Znaleziono 0 artykułów
05.03.2023

„Daisy Jones and the Six”: Bogowie rocka

05.03.2023
(Fot. materiały prasowe)

Gdy pod koniec lat 70. Billy Dunne poznał Daisy Jones, powstały przebojowe piosenki. Ale zespół Daisy Jones and the Six rozpadł się równie szybko, jak zdobył sławę. Tyle tylko, że to wszystko nie wydarzyło się naprawdę. Powieści Taylor Jenkins Reid opowiada o fikcyjnej grupie luźno wzorowanej na Fleetwood Mac. Ekranizację można oglądać na platformie Amazon Prime. 

Co łączy miłość, modę i muzykę? Łatwo się nimi zachłysnąć. W ekranizacji powieści „Daisy Jones and the Six” muzyk Billy Dunne – mąż i ojciec – zakochuje się w charyzmatycznej wokalistce Daisy Jones. W powieści Taylor Jenkins Reid z 2019 roku zakochała się Reese Witherspoon, założycielka jednego z hollywoodzkich klubów książki. Postanowiła wyprodukować serial w swoim studiu Hello Sunshine. Casting przeprowadzono jeszcze przed pandemią. Z powodu lockdownu wstrzymano prace. Zyskali na tym odtwórcy głównych ról – Riley Keough, Sam Claflin i reszta The Six, na czele z Suki Waterhouse. Nauczyli się grać na instrumentach tak, jakby naprawdę tworzyli rockowy zespół w Kalifornii lat 70. XX wieku. A pierwsze przesłuchania wcale nie poszły śpiewająco. Claflin wykonaniem „Your Song” Eltona Johna, delikatnie mówiąc, nie zaimponował twórcom serialu, Scottowi Neustadterowi i Michaelowi H. Weberowi („500 dni miłości”). Zupełnie się pogrążył, gdy przypisał autorstwo beatlesowskiego przeboju „Come Together” Michaelowi Jacksonowi. Keough, wnuczka Elvisa Presleya, kochała muzykę, ale gdy sama śpiewała, robiła to właściwie szeptem. Nie potrafiła wydobyć z siebie mocnego głosu. Producenci kazali jej ćwiczyć śpiew na „Shallow” Lady Gagi. Miała wręcz krzyczeć, co wprawiało ją w głęboką konsternację. Waterhouse, czyli pianistka Karen, i jej kumple, którzy wcielili się w role perkusisty, gitarzysty i basisty, też ostro ćwiczyli. Gdy w końcu weszli na plan zdjęciowy, naprawdę stali się Daisy Jones and The Six. A po premierze serialu Amazon Prime mają szansę stać się gwiazdami, bo płyta „Aurora” z utworami w wykonaniu Claflina, Keough i reszty obsady trafiła na Spotify.

Tak jak Billy zakochał się w Daisy, a Witherspoon w powieści Reid, tak widz z łatwością zakochuje się w tej ekranizacji. Każdy detal nastawiony jest na uwodzenie. Począwszy od szkatułkowej formy opowieści, przez modną ostatnio konwencję (znów: fikcyjnego) dokumentu, aż po słodko-gorzki powrót do złotej ery rocka. Historię wzlotu i upadku Daisy Jones and The Six z pewnością pokochają fani filmu „U progu sławy” Camerona Crowe’a, który też żywił się nostalgią za epoką gitarowych riffów, wolnej miłość i swobodnego dostępu do narkotyków. Tamta produkcja pod płaszczykiem taniego sentymentalizmu krytycznie oceniała maczyzm bogów rocka, stracone złudzenia i zmagania z uzależnieniem. „Daisy Jones and The Six” przykrywa niedopowiedzenia, niuanse i subtelności instagramowym filtrem, przez który wszystko wygląda jak oświetlone przez zachodzące nad oceanem słońce. 

