Znaleziono 0 artykułów
11.01.2020

Singielki: Daję sobie czas

11.01.2020

Za każdym razem, kiedy w moim życiu pojawiał się mężczyzna, rozwalał ład, który sobie zbudowałam. Z jednej strony chciałam być w relacji, bo to dowartościowujące, daje energię, ale z drugiej nie wyobrażam sobie, żeby moje życie znów miało stanąć na głowie. Przynajmniej teraz – mówi kolejna bohaterka naszego cyklu o współczesnych singielkach.

Średni wiek kobiet rodzących pierwsze dziecko jest w Polsce niższy niż średnia Unii Europejskiej. Rodzimy pierwsze dziecko w wieku 27,3 lat, europejska średnia wynosi obecnie nieco powyżej 29 lat. W Warszawie jednak, według danych Eurostatu, ta średnia wynosi już 33 lata. Nietrudno zgadnąć, że im lepiej wykształcone kobiety, tym rzadziej i później decydują się na potomstwo – zauważa Marta Majchrzak, psycholożka społeczna i badaczka.
Dodaje, że według badań polscy mężczyźni też nie spieszą się z ojcostwem, a nikt im tego nie wypomina. Ich szczere deklaracje traktuje się jako przejaw odpowiedzialności. Za to „planującym kobietom”, którymi kierują najczęściej względy ekonomiczne i emocjonalne, zarzuca się egoizm. Sama myśl o tym, że rodzina i macierzyństwo wymagają przygotowania, wydaje się podejrzana. Bo przecież skrzydła miłości powinny nieść nas same. A co, jeśli nie niosą?

Ostre granice

Mam 30 lat i zajmuję się sztuką. Pytasz, kiedy ostatni raz byłam w związku? Nigdy.

Oczywiście spotykałam się z mężczyznami, to trwało czasami przez kilka tygodni, miesięcy, rok, ale nigdy nie poczułam, że jest na tyle poważne, żebym zdecydowała się np. na wspólne mieszkanie. Kiedy chłopak zadawał mi tego rodzaju pytanie, reagowałam śmiechem, patrzyłam mu w oczy i mówiłam głośno: „Nieee….!”.
Wspólne życie było dla mnie czymś abstrakcyjnym.

Tak, czasem odzywa się we mnie potrzeba bliskości. Jest naturalna, więc na nią odpowiadam – w ciągu ostatniego roku pozwoliłam sobie na trzy romanse. Schemat zawsze był podobny. On młodszy, atrakcyjny fizycznie i pod wrażeniem tego, co robię zawodowo. Ja bardzo pewna siebie i wysyłająca jasne komunikaty: spędzamy ze sobą miły czas, ale nie przyzwyczajaj się, nie będziemy parą.

Nie opowiadałam o swoim życiu, nie poznawałam ze znajomymi, ograniczałam nasz kontakt do kina i łóżka. Kiedy euforia nowości i ciekawości mijała, odbywałam rozmowę o tym, że chyba musimy od siebie odpocząć, i zapominałam. Ten etap traktowałam bardzo zadaniowo: zupełnie odcinałam kontakt, wyciszałam jego konto na Instagramie i pozwalałam pamięci naturalnie się oczyścić.
Ale to nie znaczy, że w otoczeniu nie mam ważnych mężczyzn. Kiedy ktoś naprawdę interesuje mnie intelektualnie, staje się kolegą. Chodzimy na jedzenie, spotykamy się ze znajomymi, imprezujemy razem i zupełnie nic się nie dzieje. Bo jestem na takiego mężczyznę zupełnie zamknięta seksualnie.
Chociaż jestem singielką, mam mnóstwo znajomych i przyjaciół. Prowadzę otwarty dom i nigdy nie nazwałabym się samotną osobą.

Diagnoza

Kiedy kilka lata temu poczułam, że w moim życiu jest za dużo alkoholu, imprez i smutku, zgłosiłam się na terapię. Psycholożka stwierdziła objawy depresji i powiedziała, że moje wyobrażenie miłości jest jak u nastolatki – połączenie komedii romantycznych i gorących SMS-ów. Mechanizm jest stały: kiedy pierwszy etap zauroczenia wycisza się i przechodzi w kolejną, bardziej spokojną fazę, ja mam wrażenie, że to już skończone. Że on stracił zainteresowanie i pojawiła się pustka. Wtedy czuję się zraniona, robię dziwne rzeczy i odcinam się.

Myślę, że ten skrypt ukształtował się jeszcze w moim dzieciństwie. Z jednej strony moi rodzice są wzorcową parą. Zakochali się w sobie, kiedy mama miała 16, a tata 18 lat – od tego czasu są razem, na dobre i na złe. I to jest wysoko zawieszona poprzeczka.

Z drugiej strony nigdy nie obserwowałam ich codziennego, zwykłego życia, tata dużo pracował, a mama poważnie chorowała i wiele lat spędziła w szpitalach z dramatycznymi rokowaniami. Nie miała czasu, żeby nauczyć mnie wielu rzeczy. O tym, jak założyć tampon, dowiedziałam się od koleżanek, o tym, jak radzić sobie z chłopakami, też. Wiem, że to temat, który będę musiała wreszcie przepracować, ale o dziwo, jestem spokojna.

Świadomość, praca i czas

Mam wrażenie, że moje życie składa się z określonych faz. Kiedy miałam 20 lat, to były przygody, znajomi i imprezy. Teraz, po trzydziestce, jakkolwiek to brzmi, skupiam się na rozwoju i karierze. Przyjdzie czas na rodzinę. Nie chcę rozpisywać grafiku i wyznaczać, że muszę to zrobić na przykład do czterdziestki. To jest sztuczne i głupie.

Kiedy patrzę na swoją przyjaciółkę, która po czterdziestce spotkała partnera i od kilku lat wciąż trzymają się za ręce, jakby byli nastolatkami, wspólnie wychowują dzieci z poprzednich związków, wzruszam się i czuję spokój. Bo ufam swoim decyzjom i wiem, że to się wydarzy, bo zbudowałam w życiu kilka głębokich przyjaźni. Wiem, że umiem dbać o ludzi, na których mi zależy, być wytrwała i zaangażowana. A od niedawna, po terapii, czuję się dobrze sama ze sobą i powoli dojrzewam do nowego etapu.

Nie przeraża mnie myśl o tym, że mój przyszły partner będzie po rozwodzie albo będzie miał dzieci. Chciałabym, żeby był podobny do mnie, zrealizowany zawodowo, ciekawy świata, niezależny, ale partnerski…
Ale to za parę lat. Teraz daję sobie czas na inne rzeczy.

Wysłuchała Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij