: „Rzecz o seksie? Nie sądzę. Bohaterowie pragną wyzwolenia. Stawką jest dusza”.

Rzeczywiście, własna ekspresja seksualna może być jednym z kluczowych elementów nas, naszej tożsamości. Wówczas przymus ukrywania preferencji skazuje na samotność, również jeśli jesteśmy w związkach. Ale nie zawsze tak jest. Są osoby, które mogą zaangażować się w nietypowe aktywności seksualne, ale brak takiego seksu w ich życiu nie powoduje cierpienia. Ważne jest zrozumienie swojego seksualnego ja, poznanie własnych potrzeb i ustalenie, jak bardzo są one dla mnie ważne. To brzmi prosto, ale często w realnym życiu wcale takie nie jest. Z powodu norm religijnych, konserwatywnego wychowania czy braku edukacji seksualnej uciszamy elementy swojej seksualności, nawet tak głębokie jak orientacja. Spotykam osoby, które własną nieheteronormatywność zaczynają poznawać dopiero w dojrzałym wieku.

To zjawisko według seksuologów dotyczy głównie kobiet – po 40., 50. roku życia. Często zrealizowane zawodowo matki dorastających dzieci odkrywają, że bliżej im do kobiet niż mężczyzn.

Bo pewnie dopiero na tym etapie życia w naszej kulturze kobiety odzyskują przestrzeń, żeby być autentyczne. Patriarchalny gorset ściska szczególnie mocno młode kobiety, wyznaczając im role. W trochę inny sposób traktuje kobiety dojrzałe. W ich przypadku może polegać to na niewidzialności, braku ich w mediach, w sztuce. To wypchnięcie z bycia w centrum ciągłej obserwacji i oceny dojrzała kobieta może wykorzystać. Dodatkowo u wielu sytuacja zawodowa, stabilizacja w życiu jest zupełnie inna niż gdy miały po 20 lat. Z ich wiekiem związana jest też większa dojrzałość, znajomość i akceptacja siebie. Patrzą na same siebie z większą życzliwością. To pozwala wcześniej powstrzymywanym potrzebom ujawnić się, a także eksperymentować, na nowo określać siebie.

Badania pokazują światło w tunelu. Wydaje się, że nowe pokolenie, przynajmniej w kwestii orientacji, jest bardziej świadome. Według amerykańskich badań Centers for Disease Control and Prevention tylko w latach 2015–2019 procent nastolatków, którzy określali się jako nieheteroseksualni z 8,3 wzrósł do 11,7. Jak to wygląda w Polsce?

Przy czym pewnie wzrosła liczba osób, które to publicznie deklarują, a niekoniecznie więcej osób „stało się” nieheteroseksualnymi. Z powodu aktualnej sytuacji politycznej w Polsce nie da się takiego efektu zauważyć u nas w badaniach. W Polsce rośnie skala przemocy wobec takich osób, według raportu ILGA-Europe jesteśmy najbardziej homofobicznym krajem w Unii Europejskiej. To znaczy, że osoby LGBT+ żyją u nas w zagrożeniu, zatem wiele z nich może nie podawać w badaniach danych, za które spotkałaby ich przemoc. To, o czym mówisz, zauważam wśród polskich nastolatków w mniejszych, bezpiecznych grupach. Wtedy dają sobie większą swobodę do zastanawiania się nad swoją tożsamością. Z moich doświadczeń wynika, że różnorodność w seksualności jest dla nich oczywista albo łatwiejsza do zrozumienia niż dla dorosłych. Nastolatki słuchające K-pop dobrze wiedzą, czym jest niebinarność.

 

Czy nowe pokolenie, wychowane na „Sex Education” czy podręczniku SEXED.PL, potrafi określać swoje granice?

Ponad 230 tys. sprzedanych egzemplarzy naszego podręcznika to ogromny sukces, ale też jedna z wielu cegiełek potrzebnych do zatroszczenia się o to pokolenie. Temat granic, czyli świadomej zgody na kontakt, jest jednym z najbardziej zaniedbanych w tej grupie wiekowej. Wiąże się to z tym, jak wychowujemy dzieci. Do mniejszości należą nastolatki, które z domu wynoszą zakorzenione przekonanie, że to, co czują, ich potrzeby i zdanie mają ogromną wartość, a ich „nie” jest święte i nikt nie może go naginać. Częściej spotykam się z efektami wychowywania, w którym dorośli naruszają granice dziecka i nadmiernie je kontrolują. A żeby nauczyć się stawiać granice, musimy wiedzieć, że świat je respektuje. Jeśli młoda osoba, wychowana w represyjnym systemie, daje sobie wolność do poznawania swojej dojrzewającej seksualności, a potem do autentycznego i świadomego decydowania o swoim życiu seksualnym na jej własnych zasadach, to jest to rewolucyjny akt odwagi.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij