Znaleziono 0 artykułów
21.11.2021

Latarnie morskie: Piękne i groźne

21.11.2021
Fot. materiały prasowe

Latarnie morskie od lat ciekawią literatki i literatów, niezmiennie przyciągają turystów, choć budowano je w celach bynajmniej nie romantycznych. Hiszpański pisarz i grafik José Luis González Macías połączył te wątki i wydał piękny jak widok na morze „Mały atlas latarni morskich”.

Wyspa Maatsuyker leży 10 km od południowych wybrzeży Tasmanii i oprócz latarni morskiej nie ma tam nic, nawet internetu. Tylko przyroda i szalejący wiatr. Gdy kilka lat temu władze Tasmańskiego Parku Narodowego ogłosiły nabór na wolontariat dla pary, która przez pół roku zajęłaby się tam doglądaniem urządzeń meteorologicznych, wpłynęło ponad tysiąc zgłoszeń. Tak silna jest wiara w kojącą moc latarni morskich.

Codzienność latarniczki opisywała pod koniec XIX wieku Ida Lewis, która zasłynęła z uratowania 18 osób w okolicach amerykańskiej Rhode Island: „Niekiedy mgiełka, która rozbryzguje się na oknach, jest tak gęsta, że nic nie widać, czasem zaś przez wiele dni fale są tak wysokie, że żadna łódź nie odważyłaby się zbliżyć do wyspy, nawet gdybyśmy głodowali”.

José Luis González Macías – choć swoje wie, bo zrobił spory research – pisze we wstępie do książki: „W niemożliwej architekturze tych budowli tkwią piękno i dzikość. Być może dzieje się tak, ponieważ wyczuwamy, że konają. Ich blask wygasa, ich ciała kruszeją”. Przyznaje, że uwiódł go urok latarni morskich.

Fot. materiały prasowe

Teksty okraszone rysunkami autora

González Macías zebrał w książce 34 historie i nie są one wesołe. Nie tylko dlatego, że wraz z rozwojem technologii latarnie morskie tracą rację bytu. Również dlatego, że gdy jeszcze ją miały, służyły imperiom, by na przykład oświetlać drogę statkom wiozącym więźniów w miejsce odosobnienia. Tak było we francuskiej Nowej Kaledonii. Na wyspie Robben u wybrzeży RPA Holendrzy urządzili więzienie, w którym – w czasach południowoafrykańskiego apartheidu – 18 lat spędził Nelson Mandela.

„Latarnie morskie, wyspy i więzienia nierzadko łączyły ponure zależności – pisze González Macías. – Latarnicy i strażnicy więzienni ściśle ze sobą współpracowali. Opiekunowie latarni z rodzinami byli zdani na więzienne zaopatrzenie. Strażnicy, również przez większość czasu uwięzieni na wyspie, spędzali wolne chwile u podstawy latarni, a niejeden z nich znalazł wśród córek latarników żonę”.

W latarni La Vieille w pobliżu francuskiego Finistère w styczniu 1926 roku rybacy dotarli do dwóch wyczerpanych latarników – niedawnych wojskowych, którzy nie lubili morza, ale rząd wymyślił, że latarnik będzie zawodem zarezerwowanym dla inwalidów wojennych. Potężnego sztormu omal nie przypłacili życiem. Życiem przypłacono za to budowę niejednej latarni – z pewnością pochodzącej z początków XIX wieku szkockiej Bell Rock, najstarszej nadal istniejącej latarni na otwartym morzu.

Krótko mówiąc, José Luis González Macías – choć zauroczony – odziera latarnie morskie z romantycznego mitu. Ponieważ jednak z zawodu jest grafikiem, przepięknie je dla nas rysuje. Dzięki temu możemy przyjrzeć się architekturze latarni, która okazuje się o wiele bardziej różnorodna, niż zwykło się przypuszczać.

Latarnia morska Adżygol w Ukrainie wygląda trochę jak wieża Eiffla. Jest dużo niższa – mierzy 64 metry (wieża Eiffla – 300), ale najwyższa z zaprojektowanych przez Władimira Szuchowa. „Upleciono ją jak wiklinowy koszyk. Z setkami otworów, przez które hula wiatr” – opisuje ją González Macías i żadną wyższą już się nie zajmuje, choć jest ich na świecie 18.

Fot. materiały prasowe

Nowoczesność w projektowaniu latarni zapowiadała też ta metalowa, projektu Lucia del Vallego – w 1864 roku stanęła na przylądku Tortosa w Hiszpanii (w 1961 roku obalił ją sztorm). Z kolei ta, zbudowana w połowie XIX wieku na hiszpańskiej wyspie Grossa, wygląda jak nieduży zamek. Nieco późniejsza, postawiona na wyspie Eldred Rock w pobliżu Alaski, przypomina kamienicę, zaś brytyjska Longstone z początku XIX wieku to solidna twierdza.

Strzeliste wieże, które zazwyczaj kojarzymy z latarniami morskimi, wydają się – przynajmniej w „Małym atlasie” – ekstrawagancką mniejszością.

González Macías odnalazł zapiski latarnika

Taka jest – strzelista, choć niewysoka (26 metrów) latarnia na wyspie Godrevy w brytyjskiej Kornwalii. Właśnie tutaj nie dotarła w dzieciństwie Virginia Woolf i to wspomnienie dało nam książkę „Do latarni morskiej”. González Macías odnalazł zapiski latarnika z Godrevy. W 1925 roku – mniej więcej wtedy, gdy Woolf pisała powieść – został w latarni sam. „Jego towarzysza, chorego na zapalenie płuc, zabrano na ląd. Przez osiem długich dni Lewis w pojedynkę dbał, by światło i dzwon mgłowy działały bez przerwy, w nadziei, że utrzymujący się sztorm przejdzie i przypłynie łódź ze zmiennikiem jego kompana”. Doskwierały mu samotność i brak snu.

„Światło na krańcach świata. Mały atlas latarni morskich” nie aspiruje do kompendium wiedzy. Nie jest wyczerpującą literaturą faktu ani literaturą wymagającą. Znać pośpiech: José Luis González Macías zabrał się do pisania, gdy wybuchła pandemia, czyli – jak na cykl wydawniczy – nie tak dawno temu. Widać, że teksty podporządkował projektowi graficznemu – nie mogą zajmować więcej niż stronę. Prawdopodobnie miał rację. Tekst w „Małym atlasie” zwiastuje ciekawe historie, szata graficzna nie wymaga niczego więcej. Jest piękna jak widok na morze.

Fot. materiały prasowe

José Luis González Macías, „Światło na krańcach świata. Mały atlas latarni morskich”, tłum. Patryk Gołębiowski, wyd. Wielka Litera

Aleksandra Boćkowska
Proszę czekać..
Zamknij