Znaleziono 0 artykułów
12.02.2019

Oscar: ucieleśnienie snu o sławie

12.02.2019
Sofia Coppola, Bill Murray i Scarlett Johansson podczas 76. gali w 2000 roku (Fot. Getty Images)

Amerykanie wielu nagradzanych Oscarami filmów nie znają. Bo są zbyt niszowe, niskobudżetowe i trudne. A o tym kto dostanie statuetkę, decyduje często nie poziom artystyczny dzieła, a sprawność jego kampanii promocyjnej. – Nagrody Akademii w większym stopniu pokazują, czym Hollywood chciałoby być, niż odzwierciedlają rzeczywistą kondycję amerykańskiego kina – mówi Katarzyna Czajka-Kominiarczuk, autorka książki „Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej” i bloga Zwierz Popkulturalny, odsłaniając kulisy przyznawania najważniejszych nagród filmowych.

Który film zatriumfuje na tegorocznej gali oscarowej?

Gdybym miała kierować się przesłankami, które w ostatnich latach decydowały o wygranej w kategorii Najlepszy film, wskazałabym „Green Book” Petera Farrelly’ego.

 Elizabeth Taylor i Richard Burton. 1976 rok (Fot. Getty Images)

Dlaczego?

Bo ten film wygrał festiwal w Toronto, a decyzje tamtejszego jury często pokrywają się z werdyktem Akademii. W dodatku kampania „Green Book” jest prowadzona z wyraźnym naciskiem na kategorię Najlepszy film. Nie bez znaczenia jest „słabość” przeciwników. Najlepszym filmem w zestawieniu jest prawdopodobnie „Faworyta” Yorgosa Lanthimosa. Niestety to jednocześnie arthousowy obraz wyreżyserowany przez dziwnego greckiego reżysera. Obawiam się, że takie połączenie może zniechęcić Akademików [Oscary przyznaje Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej, organizacja zawodowa zajmująca się promowaniem sztuki i wiedzy filmowej – przyp. M.S.]. Z kolei „Bohemian Rhapsody” Bryana Singera, mimo że ma na swoim koncie m.in. Złoty Glob dla najlepszego filmu dramatycznego, może zostać skreślona ze względu na seksskandale, w które uwikłany jest reżyser filmu. „Czarna pantera” też nie ma szans, bo jest filmem zbyt popularnym. Jego wygrana byłaby ogromną niespodzianką. Zwycięstwo „Czarnego bractwa. BlacKkKlansman” również, między innymi dlatego, że wszedł do kin kilka miesięcy temu, więc Akademicy mogli o nim już zapomnieć. Satyra polityczna „Vice” także nie jest typowana do zwycięstwa w najważniejszej kategorii.

Ciekawe, że nie wspomniałaś jeszcze o „Romie”. W kuluarach mówi się, że to jedna z faworytek.

Uważam, że zwycięstwo Cuaróna jest wątpliwe z dwóch powodów. Jednym z nich jest dystrybucja „Romy” pod szyldem Netfliksa, który przez tradycyjne wytwórnie wciąż postrzegany jest jako intruz w filmowym świecie. Platforma wydała na promocję tytułu rekordową sumę 20 milionów dolarów, ale nastawienie na bardzo ograniczoną dystrybucję w kinach zraziło do niej wielu wpływowych graczy. Oprócz tego mam wątpliwości, czy Akademicy są skłonni nagrodzić meksykańskiego twórcę drugi rok z rzędu. Mimo wszystko Oscary są nagrodami amerykańskiej Akademii. Pamiętajmy też, że Amerykanie nie są przyzwyczajeni do oglądania filmów z napisami [śmiech]. Dlatego jeśli „Roma” miałaby wygrać, obawiam się, że wiele osób zagłosuje na nią w ciemno, bez obejrzenia filmu.

Nawet przy prostym typowaniu wychodzą na jaw skomplikowane mechanizmy, którymi rządzi się Akademia. Jaki film można uznać za oscarowy?

