Znaleziono 0 artykułów
08.10.2022

Demontaż atrakcji. „Apokawixa”

08.10.2022
(Fot. Grzegorz Press)

Nareszcie komedia, która śmieje się z pandemii. Skąd biorą się zombie i dlaczego sami często czujemy się, jakbyśmy powstali z grobu? „Apokawixa” Xawerego Żuławskiego odczynia gusła na grubym melanżu. Gdy opadnie pył, dowiemy się, na co chorujemy. Oto polskie voodoo.

Wyczekiwałam tego filmu jak terapii w NFZ-ecie. Leczenie odroczone, a potrzebne, ze skierowaniem do specjalisty. Wskazania miałam przeciętne, takie jak wszyscy. Przez wzgląd na znajomość sztuki lekarskiej liczyłam, że szansę na trafną diagnozę ma znachor – reżyser Xawery Żuławski. Uprawia leczenie humorem, fantazją, szaleństwem, oparte na wizjach zakorzenionych głęboko w kulturze. Czułam, że dzięki jego szyderczej, szamańskiej maestrii będę mogła wreszcie mieć bekę z pandemii i zostać choć trochę uleczona. Jestem już po trzech wizytach i czuję się lepiej. Wysłuchana, ujrzana, dokładnie zbadana – dostałam zlecenie na turnus w sanatorium filmowej wixy. Przeżyłam te współczesne polskie gusła całą sobą. Objawy minęły. Planuję powtórzyć seans w kinie, gdyby mój stan się pogorszył.

(Fot. Grzegorz Press)

„Apokawixa”: Rocznik pandemiczny się bawi

Bohaterami „Apokawixy” są młodzi ludzie, którzy w lockdownie kończyli szkołę średnią, zdawali maturę w warunkach pandemii. Nie dość, że są pretensjonalni z racji wieku, dostali tragedię losową w bonusie. Nic dziwnego, że rozwinęły się w nich patos i emfaza w skali dotąd nieopisanej. Jak sami mówią, stracili najlepsze lata imprez i wygłupów. Do tego byli zamknięci w domach z rodzicami – w ich garnku zaczęło się tak gotować, że spadła pokrywka i z głów wykipiało. Gdy więc się tylko dało, poszli w długą, łamiąc wszystkie zakazy i próbując uszczknąć cokolwiek ze słodyczy młodości. Przecież i tak już żyjemy w świecie po apokalipsie. Bawmy się! Nie ma nic do stracenia.

Trudno się dziwić, że po miesiącach siedzenia przed ekranami każdy w swoim newsroomie, gdzie online aktywizm krzyżował się z giercowaniem, czujemy obłęd, spiskowy stan ducha. Twardy dysk pamięci przeciążają funfakty, memy, strzępy danych, których nie ma jak użyć. Wiedza nijak nie spotyka się doświadczeniem.

Skoro strajk klimatyczny nałożył się na strzelankę, a lekcje zdalne na messengerowe grupy piszące 100+ wiadomości dziennie, nie dało się wyjść z tego normalsem. Ma się w głowie sieczkę, bagno dekoncentracji i tę obsesję sprawdzania każdej bzdury w internecie. Myśli się Wikipedią, zbingowanym serialem, narracją o UFO z ujawnionych dokumentów NASA. Pracuje się tak, jak uczy – przed kamerką, zakładając firmę, by uprawiać seksworking – jak Mycha (Natalia Pitry) z „Apokawixy”: by za kaskę kręcić dupcią. Zarobić na bilet na pendolino nad morze.

(Fot. Grzegorz Press)

Klątwa dziadersa, panicz Kamil i Złoty Pazur dla „Apokawixy”

Choć nie wiadomo, jak bardzo emo byliby nastolatkowie, dorośli biją ich na głowę. Chwiejące się sylwetki, spotworniałe karykatury grają role, które ktoś kiedyś im przypisał. Jakby od dekad bawili na jakimś weselu, które nie może się skończyć. Grali w filmie klasy B, który udaje pierwszą ligę. Podczas gdy dzieci chcą po prostu spróbować życia, rodzice – ni to żywi, ni już martwi – plączą się w tańcu świętego Wita. Nie trzeba przerysowywać ich postaci, i tak są wystarczająco groteskowi.

Ojciec (Tomasz Kot) ląduje śmigłowcem nad basenem willi, gdzie stoi na głowie macocha (Orina Krajewska) – jeszcze niedawno opiekowała się chłopcem w psychiatryku, teraz zamiast psychoterapii ćwiczy jogę jako partnerka bogacza. Matka-pielęgniarka z oddziału covidowego (Joanna Gonschorek) wraca wycieńczona do mieszkania w bloku, zakasłując się na amen. Matka lewaczka (Anna Cieślak) odbija dzieci z rąk policji podczas demonstracji, dumnie liberalna wobec prawackich rodziców, co chcą tylko, by dzieci chodziły do kościoła. Siostra kibolka (Matylda Damięcka) każe mówić na siebie „brat” i ryczy, bijąc się w pierś i napieprzając z innymi w narkotykowym gangu. Najmniej dziwaczny jest Wacek (Cezary Pazura) ze straży miejskiej, właściciel pola kempingowego wzorowanego na słynnym Berszowisku w Dębkach – lecz dzięki temu, że aktor niesie za sobą spadek „13 posterunku”, „Kilera” i „Chłopaki nie płaczą”, jego obecność odsyła do niewybrednego humoru lat 90.

(Fot. Grzegorz Press)

Film tworzy naspeedowaną rzeczywistość, która zwielokrotnia ludzkie postawy. W centrum wydarzeń stoi „panicz Kamil” (Mikołaj Kubacki, zdecydowanie najlepszy debiut tego sezonu) – rodem z powieści Mniszkówny, ale w kampowym wydaniu, jakby wychował się na pensji u Gombrowicza. Kamil żyje więc w dworku niczym z „Pana Tadeusza”, gdzie śniadanie robi mu latynoska gosposia. Z głośnika lecą mantry, pracownik ojca idzie zatankować helikopter, a księgowy tak bardzo się boi, że pozwala wyjąć całą kasę z sejfu. Teraz można zaprosić wszystkich i zrobić wixę w nadmorskim pałacu, który zwykle pozostaje pod opieką „starych Kaszubów”: Mirka i Mirki. Choć na co dzień żyją, „jakby Polski nie było”, młodzi bohaterowie trafiają do domu wypełnionego szablami, szyszakami i zbrojami. Jest i broń palna, w końcu każdy Polak to potomek bohatera. Jest i świniak, którego trzeba nabić na rożen, skoro jest przyjęcie, nawet jeśli prosiaczek chwilę wcześniej służył za maskotkę gości na trawniku.

(Fot. Grzegorz Press)

Ten film niesie piorunująca energia młodego aktorskiego zespołu. To oni (do już wymienionych dodam Wiktorię Gorobets, Martę Stalmierską, Monikę Mikołajczak, Mikołaja Matczaka, Aleksandra Kaletę, Oskara Wojciechowskiego, Mariusza Urbańca) uwiarygadniają świat na ekranie i nadają mu swój rys, wic, swoje powiedzonka. Rzadko kiedy widzi się na ekranie taką grupę świetnie obsadzonych ludzi, dlatego nagrodę na festiwalu w Gdyni otrzymała reżyserka castingu Marta Kownacka. Były i inne, na przykład Złoty Pazur – choć po tylu latach pracy Xawerego Żuławskiego na laury zasługuje już nie twórczy eksperyment, lecz konsekwencja. Wiedza, jakie kino umie i chce się robić. W „Apokawixie” czuć poryw wolności – jakby „Mową ptaków” syn spłacił dług wobec ojca, Andrzeja Żuławskiego, i wreszcie mógł robić coś tylko wobec siebie, nie w odniesieniu do niego. Kino popularne, masowe przenika się z artystycznym. Niskie z wysokim. Swoboda jest porywająca.

(Fot. Grzegorz Press)

Słowiańskie zombiaki u Xawerego Żuławskiego

„Apokawixa” to rzadki przypadek zombie-horroru śmiesznego w zamierzeniu. Dlaczego komedia wychodzi przed horror? Bo każda emocja jest tu przefiltrowana przez ironię, co wcale nie znaczy, że nie bywa poruszająca. Postać Blitza (Sebastian Fabijański) – słowiańskiego hippie-woja z tatuażem łzy („tak płakałem”) i masywnym kosturem – jest kpiną z wielu filmowych postaci, a jego echa można odnaleźć w „Na srebrnym globie”. Co nie znaczy, że w niestworzonych bajdach nie może natychmiast być prawdziwa. Tak się dzieje na przykład, gdy Blitz siada z Tolą (Alicja Wieniawa-Narkiewicz) do pianina, gitary i wspólnie wykonują „Lullaby” The Cure. Zgrany riff wynosi film z jurty pod niebiosa.

Choć jest tak wielu zasłużonych twórców, pozwolę sobie w tym miejscu kontrowersyjnie zacytować Rosjanina. Siergiej Eisentein mówił, że gatunek filmowy jest jak drzewo. Rozpoznasz go po liściach i owocach, bo z dala różne pnie wyglądają tak samo. Dlatego detale, których używa Xawery Żuławski, żeby zbudować swoje gatunkowe kino, są kluczowe – warto przyjrzeć im się z bliska. Odniesienia do „Kanału” Wajdy, do słowiańskiej mitologii ze „Starej baśni” Kraszewskiego, do plemiennej logiki, która wciąż rządzi naszą wyobraźnią, inkrustowane są cytatami z historii dawnej i nowej. Polskość jest w niej zaćmieniem (słońca i umysłu), przymusem głupiej waleczności i męczeństwa, nawykiem podtrzymywania jakichś staropolskich obyczajów, które nijak się mają do nas teraz, ale są jedynym, co znamy. Dlatego mieszamy szyszaki z „kolorem czakry gardła”, „Kevina samego w domu” z wiejską przyśpiewką. Na tym spłachetku ziemi, co przeżył tyle rozbiorów, mieczem świetlnym rozganiając kury.

(Fot. Grzegorz Press)

Ciekawe, że ostatnio temat zombie jest u nas popularny. Pojawia się w wielu książkach i wydaje łączyć w jednym nurcie. Tam, gdzie „Upiór” Łukasza Kozaka spotyka „Ludową historię Polski” Adama Leszczyńskiego, a przetłumaczony dopiero „Wąż i tęcza” Wade’a Davisa przypomina horror z lat 80. Wesa Cravena oparty na tym reportażu. Opowieść o zombie to opowieść o zniewoleniu, potępiająca system władzy oparty na wyzysku, nieskończonym postępie i przyspieszeniu. To system śmiercionośny dla jednostki, która sama ma być swoim panem i niewolnikiem, zmuszona sprawować kontrolę nad samą sobą. Zmieniamy się w zombie, bo wymagamy od siebie nawzajem zbyt wiele, odrywamy się od nurtu życia, karmiąc śmiercionośnymi ideami. Drastyczna przemoc przenika wszystkie warstwy społeczne. Życie staje się horrorem. Nie wiadomo, gdzie kończy się jawa, a zaczyna koszmar. Kto kiedy zatrzyma festiwal narodowej pogardy.

„Apokawixa” pokazuje przemianę w zombie jako wynik kąpieli w Bałtyku, gdzie według doniesień pływają sinice. Toksyczna reakcja ma być „zemstą przyrody”, jak nazywano pandemię w pierwszym okresie, gdy wydawało się, że covid zrestartuje ekoepokę. Podobnie chcieliby myśleć idealiści – młodzi bohaterowie filmu, lecz oni też zdają sobie sprawę, że żyją w postpańszczyźnie, postapokalipsie. Im też nie sposób uwolnić się od wirusa poniżenia – lokalnej odmiany typowej dla Polski.

„To człowiek stwarza zombie”

U Żuławskiego pierwsi zarażają się naganiacze, drobni dealerzy z nocnego klubu, którzy próbują szantażem wykorzystać seksualnie młode dziewczyny. Wrzuceni do morza, stają się zombie, ale już przedtem nimi byli – szef używa ich jak brytanów. Zarazić można się też przez ugryzienie, w tym zombie przypomina wampira. Z ust cieknie wtedy czarna ciecz, cera staje się trupioblada. Pojawia się też wegezombie, osoba tak wychowana, że nawet będąc upiorem, wciąż je tylko trawę.

 

Nie trzeba wypełzać z grobu, aby zapadła noc zgrozy. Na Haiti były specyfiki pozwalające uczynić z kogoś istotę podległą swojej woli. Jednak jak pisze Wade: „To człowiek, a nie toksyna stwarza zombie”. Czyli cała kultura jest odpowiedzialna za to, że jesteśmy żywymi trupami. Opowieści o zombie, obecne w pewnej wersji nawet u prasłowian, to zawsze był sposób radzenia sobie z kryzysem – zarówno indywidualnym, jak i zbiorowym. Ktoś zmieniony w zombie z cierpienia apeluje do społeczeństwa, by dojrzało problem, którego nie chce widzieć. Co to za sprawa, o której nie chcemy rozmawiać?

Ludowa historia polski jest historią niewolnictwa, wykorzystywania i niewyobrażalnej przemocy. Zombie w imieniu własnym i przodków przemawiają ciałami z horroru. Krzyczą, że tak się nie da – ani normalnie żyć, ani umrzeć. Choć w ostatniej scenie „Apokawixy” na plaży ci, co przetrwali, stają uzbrojeni naprzeciw tych, co idą na nich ławą – nie ma co bronić się przed zombie. Trzeba odczynić te dziady, duchom dać się posiąść. Oto polskie voodoo.

Adriana Prodeus
Proszę czekać..
Zamknij