
W pokazywanym w Cannes filmie „Die, My Love” Lynne Ramsay na podstawie powieści Ariany Harwicz „Zgiń, kochanie” Jennifer Lawrence gra młodą matkę, która cierpiąc na depresję poporodową, traci kontakt z rzeczywistością. Partneruje jej Robert Pattinson.
– Za słodki – mówi Grace, próbując tortu. Jej syn właśnie skończył sześć miesięcy. – Prawdziwa matka sama by go upiekła – dodaje pod nosem. Ale kim jest ta „prawdziwa matka”? I co dzieje się w jej głowie, gdy matką zostaje?
Lynne Ramsay, twórczyni m.in. „Musimy porozmawiać o Kevinie”, powraca z nowym filmem po siedmiu latach od „Nigdy cię tu nie było”. „Die, My Love” to niezwykle intensywna, impresyjna medytacja nad kryzysem psychicznym młodej żony i matki. W roli głównej porywająca Jennifer Lawrence.
Ramsay i współautorzy scenariusza, Alice Birch i Enda Walsh, oparli film na głośnej powieści Ariany Harwicz, „Zgiń, kochanie” z 2019 roku. Akcja książki rozgrywa się na francuskiej prowincji. Na jej kartach młoda bohaterka walczy z demonami: pragnie wolności, jednocześnie szukając przynależności, potrzebuje rodzinnej bliskości, ale ma dosyć wszystkich dokoła. Osiągnięcie punktu krytycznego jest pewne, pytanie tylko, jak mocny będzie wybuch. Ramsay dokonała kilku poprawek, ale ocaliła surowość oryginału.
W „Die, My Love” reżyserka Lynne Ramsay opowiada o młodej matce, która popada w obłęd
Młodzi małżonkowie, Grace (Lawrence) i Jackson (Robert Pattinson), niedawno doczekali się pierwszego dziecka. Wyprowadzka do odległej Montany, do domu odziedziczonego po wujku, zaburza dynamikę ich pozornie szczęśliwego związku. Grace miała rozwijać się jako pisarka, „pisać, gdy dziecko śpi”, ale na półkach w domu nie widać ani jednej książki. Wsparcie miłej teściowej (Sissy Spacek) to za mało, by powstrzymać wzbierającą burzę, tym bardziej że miejsce kryje mroczny sekret – wujek odebrał sobie tu życie. Transgeneracyjne traumy wychodzą na światło dzienne. Doświadczenie ciąży i połogu wpłynęło na zdrowie psychiczne Grace. – Połóg to doświadczenie niepodobne do innych. Niezwykle izolujące, bardzo ciekawe. Izolujący jest też lęk i depresja, bez względu na to, gdzie się jest. Człowiek czuje się wtedy jak obcy – mówiła Lawrence podczas konferencji prasowej w Cannes.
Nie do końca wiadomo, czy bohaterka cierpi na depresję poporodową, czy na chorobę dwubiegunową. Do szumu drzew i śpiewu ptaków dołączają stopniowo tajemnicze dźwięki z innego porządku. Obrazy natury splatają się z wizjami o nieznanej genezie, a czas zakrzywia się, odmawiając podążania za chronologią. Grace próbuje chwytać się kotwic mocujących ją w rzeczywistości. Tą najmocniejszą jest na pewno synek. Relacja z nim wydaje się jedyną realną rzeczą w chaosie. Drugą mogłoby być ciało – mocne go czucie. Ale od porodu właściwie nie uprawia z mężem seksu, jakby przestał postrzegać ją w tych kategoriach. Pozostaje masturbacja i samookaleczanie. Coraz dłuższe nieobecności niewiernego męża, powtarzalność niedocenianych macierzyńskich gestów i ciężar codziennej odpowiedzialności spychają kobietę coraz głębiej w odmęty szaleństwa.
Ramsay stara się, by język wizualny odbijał treść filmu. Całość pełna jest dygresji i retrospekcji. Pozornie realistyczne sceny bez zapowiedzi przemieniają się w subiektywne wizje. Nasycone obrazy i intensywne plamy kolorystyczne, wykorzystywane przez operatora Seamusa McGarveya, zdają się być wizualnym zapisem wybuchających w głowie bohaterki myśli, a dźwięk, o który zadbał Paul Davies, bezceremonialnie wdziera się do mózgu widza, nie pytając go o zgodę. To miks głośnych piosenek, do których kiedyś tańczyli i kochali się namiętnie Grace i Jackson, przepleciony z niepokojącymi szumami, szmerami i jękami otoczenia, które coraz mocniej dusi walczącą o przetrwanie Grace. Ten gotycko-punkowy z ducha film jest jak wielokrotnie wybuchająca bomba, która miast tracić impet, tylko go nabiera.
Jennifer Lawrence jako młoda matka z „Die, My Love” kreuje jedną z najlepszych ról w karierze
Widzów przyciągają znane nazwiska, ale należy uczciwie zaznaczyć, że Pattinson gra tu rolę drugoplanową. Jego Jackson – to mój zarzut – wydaje się niekiedy ledwie naszkicowany. Za mało o nim wiem, nie zawsze rozumiem, a przez to chętnie wrzucam w szufladkę stereotypu, gdy mówi Grace, że wstydzi się jej głośnego zachowania na imprezie albo gdy nigdy nie wstaje w nocy do dziecka. Chciałabym wiedzieć o ich relacji więcej, by lepiej ją zrozumieć. Pierwszy plan należy do Lawrence, która jako Grace jest zjawiskowa: raz delikatna i miękka, za chwilę przerażająca, jeszcze później odpychająca. Po obejrzeniu jej w „Die, My Love” widz upewnia się, że aktorka niczego się na ekranie nie boi. Gra całą sobą, równie świetnie pracując głosem, twarzą, co ciałem. To bardzo intensywna emocjonalnie, ale i angażująca fizycznie rola, tym bardziej należy się Lawrence podziw, bo podczas zdjęć była już w drugim trymestrze ciąży. – Buzowały we mnie hormony. Czułam się świetnie. I tylko tak byłam w stanie zanurzyć się w niektóre z tych niezwykle silnych emocji – opowiadała w Cannes dziennikarzom.
Ramsay jest twórczynią bezkompromisową, czego „Die, My Love” jest doskonałym przykładem. Reżyserka głęboko wierzy w to, co robi. Nie każdego ta intensywność przekonuje. „Die, My Love” nie jest dla wszystkich, ale imponuje witalną siłą. Pozostawia widza z całą gamą niezwykle silnych emocji, które nosi się w sobie jeszcze długo po seansie. Tego dotąd podczas tegorocznego festiwalu brakowało.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.