Znaleziono 0 artykułów
19.02.2023

Katarzyna Wielga-Skolimowska: Polka potrafi

19.02.2023
Fot. Zbigniew Szymańczyk

Dyrektorzy wszystkich niemieckich instytucji kultury przez 20 lat stawali na baczność przed Hortensią Völckers zawiadującą ogromnym funduszem Kulturstiftung des Bundes, który wspiera ogólnokrajowe i międzynarodowe projekty kulturalne. Teraz będą tak stawać przed Polką, Katarzyną Wielgą-Skolimowską.

Szczupła, rudowłosa dziewczyna o urodzie Tildy Swinton została moją najmłodszą koleżanką z pracy w roku 2003, kiedy przyszłam do Instytutu Adama Mickiewicza. Ona była tam już od roku 2001, od skończenia studiów teatrologicznych. Razem z Markiem Radziwonem, kolegą z roku, który ją na ten Instytut namówił, redagowali bazę teatralną dla portalu Culture.pl. Kasia pisała w nim między innymi o Tadeuszu Kantorze. Potem włączyła się w realizację Polskiego Sezonu we Francji, który zaprogramowałam. Wydawała się spokojna i uporządkowana, lecz po każdym moim konflikcie z dyrekcją, a miałam ich sporo, mówiła głośno: Dzień dobry, pani Ando!

To zapamiętałam, a potem nasze drogi się rozeszły. Ja zajęłam się wystawą „Warszawa-Moskwa”, a ona się przerzuciła na Niemcy. Język znała biegle. – Chodziłam do szkoły z niemieckim językiem wykładowym, pracę magisterską pisałam o Heinerze Müllerze i inscenizacji historii w jego dramatach. Dużo bywałam w Niemczech, dobrze się tam czułam – opowiada, gdy po długiej nieobecności wpada na chwilę do Warszawy.

Jednak, choć miała spore kompetencje, nie wysłano jej na dłużej do Niemiec, tylko do Izraela. Najpierw na trzy miesiące, żeby się zorientowała, co tam można zrobić w sprawie polskiej kultury. Potem została kuratorem roku polsko-izraelskiego. Odwiedzała centra i obrzeża. Poznawała ludzi i język. Wnikała w oczekiwania. Pertraktowała. Zorganizowała zespół. Napisali program. W Polsce jednak zmieniali się ministrowie i dyrektorzy, któryś z dygnitarzy uznał, że najlepiej będzie dać koncert polskiej muzyki na tle Ściany Zachodniej w Jerozolimie. Czyli Ściany Płaczu. Nie wiedział, co by to oznaczało. Jakieś inne grono wymyśliło konkurencyjny program oparty na równie skromnej znajomości realiów. Wtedy dyrekcja IAM się postawiła. Poprosiła ministra, żeby jednoznacznie wybrał tylko jeden program. Akurat kolejny raz zmienił się rząd, ministrem został Bogdan Zdrojewski. Kasia pojechała do Izraela na trzy lata.

– Chciałam zaangażować do współpracy rozmaite środowiska. Jednego dnia robiliśmy offową imprezę w garażu, dosłownie, a następnego był koncert w filharmonii. Wszystkich ciekawych ludzi, których poznałam w Izraelu, starałam się skontaktować z ich polskimi odpowiednikami. I te relacje nadal są utrzymywane, teraz raczej horyzontalnie – wspomina.

Pamiętam, że wpadłam wtedy do Tel Awiwu i spytałam ją o nowe galerie sztuki. Wymieniła dziesięć, o każdej mówiła, że koniecznie muszę poznać właścicieli i artystów. Miała jakieś niezwykłe zdolności absorpcyjne – pod koniec pobytu w Izraelu nie tylko znała wszystkie najważniejsze osoby z dziedziny kultury, ale też biegle mówiła po hebrajsku. Przywiozła stamtąd porzuconego psa. Rozumiał tylko hebrajski, więc kiedy go przywoływała podczas spacerów po Warszawie, musiała budzić niemałe zdziwienie.

Wylądowała w ówczesnym Narodowym Instytucie Audiowizualnym, gdzie została koordynatorką programu polskiej prezydencji w UE. Wspólnie z zespołem wymyślili hasło „Art for Social Change”, wciągając do współpracy również mniejsze miasta. – Chodziło nam nie tylko o decentralizację inicjatyw kulturalnych, ale też o upodmiotowienie peryferyjnych instytucji – opowiada. Zajęta sprawami publicznymi, za mąż wyszła jakby trochę mimochodem. Zaszła w ciążę, urodziła córkę, w roku 2013 stanęła do konkursu na stanowisko dyrektora Instytutu Polskiego w Berlinie.

Wygrała. I tam też próbowała budować horyzontalne powiązania. Wciągała do współpracy lokalnych twórców kultury, angażowała się w miejscowe inicjatywy. I rozciągała działalność Instytutu poza Berlin, chciała sięgać dalej i szerzej, poza klasyczne dziedziny kultury. Nie chodziło jej tylko o jednorazowe, spektakularne „iwenty”, ale o trwalszą, codzienną współpracę, nawet w niewielkiej skali. – Instytut mieści się w dobrym miejscu, na turystycznym szlaku, lecz berlińczycy rzadko tam zaglądają. Należało wyjść do nich z propozycją wirtualną, która działa lepiej niż witryna budynku. Wprowadziliśmy też ofertę z dziedziny gamingu, AR i VR: współpracę z najważniejszym festiwalem gier alternatywnych Amaze – mówi Kasia z przekonaniem. – Trzeba było tylko zerwać z zastaną rutyną.

(Fot. Ina Lekiewicz Levy)

Cały tekst znajdziecie w styczniowo-lutowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”, którego hasłem przewodnim są „Debiuty”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.

 

Anda Rottenberg
Proszę czekać..
Zamknij