Znaleziono 0 artykułów
03.11.2023

„Rodzina Netanjahu”: Dany od Boga

03.11.2023
Joshua Cohen (Fot. Getty Images)

Im bardziej Ruben Blum, emerytowany historyk ekonomii, jedyny Żyd na uczelni, próbuje wtapiać się w otoczenie, tym bardziej punktowana jest jego obcość. Gdy uniwersytet planuje zatrudnić nowego wykładowcę, a kandydatem jest niejaki Bencijon Netanjahu, właśnie Blum ma decydujący głos podczas rekrutacji; odkrywa tę postać, a my razem z nim.

Książka Joshuy Cohena „Rodzina Netanjahu. Wspomnienie przelotnego, a w ogólnym rozrachunku nieistotnego zdarzenia w historii bardzo sławnej familii” to powieść, czyli jak na gatunek przystało – fikcja. Jednak jest osadzona w prawdziwych realiach, zawiera garść faktów, które – może wynika to z obsesyjnego z mojej strony poszukiwania odpowiedzi – pozwalają poznać sposób rozumowania wieloletniego (z krótkimi przerwami) premiera Benjamina Netanjahu, w dużej mierze odpowiedzialnego za toczącą się dziś wojnę między Izraelem a Strefą Gazy

Oczywiście to skutek uboczny doskonałej książki Cohena. Książki o tożsamości, o próbie asymilacji amerykańskiego Żyda, o zacietrzewionym syjonizmie izraelskiego Żyda wygnańca. Miejscami jest to erudycyjny esej, a miejscami opowieść pełna komizmu (tu należy się ukłon tłumaczce Adze Zano, która znalazła czy też nawet wynalazła odpowiednie słowa, by oddać język autora). W końcu jest to również powieść nagrodzona Pulitzerem w 2022 roku.

Jak dowiadujemy się z posłowia, do napisania tej ksiażki Cohena zainspirowała jedna z wielu rozmów, jakie prowadził z zasłużonym krytykiem literackim Haroldem Bloomem. Ta należała do tych ostatnich odbytych w 2019 roku, niedługo przed śmiercią Blooma. Na przełomie lat 50. i 60. XX wieku Bloomowi polecono zaopiekować się nikomu bliżej nieznanym historykiem Bencijonem Netanjahu, który przyjechał na jego uniwersytet wraz z żoną i trzema synami na rozmowę o pracę. Z tego wspomnienia, mającego znamiona niezłej przygody, narodziła się właśnie fabuła „Rodziny Netanjahu”. 

Narratorem nie jest bynajmniej Harold Bloom, znawca poezji i literatury anglojęzycznej (i może szkoda), ale Ruben Blum, emerytowany historyk ekonomii, specjalizujący się w historii amerykańskiego systemu podatkowego, były wykładowca na fikcyjnym Uniwersytecie Corbin w prowincjonalnym Corbindale w stanie Nowy Jork. Blum przytacza wspomnienie z zimy 1959 roku, kiedy to był jedynym Żydem na uczelni, nie tylko wśród wykładowców, ale również wśród studentów. (Harold Bloom był swego czasu jedynym Żydem na Yale). Jego żona Edith pracowała w bibliotece uniwersyteckiej, a córka kończyła szkołę średnią i składała podania na studia, chcąc jak najszybciej wyrwać się z domu rodziców, zwłaszcza ojca, który znęcał się nad jej wypracowaniami, przepisując je od nowa. Blum (podobnie jak Bloom) wywodził się z religijnej ortodoksyjnej rodziny z Bronksu, jako dziecko uczęszczał do chederu, a gdy dostał się na studia, porzucił religię i tradycyjny styl życia, próbując wieść uporządkowane życie dobrze zasymilowanego Żyda. 

Cohen obdarza narratora specyficznym poczuciem humoru, umiejętnością używania satyry i ironii przy opowiadaniu o przypadkach antysemickich zachowań wobec niego i jego najbliższych czy też wytykania jego inności. Bowiem im bardziej Ruben Blum próbował się wtapiać w otoczenie, tym bardziej punktowano jego obcość. Jak choćby pomysł dziekana Morsea, by Blum robił za Świętego Mikołaja na gwiazdkowym uczelnianym przyjęciu, skoro sam nie obchodzi świąt i do tego ma naturalną wspaniałą brodę (którą Blum potem zgolił, żeby uniknąć podobnej oferty rok później). Nieraz Ruben usłyszy żarty na temat jego specjalizacji podatkowej, wiadomo przecież, kto najlepiej umie liczyć, „hahaha”, nie wspominając próśb o wypełnianie za kolegów rocznych deklaracji podatkowych – jakby historia podatków za czasów prezydenta Andrew Jacksona miała coś wspólnego ze składaniem PIT-ów.

Pewnego dnia dziekan Morse ma dla Bluma propozycję nie do odrzucenia. Wydziałowi Historii grożą cięcia budżetu. Żeby się przed nimi uchronić, trzeba zatrudnić jeszcze jednego wykładowcę, a kandydatem jest niejaki Bencijon Netanjahu. Z racji tego, że Netanjahu jest Żydem i Blum jest Żydem, Morse zaprasza Bluma do komisji rekrutacyjnej. Nie szkodzi, że Blum jest amerykanistą i nie zna się na hiszpańskim średniowieczu, w czym rzekomo specjalizuje się Netanjahu, ważne, że jako Żyd będzie umiał z nim nawiązać odpowiedni kontakt, że się nim zaopiekuje podczas wizyty i rozmowy o pracę.

Blum zaskoczony propozycją, zaczyna czytać publikacje Netanjahu i ku przerażeniu dochodzi do wniosku, że ma do czynienia z rewizjonistą, zapalczywie porównującym hiszpańską inkwizycję do Holokaustu nazistów. Że jego rozprawy nijak są naukowe, a raczej oparte na wierze i emocjach. Dwa rozdziały powieści to dwa listy: jeden jest rekomendacją od rabina i dziekana Wydziału Hebraistyki i Kognitywistyki w amerykańskim Dropsie College, wychwalającą doktora Netanjahu; drugi – przestrogą przed zatrudnianiem doktora z wątpliwym dorobkiem naukowym od profesora z jerozolimskiego Uniwersytetu Hebrajskiego. Punktem kulminacyjnym staje się wizyta rodziny Netanjahu, bo Bencijon zawsze podróżował z żoną Cilą i ich trzema synami: Jonim, Bibim i Iddym.

I tu warto zaznaczyć, że w realnym świecie Bencijon, syn religijnego syjonisty urodzony w Warszawie, ale już wychowujący się w Palestynie, zmienił nazwisko z Natan na Netanjahu, co znaczy: dany od Boga, jakoby palestyńska ziemia była Żydom dana odgórnie i nie ma dyskusji (z kolei „Bencijon” oznacza syn Syjonu); przystąpił do rewizjonistycznego odłamu syjonistycznego Zeewa Żabotyńskiego (przez Ben Guriona uważanego za faszystę); próbował robić karierę na Uniwersytecie Hebrajskim, poświęcając się średniowiecznej historii Żydów hiszpańskich i inkwizycji, ale był blokowany ze względów politycznych, więc szukał zatrudnienia na uczelniach w USA; nawoływał, że z Ziemi Izraela należy wypędzić wszystkich Arabów. Spośród swoich synów najbardziej był dumny z Joniego, prymusa, później żołnierza elitarnej jednostki Sajjeret Matkal, który zginął w czasie operacji odbicia zakładników w Ugandzie, w Entebbe, po porwaniu samolotu przez Palestyńczyków w 1974 roku. Ponoć Bibi musiał zawsze udowadniać, że też zasługuje na poparcie i podziw ojca. Po śmierci Bencijona chyba postanowił, jak widać i dziś, realizować jego polityczny testament. 

(Materiały prasowe)

Joshua Cohen, „Rodzina Netanjahu. Wspomnienie przelotnego, a w ogólnym rozrachunku zupełnie nieistotnego zdarzenia w historii bardzo sławnej familii”, przekład Aga Zano, wydawnictwo Agora

Maria Fredro-Smoleńska
Proszę czekać..
Zamknij