Jest to zwykle amerykański film niezależny, wyprodukowany przez mniejszą wytwórnię albo niezależną przybudówkę dużego studia. W tym momencie muszę przywołać niechlubne nazwisko Harveya Weinsteina, który opracował sprawdzony przepis na oscarowy sukces. Film, który zaskarbia sobie uznanie Akademików, zwykle ma w obsadzie brytyjskie gwiazdy (głównie dlatego, że można im płacić mniej, ale również ze względu na ich status wykształconych aktorów z doświadczeniem scenicznym) i jest oparty na faktach. Także w tym roku większość nominowanych filmów, poza „Czarną panterą” i „Narodzinami gwiazdy”, czerpie z autentycznych życiorysów i historii. „Wybitna jednostka zmagająca się z wykluczeniem – ze względu na płeć, status społeczny, chorobę” to schemat scenariuszowy, który sprawdza się znakomicie. Istnieją też zupełnie niedorzeczne punkty zbieżne oscarowych filmów, takie jak chociażby obecność wątku bokserskiego.

Julia Roberts i Russell Crowe podczas 73. gali  w 2004 roku (Fot. Getty Images)

W swojej książce wspominasz też o koniach.

Z mojej dokumentacji wynika, że obecność konia w filmie znacznie zwiększa szanse produkcji na nagrody. Wygląda na to, że mój przepis na oscarowy sukces to opowieść o bokserach jeżdżących konno [śmiech]. Większość nominowanych w tym roku spełnia wymogi filmu oscarowego. To, co w wyścigu po statuetkę jest najważniejsze, rozgrywa się jednak z dala od ekranu kinowego. 

Mowa o kampaniach promocyjnych prowadzonych przez studia filmowe. Jak wygląda ta zakulisowa walka o Oscara?

Celem każdej kampanii jest przekonanie Akademików w pierwszej kolejności do obejrzenia filmu, jak również stworzenie wokół niego pożądanej narracji. W przypadku ubiegłorocznego zwycięzcy, „Kształtu wody” Guillermo del Toro, nie mówiono, że to film o miłości kobiety do człowieka-ryby, ale opowieść o ludziach wykluczonych przez społeczeństwo, o potrzebie tolerancji. Nie bez znaczenia był również fakt, że film poruszający te kwestie, nakręcony przez meksykańskiego twórcę, został nagrodzony w czasach, kiedy Ameryką rządzi Donald Trump. Prezydent, który w jednej ze swoich obietnic przedwyborczych zapowiadał wybudowanie muru oddzielającego Stany Zjednoczone od Meksyku.

Nieodłącznym elementem kampanii oscarowej są także próby nadszarpnięcia reputacji rywali. To nie przypadek, że tuż przed ogłoszeniem nominacji na jaw wychodzą przewinienia gwiazd sprzed lat, a kolejne wpadki są skrupulatnie relacjonowane przez prasę. Kontrowersje wywołało użycie przez Viggo Mortensena obraźliwego określenia nigger. Zrobiło się też po raz kolejny głośno o Bryanie Singerze, reżyserze „Bohemian Rhapsody”, którego coraz to nowi mężczyźni oskarżają o molestowanie seksualne. To, że przywołuje się je w czasie oscarowej gorączki, nie czyni oskarżeń nieprawdziwymi, ale wykorzystywane są nie z troski o sprawę czy z potrzeby walki o sprawiedliwość, ale po to, by zdyskredytować rywali.

Ile właściwie trwają te oscarowe kampanie? W wakacje przeczytałam, że Emma Stone zrezygnowała z udziału w kolejnym filmie, żeby promować „Faworytę”, w której gra drugoplanową rolę.

Punktem zwrotnym jest festiwal w Toronto, odbywający się na przełomie sierpnia i września. Właśnie tam mają często miejsce pierwsze pokazy filmów z oscarowym potencjałem. Zaczynają się spotkania z prasą, wywiady, wizyty w telewizji, a później kolejne festiwale i nagrody przyznawane podczas imprez branżowych. Twórcom zdarza się poświęcać wiele miesięcy na promowanie tytułu. 

Gwiazdor walczący o statuetkę powinien na kilka miesięcy przed oscarową galą unikać wszelkich kontrowersji oraz nie angażować się w jakikolwiek projekt, który odwróciłby uwagę od roli w oscarowym filmie. Wzorcowym przykładem kampanii oscarowej jest promocja „Narodzin gwiazdy”. Już po pierwszych pokazach na festiwalach w Wenecji i Toronto zaczęto mówić o oscarowych nominacjach dla Lady Gagi i Bradleya Coopera. Gaga w wywiadach podkreślała na każdym kroku, że Bradley Cooper ją odkrył, uwierzył w nią, gdy nikt inny nie dostrzegał jej aktorskiego potencjału. To trochę zabawne w kontekście skali popularności wokalistki, która na długo przed rozpoczęciem zdjęć do filmu była znacznie większą gwiazdą niż Cooper. Nie wspominając już o tym, że ma na swoim koncie Złoty Glob za rolę w serialu „American Horror Story”…

Michael Caine, Angelina Jolie, Hilary Swank i Kevin Spacey ze swoimi statuetkami (Fot. Getty Images)

Fascynujące, jak wiele osób uwierzyło w tę narrację.