A problemów bohaterowie mają przecież bez liku – Daisy Jones nie kochali rodzice, a Billy Dunne uważa, że nie jest dość dobry dla swojej żony, Camili (w tym może mieć rację, bo czekającą wiernie jak Penelopa małżonkę gra nieziemsko piękna Camila Morrone – do niedawna znana głównie ze związku z Leonardo DiCaprio, teraz nareszcie błyszczy własnym światłem). Te konflikty wewnętrzne napędzają ich miłość – bo to oczywiste, że dwójka wrażliwych artystów musi się w sobie zakochać, a potem rozstać, bo najbardziej wymagającą kochanką jest sława. To zresztą wiemy od pierwszej sceny. Skłóceni Billy i Daisy rozbili zespół, który stworzyli. Upadek Daisy Jones and The Six okazał się równie szybki jak wzlot. O tym, jak do tego doszło, po raz pierwszy, po latach, opowiadają sami zainteresowani – stąd zabieg wprowadzający element „dokumentu”. 

(Fot. materiały prasowe)

Skoro omówiliśmy miłość, przejdźmy do mody. Daisy Jones jest nie tylko inkarnacją Stevie Nicks, hipisowskiej ikony uwielbianej do dziś przez projektantów, lecz także Florence Welch, która garściami czerpie z Nicks. Riley Keough – hipnotyzująca już w niedocenianej „Dziewczynie z doświadczeniem”, obłędna w „American Honey”, niebezpieczna w „Zoli” – charyzmę odziedziczyła po Elvisie Presleyu. Chwyta za mikrofon z wdziękiem równym swojemu dziadkowi. I nosi się z tą niezwykłą pewnością siebie, właściwą tylko największym gwiazdom. Jej rude, długie, falowane włosy nawiązują do liderki Florence&The Machine, a kostiumy sprawią, że sezon wiosna–lato 2023 będzie znów należał do boho. Ale nie byle jakiego boho. Daisy Jones ubiera się w złociste suknie z plisami, koronkowe kimona, ażurowe bluzki i dżinsowe dzwony. Jej garderoba to leksykon mody lat 70., odświeżonej o współczesne proporcje. Jej godną rywalką – nie tylko o serce Billy’ego – jest Camila. Morrone zaczynała karierę jako modelka, więc ubrania leżą na niej, jakby się w nich urodziła. Długie, lśniące, proste włosy to jej znak rozpoznawczy. Styl zmienia się w zależności od sytuacji – jako młoda, wciąż jeszcze grzeczna dziewczyna wzoruje się na dzieciach kwiatach, potem wybiera romantyczne sukienki do ziemi, w końcu podąża za luksusem końca lat 70. – neutralnymi odcieniami, dopasowanymi fasonami, wyrazistymi dodatkami. Ma w sobie niewinność i zmysłowość na miarę Sharon Tate

 

Miłość i modę dopełnia muzyka. Uniwersalna opowieść o wyrzeczeniach w imię muzycznej kariery pozwala na ekranie obserwować przemianę bohaterów w naiwnych debiutantów w zniszczonych show-biznesem gwiazdorów. Od lat 70. – także tych wymyślonych – nic się nie zmieniło. Machina dalej nęci nieskończonymi możliwościami, przemiela największe talenty, wypluwa ludzi, gdy się nimi znudzi. Daisy Jones and The Six upadliby więc tak czy siak. Nieważne, czy w wyniku konfliktu wewnętrznego, narkotykowego nałogu, czy braku weny. Nie można być wiecznie na szczycie. A największą sławę można zyskać, gdy coś się straciło. Przecież dlatego tak hołubimy gwiazdy, które odeszły zbyt wcześnie. Niespełniona obietnica podtrzymuje legendę. 

W najgorszym wypadku „Daisy Jones and The Six” zrobi gwiazdę z Camili Morrone i ostatecznie ugruntuje pozycję Riley Keough. W najlepszym – stanie się ważnym głosem w dyskusji o cenie popularności. Ale na to chyba serial jest zwyczajnie za ładny – skoro nawet odwyk wydaje się tu szybki i łatwy, a nad szowinizmem branży przechodzi się do porządku dziennego, to show-biznes może spodziewać się nowych, spragnionych splendoru rekrutów. 

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij