Znaleziono 0 artykułów
08.07.2022

Taika Waititi: W „Thorze” idę na całość

08.07.2022
Fot. Getty Images

Zafundowałem Thorowi kryzys wieku średniego. Superbohater budzi się rano, myśli: „O matko, co ja zrobiłem ze swoim życiem”, i ma atak paniki. Staje się jeszcze bardziej ludzki – mówi reżyser Taika Waititi. Kolejna odsłona superbohaterskiego uniwersum Marvela – „Thor: Miłość i grom” z Chrisem Hemsworthem, Natalie Portman  i Tessą Thompson  – w kinach od 7 lipca.

W „Thorze” humor zderza się z melancholią, nowoczesność z estetyką lat 80. Jaki jest przepis na uczynienie takiego chaosu pięknym?

Otwarcie na zmiany w przepisie. Często na plan takiego filmu wchodzi się z przekonaniem, że dokładnie wiemy, co należy zrobić, a potem okazuje się, że wcale tak nie jest.

Na planie, w kwestii dekoracji i kostiumów nachodzi nas myśl: „A może spróbujemy czegoś innego?”. Nagrywamy więc wariant w pełni dramatyczny, kiedy indziej humorystyczny, a na końcu kompletnie wariacki. Dopiero gdy przychodzi etap montażu, znajdujemy właściwy ton. Wtedy okazuje się, jakie danie ugotowaliśmy.

Nazwanie tego filmu wariackim jest według mnie komplementem. Czy może pan opowiedzieć o pomysłach, które wydawały się dobre w teorii, ale nie wypaliły?

Kiedy zaczynaliśmy pracę nad „Thor: Miłość i grom”, scenariusz liczył około 140 stron. Od razu wiedziałem, że film, który z tego powstanie, będzie o wiele za długi. Ale działa to tak, że kręcimy wszystko, wiedząc, że części scen nie pokażemy w kinie. To brutalna, bezlitosna sztuka. Nikt nie jest bezpieczny, nawet Jeff Goldblum!

Z Chrisem Hemsworthem na planie Thora /(Fot. instagram.com/)

Na ekranie dominuje klimat lat 80., z głośników dudni Guns N’ Roses. Skąd ten kierunek?

Wszystko w tym filmie jest skrajne, wyolbrzymione, przesadzone. Chciałem osiągnąć efekt znany ze światów fantasy tworzonych przez artystę Franka Frazettę w latach 70. oraz z filmów, które jako młody chłopak pożerałem, takich jak „Conan”, „He-Man” czy „Władca zwierząt”. Guns N’ Roses genialnie mi do tej wizji pasowało. U nich wszystko – od ubioru po muzykę – jest przegięte. Idź na całość albo wracaj do domu! Być może to mój ostatni raz z Thorem, więc idę na całość.

Z Natalie Portman i Tessą Thompson na premierze Thora / (Fot. Getty Images)

Grany przez Christiana Bale’a Gorr Bogobójca, to – jak wynika z badań przeprowadzonych wśród widzów – najbardziej lubiany czarny charakter z historii Marvela. Z czego to wynika?

Najprawdopodobniej jego motywacja, by stać się złolem, jest najbardziej przejrzysta ze wszystkich. Łatwo zrozumieć jego gniew i chęć zemsty. W pierwszej kolejności to ojciec, którego nadrzędnym celem jest chronienie córki.

Inny powód, dla którego Gorr tak dobrze wypadł w badaniach, to Christian. Jeśli ten człowiek zgodzi się u ciebie zagrać, masz farta. Ewidentnie pochodzi z jakiejś części multiwersum, do którego nie jesteśmy w stanie dotrzeć. W moim odczuciu jest w tym momencie najlepszym aktorem na świecie. Musi być, skoro udało mu się uczłowieczyć nawet Dicka Cheneya w „Vice”, a to cud! Christian przypomina, że każdy czarny charakter ma ludzkie cechy. Poza Hitlerem, oczywiście.

Czy kiedy tworzy pan film tego typu, bardzo dużo rzeczy trzeba ustalać z przedstawicielami Marvela?

Przyznam, że w ogóle o tym nie myślę. Nie obchodzą mnie inne filmy, tylko mój. Kevin Feige i inni goście z firmy po prostu mówią mi to, co muszę wiedzieć – polegam na nich. Dzielę się moimi pomysłami, a Kevin mówi: „Tego nie możesz zrobić, ta postać jest nam potrzebna za pięć filmów, więc musi być żywa”. Albo sugeruje, żebym porozmawiał z Jamesem Gunnem od „Strażników Galaktyki” i upewnił się, czy w swoim epizodzie Star-Lord brzmi jak Star-Lord. Ale nie wiemy, co robią inni reżyserzy. Mnie się to podoba, bo jestem leniwy.

 

A czy leżą panu na sercu przynajmniej poprzednie pańskie projekty z Marvela? Czy kręcąc „Miłość i grom”, wracał pan myślami do „Ragnaroka”?

Ostatni raz oglądałem „Thor: Ragnarok” na premierze i nie sądzę, żebym go kiedykolwiek jeszcze obejrzał. Wystarczy mi 200 wyświetleń całości podczas montażu. Chciałem zrobić coś równie dobrego albo lepszego, a przede wszystkim innego. Nie ma sensu się powtarzać. Uznałem, że najlepszym sposobem, by się odróżnić od poprzedniej części, jest zafundowanie Thorowi kryzysu wieku średniego. Budzi się rano, myśli: „O matko, co ja zrobiłem ze swoim życiem”, i ma atak paniki. Nagle staje się taki jak my.

Z partnerką Ritą Orą /(Fot. Getty Images)

Dlaczego Thor – jako pierwszy bohater z uniwersum MCU – dostał aż cztery filmy ze swoim udziałem?

Bo jest najlepszy! Żartuję. Oczywiście jestem nieobiektywny, bo mam z nim osobistą relację. Ale według mnie to postać, którą najprzyjemniej się ogląda. Jest zabawny, dostarcza rozrywki, ma ludzkie dylematy, nie będąc człowiekiem. Poza tym pomyślcie: Chris Hemsworth to właściwie ideał – fantastycznie wygląda, jest świetnym aktorem, dobrym człowiekiem, ma wszystko. I nawet ktoś taki przeżywa załamanie, traci pewności siebie? Myślę, że to dla widzów interesujące.

Na ekranie Jane Foster, grana przez Natalie Portman, zyskuje moce Thora, a przy okazji także nową, muskularną sylwetkę. To sugeruje dużo efektów specjalnych. Czy kiedykolwiek obawialiście się, że coś może nie wyjść?

Na poziomie technicznym ten lęk stale nam towarzyszy. Nie ma nic na szybko, każdy kadr wymaga nieskończonych poprawek w postprodukcji. Jest bardzo dużo efektów specjalnych. Na przykład na tym planie Natalie nigdy nie nosiła hełmu, trzeba go było potem komputerowo zbudować. Wszystkie płaszcze też są wygenerowane cyfrowo. Wydaje mi się, że w ostatnich Avengersach Iron Man w ogóle nie miał żadnych elementów kostiumu na planie, wszystko zbudowali komputerowcy.

Oczywiście martwiłem się, czy to będzie wyglądało realistycznie. Ale wbrew pozorom z Natalie nie trzeba było robić aż tak wiele – dużo wcześniej zaczęła ćwiczyć na siłowni. W niektórych scenach należało ją tylko wydłużyć, bo gdy chwyta za młot, ma nagle 180 cm wzrostu. Dlatego podczas zdjęć rozmieściliśmy na planie specjalne platformy, żeby mogła pomiędzy nimi swobodnie się przemieszczać i w odpowiednim momencie być na równym poziomie, np. z Chrisem Hemsworthem.

Fot. Getty Images

Czy zdarza się, że ma pan pomysły, które dla Marvela są zbyt szalone?

Nakręciliśmy tu wersję sceny w złotej świątyni, gdzie Zeus rozwlekle i ze szczegółami rozprawia o orgiach. A ponieważ mowa o filmie, który jest dystrybuowany pod parasolem Disneya, to jednak tę rozmowę trzeba było trzymać w ryzach. Musieliśmy wyciąć tę scenę i parę innych rzeczy w tym stylu. Byłem bardzo zaskoczony i uradowany, że udało się zachować dowcip o tym, iż Asgardczycy w przeszłości jedli dzieci. Sprawiło mi to naprawdę wielką frajdę! A przecież to jeszcze wcale nie najgorsze, co robili wikingowie, prawda? Wszyscy mamy swoje za uszami…

Czy wyobraża pan sobie siebie jako twórcę filmu poważnego?

Zostawiam to Duńczykom. Jednym z moich ukochanych reżyserów jest Tarkowski – jego filmy mógłbym oglądać w kółko. Wysoko w moim osobistym panteonie gwiazd są też von Trier i Moodysson. Bardzo cenię europejskie kino. Ale to nie jestem ja. Bo ja lubię, gdy ludzie wychodzą z moich filmów z poczuciem niecałkowitej beznadziei. Przecież taki „JoJo Rabbit” nigdy nie dostałby się do programu w Cannes, bo występujące w nim dzieci przeżywają. „Dzieci powinny zginąć!” – buczeliby na końcu oburzeni Francuzi. Choć doceniam kino moich idoli, wolę oglądać „Przełamując fale”, niż je nakręcić.

Anna Tatarska
Proszę czekać..
Zamknij