Opowieść o filmie, który połączył dwoje artystów serdeczną przyjaźnią i kompletnie odmienił ich życie, jest bardzo atrakcyjna. Kilka dni temu podczas serii koncertów Gagi w Las Vegas na scenie niespodziewanie pojawił się Cooper, a nagranie ich wspólnego wykonania na żywo piosenki „Shallow” ma już kilkanaście milionów wyświetleń na YouTubie. A Akademicy myślą sobie: „Ależ oni ładnie razem wyglądają”. Bardzo często zresztą w sytuacji, gdy nominowany film opowiada o miłości, aktorzy walczący o złoto ukrywają swoich prawdziwych partnerów. Lady Gaga wprawdzie się niedawno zaręczyła, ale nie pokazuje się zbyt często publicznie w towarzystwie swojego narzeczonego. 

Nie mniej emocji od samych nagród wzbudzają także kreacje gwiazd walczących o statuetki. Jak powinna wyglądać idealna suknia oscarowa?

W modzie oscarowej zaszła w ostatnich latach ogromna zmiana. Relacja z czerwonego dywanu jest dostępna na żywo, dzięki czemu ma równie dużą oglądalność co gala.

Kreacje, które wzbudziłyby zachwyt chociażby na festiwalu w Cannes, gdzie gwiazdom pozwala się na odrobinę modowego szaleństwa, kompletnie nie sprawdzają się na Oscarach. Tu ryzyko zwykle nie popłaca. Dobór kreacji niektórych aktorek determinują umowy z domami mody. Dlatego często gwiazda nosi sukienkę, która niekoniecznie wygląda na niej najlepiej. Zakłada ją wyłącznie dlatego, że zobowiązują ją do tego ustalenia kontraktu. Kreacje mają imponować widzom gali oscarowej, ale jednocześnie nie mogą być zbyt ekstrawaganckie. To zwykle nie są też stroje, które dają się wygodnie nosić. Celebrytki mają się w nich pokazać na czerwonym dywanie i podczas gali, a chwilę później na after party przebierają się w coś znacznie wygodniejszego i czasami nawet ciekawszego. 

W dobie social mediów każda wizerunkowa decyzja gwiazd jest szeroko komentowana. To zniechęca do eksperymentowania?

Kreacje oscarowe są z finansowego punktu widzenia ważniejsze niż same nagrody. Ostatnio dużo mówi się o akcjach typu „Ask Her More”, które mają zachęcać dziennikarzy do pytania aktorek o ich role, a nie sukienki, które mają na sobie. Niestety pytanie o kreację musi paść, bo w grę wchodzą ogromne pieniądze. Założenie przez aktorkę sukienki konkretnego projektanta jest dla luksusowych domów modowych bezcenną reklamą. Na portalach plotkarskich, w programach informacyjnych i na Instagramie natychmiast pojawiają się zdjęcia kreacji gwiazd, a kobiety z każdego zakątka globu porównują kolejne stroje. Miliony widzów prawdopodobnie nigdy nie kupią sukienek z kolekcji projektantów, bo, umówmy się, kogo na to stać. Ale być może, kiedy Tom Ford albo Dior wypuści nową linię perfum albo lakier do paznokci, wiele z nas kupi je, żeby choć odrobinę zbliżyć się do świata gwiazd.

To jeden z powodów, dla których oscarowa moda tylko sporadycznie pozwala na eksperymenty i jest bardzo opresyjna. Dla mnie niepojęte jest, że za jedną z najgorszych oscarowych kreacji w historii uznaje się sukienkę, którą Tilda Swinton założyła, by odebrać nagrodę za rolę w „Michaelu Claytonie”. Utrzymana w kolorze butelkowej zieleni toga zakładana na jedno ramię połączona z urodą Tildy wyglądała spektakularnie. Z punktu widzenia mody oscarowej jej decyzja została odebrana jednak jako pomyłka. Wszyscy pytali o to, gdzie gorsecik, a gdzie spódnica?

Jestem bardzo ciekawa, w jakiej sukience przyjdzie na galę Melissa McCarthy nominowana za występ w „Can You Ever Forgive Me?”. Gdy kilka lat temu była nominowana za drugoplanową rolę w „Druhnach”, żaden projektant nie chciał jej uszyć sukienki, bo gwiazda nie ma figury modelki. Dlatego McCarthy wzięła sprawy w swoje ręce i założyła własną firmę szyjącą ubrania dla większych kobiet.

Audrey Hepburn (Fot. Getty Images)

A jak stworzona przez speców od marketingu narracja wokół filmu przekłada się na głosy członków Akademii?

Akademikom przesyła się kopie filmów. To zwyczaj spopularyzowany przez Weinsteina, który od lat 90. zachęcał do oglądania swoich tytułów, zarzucając głosujących kasetami VHS, później płytami CD. Dzisiaj coraz częściej filmy rozsyła się w formie elektronicznej. Regulamin precyzyjnie określa, jak często można dzwonić do Akademików i pisać do nich maile, czym można ich poić i karmić. Organizuje się także spotkania aktorów z Akademikami. Joanna Kulig od kilku miesięcy mieszka w Stanach Zjednoczonych, gdzie bierze udział w kampanii promocyjnej „Zimnej wojny”. Jeśli członek Akademii będzie miał szansę spotkać w Los Angeles aktorów pracujących przy filmie, jego stosunek do produkcji stanie się bardziej osobisty. Tym samym szanse, że na nią zagłosuje, wzrosną.

Doświadczenie pokazuje, że decyzje Akademików bywają, mówiąc wprost, mocno przypadkowe. „The Hollywood Reporter” co roku publikuje po Oscarach materiał, w którym członkowie grona przyznającego nagrody zdradzają, dlaczego oddali głos na dany tytuł. Motywacje bywają przezabawne. Ktoś wybrał dany film, bo zna asystenta operatora, który przy nim pracował. W innej kategorii postanowił zagłosować na kogoś, kto jeszcze nagrody nie dostał, a w jego mniemaniu na nią zasługuje. W kategorii Najlepszy film animowany triumfują wypowiedzi typu „bo moim dzieciom się podobało”. 

Oscary są nieodłącznym elementem filmowego krajobrazu od ponad 90 lat. Nie wyobrażamy sobie bez nich kina, ale w latach 20. chyba nikt nie mógł przewidzieć, jak ta nagroda zmieni Hollywood. Jak powstały Oscary?

Hollywood epoki systemu studyjnego i dominacji wielkich producentów nienawidziło związków zawodowych, które chciały w latach 20. wywalczyć dla gwiazd korzystniejsze kontrakty i warunki pracy. W tamtych czasach aktorzy „należeli” do konkretnych wytwórni, które wymieniały się nimi swobodnie, często bez konsultacji ze swoją gwiazdą. Studia narzucały i ściśle kontrolowały wizerunek swoich gwiazd. Na myśl, że pracownicy show-biznesu mogliby zacząć się zrzeszać w związki zawodowe, producentom jeżył się włos na głowie. Dlatego stworzono Akademię – instytucję, która miała pełnić funkcję pośrednika między producentami a aktorami. Kruczek polegał na tym, że Akademia była w całości kontrolowana przez producentów. 

Druga motywacja wypływała z chęci zmiany wizerunku branży filmowej, która w latach 20. zmagała się z potężnym kryzysem. W tamtych czasach Hollywood uważano za źródło zepsucia, w show-biznesie wybuchały kolejne skandale (najgłośniejszy z nich to oskarżenie jednej z największych ówczesnych gwiazd, Roscoe „Fatty’ego” Arbuckle’a, o gwałt, który doprowadził do śmierci ofiary). Hollywood chciało udowodnić, że jest poważną instytucją,  która zajmuje się sztuką. Stąd pomysł na wręczanie nagród, które miałyby umocnić pozycję amerykańskiej branży filmowej w świecie artystycznym. Ten wymiar nagrody się zresztą nie zmienił od lat. Oscary wciąż bardziej pokazują, czym Hollywood chciałoby być, niż odzwierciedlają rzeczywistą kondycję amerykańskiego kina. Hollywood nie nagradza Oscarem „Transformersów” Michaela Baya, mimo że Hollywood JEST „Transformersami” Michaela Baya [śmiech].

Nie wyobrażam sobie, by Akademia mogła nagrodzić „Transformersy” w innych kategoriach niż techniczne.

To symptomatyczne dla całej branży. Hollywood odchodzi od produkcji dużych tytułów, które jednocześnie miałyby ambicje poruszać ważne kwestie społeczne. Dzisiaj nikt nie wyłożyłby dużych pieniędzy na ekranizację „Przeminęło z wiatrem”, które w latach 30. było klasycznym blockbusterem w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, ale jednocześnie kinem z zacięciem artystycznym. Obecnie produkcie wysokobudżetowe, które są wizytówką Hollywood, są w oscarowych rozgrywkach prawie nieobecne. Wyścig jest niemal zupełnie zdominowany przez mniejsze, niezależne produkcje podbijające festiwale. Dlatego większość oscarowych filmów jest niemal nieznana amerykańskiej publiczności. Stąd coraz niższa oglądalność transmisji gali i spadający prestiż tej nagrody. 

Co powinna zrobić Akademia, żeby utrzymać zainteresowanie Oscarami?

Akademia wie, że musi się zmienić. Nie da się tego dokonać inaczej niż poprzez poszerzanie jej grona o nowych członków. Świetnie, że w ciągu ostatnich lat zwiększyła się liczba kobiet, jak również czarnoskórych czy latynoskich twórców zapraszanych do Akademii. Niestety, o ile wśród aktorów możemy mówić o pewnej różnorodności, o tyle w przypadku producentów czy reżyserów wciąż mamy do czynienia głównie z białymi mężczyznami w średnim wieku. A Hollywood to jest system rządzony jednak przez producentów. Dlatego nowi członkowie nie mogą być tylko szeregowymi członkami. Powinni walczyć o to, by pełnić funkcje decyzyjne, by w konsekwencji doprowadzić do głębszej reformy Akademii.

Okładka książki „Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej” (Fot. materiały prasowe) 

Osobnym problemem jest także sama formuła gali oscarowej, której oglądalność z roku na rok spada.

Jako instytucja Akademia działa na rzecz kinematografii, zaś ceremonia rozdania Oscarów jest wydarzeniem telewizyjnym. Blisko czterogodzinna gala w dzisiejszych czasach nie jest w stanie utrzymać zainteresowania widzów. Nikt nie ma na to cierpliwości [śmiech]. Wydaje mi się również, że powinno się zmienić podejście do prowadzącego. Współcześnie gospodarzami gali są zwykle osobowości telewizyjne. Może Hollywood, zamiast sięgać po nazwiska z telewizji, powinno wesprzeć się swoimi gwiazdami? Gala prowadzona kilka lat temu przez Hugh Jackmana była według mnie ciekawą odmianą.

A co z zapowiadaną, i chwilę później wycofaną, kategorią Najlepszy film popularny?

Nie jestem jej zwolenniczką. Kiedyś to, że filmy takie jak „Gwiezdne wojny” czy „Szczęki” były nominowane w kategorii Najlepszy film, nikogo nie dziwiło. Kiedy w 1997 roku triumfował „Titanic”, który był megahitem, nie było problemów z oglądalnością gali oscarowej. Te nagrody powinny rezonować z publicznością, a dzisiaj Akademia ma z tym duży problem.

Myślisz, że Hollywood ostatecznie poradzi sobie z tą oscarową zadyszką czy status i znaczenie nagrody będą sukcesywnie maleć?

Oscar jest dla branży filmowej symbolem sukcesu. Aktorzy śniący o sławie myślą o Oscarze tak samo jak pisarze na myśl o artystycznym spełnieniu mają przed oczami Nobla. Kto wie, być może któregoś dnia Amazon, do spółki z Netfliksem, HBO i innymi platformami streamingowymi, zorganizuje tajne spotkanie i zacznie przyznawać własne nagrody? I to będzie koniec Oscarów? Zanim, i jeśli w ogóle, to jednak nastąpi, Oscar będzie funkcjonował jako symbol ambicji. W takiej formie jest nam wciąż potrzebny.

Małgorzata Steciak
Proszę czekać..
Zamknij