Znaleziono 0 artykułów
30.08.2019

Tak daleko, że niemal poza wyobraźnią

30.08.2019
"Znikająca ziemia" Julia Phillips  (Fot. Materiały prasowe)

„The Wall Street Journal” napisał, że „Znikająca ziemia” Julii Philips jest głęboko poruszająca. Po co Amerykance, dziennikarce debiutującej w pisaniu fabuły, Kamczatka, miejsce zapomniane przez Boga i znienawidzone przez ludzi? Kryminalna historia o porwaniu dziewczynek jest tu tylko tłem, na którym Philips maluje kamczacką mozaikę złożoną z surowej przyrody i zagubionych postaci ludzkich.

Ta książka niesie w sobie jakąś wyjątkową tajemnicę, którą chce się odkryć, choćby w niewielkim fragmencie, przeglądając zamieszczone w sieci zdjęcia. A jest ich całkiem sporo – wysokich, ośnieżonych wulkanów, buchających gejzerów, gorących źródeł, nieprzebytej tajgi i północnej tundry, ale też posowieckiej biedy i badziewia. Akcja dzieje się na dalekiej Kamczatce, czyli tak daleko, że niemal poza wyobraźnią. A kiedy już napatrzymy się na cuda przyrody i paskudztwa stworzone ludzką ręką, natychmiast pojawia się pytanie: po co Amerykance Julii Philips, dziennikarce debiutującej w pisaniu fabuły, ta cała Kamczatka, miejsce zapomniane przez Boga i znienawidzone przez ludzi, prowincja rosyjskiej prowincji, gdzie prawie wszyscy mają jedno marzenie – uciec – a jeśli się nie uda, to przynajmniej przeżyć?

Pierwsze strony zapowiadają klasyczny kryminał. Pewnego sierpniowego popołudnia tajemniczy mężczyzna jeżdżący wielką japońską terenówką porywa dwie dziewczynki, ośmioletnią Sonię i jedenastoletnią Alonę. Policja wszczyna śledztwo, najpewniej ponaglana przez matkę, byłą dziennikarkę śledczą, która dla wygody, ale też życiowego bezpieczeństwa przyjęła rolę propagandowej funkcjonariuszki partii prezydenta Władimira Putina. Lecz wkrótce się okazuje, że poszukiwania dziewczynek prowadzą donikąd, mimo że z Kamczatki nie da się wyjechać w tajemnicy, gdyż półwyspu nie łączą z Syberią żadne drogi, a porty i lotniska są ściśle kontrolowane. Przerzucamy więc kolejne kartki coraz mocniej przytłaczani niewyjaśnioną zbrodnią, raz pewni, że dziewczynki już dawno nie żyją, raz – że może jednak się odnajdą.

Julia Phillips (Fot. Nina Subin)

Poznajemy też sporą grupę bohaterów, którym zniknięcie dzieci wywraca życie do góry nogami, każe zrewidować dawne wybory, zastanowić się nad uczuciami, pomyśleć, co dalej. Postacie, którymi Philips zaludnia „Znikającą ziemię”, niekiedy nie mają z Sonią i Aloną nic wspólnego, nie znają ich matki. A jednak porwanie to w jakimś sensie moment decydujący, chwila przełomu, gdy jakaś siła nakazuje, że trzeba coś zrobić.

Opisana zbrodnia, niezdarność policji i narodziny miejskiej legendy opowiadającej o porwaniu to bowiem tylko pretekst, a może tło, na którym Julia Philips maluje kamczacką mozaikę złożoną z majestatycznej, surowej przyrody, lecz przede wszystkim ludzkich postaci, zagubionych z własnej i nie z własnej woli w meandrującym życiu końca świata. Musimy być uważni, by podążać za autorką zgrabnie zaplatającą wątki, żeby dostrzec, czy ktoś jest biały i od urodzenia mówi po rosyjsku, a może ma miedzianą, skośnooką twarz, należy do ludu Czukczów czy Ewenów, dawnych myśliwych i pasterzy reniferów. Nie pomogą nam imiona ani nazwiska, wszak Katia może być Rosjanką albo autochtonką, tak samo jak Rusłan, Denis, Artiom czy Olga. Liczą się słowa, zdania, akcenty, marzenia, nadzieje i problemy, a te są tak różne jak pochodzenie i życiowe szanse.

Śledztwo więc sobie, a Kamczatka sobie. Zamknięta, klaustrofobiczna, przygnieciona raz to północną nocą, raz dniem trwającym niemal całą dobę, kiedy słoneczne światło, lejące się bez przerwy z zimnego, błękitnego nieba, sprawia, że ludzie odchodzą od zmysłów. Wystarczy moment, by się zatracić, osobistą zadrę umieścić w kontekście kipiących konfliktów narodowościowych i społecznych. Bo może na Kamczatce policja szuka tylko białych dziewczynek, a te skośnookie zostawia na pastwę zwyrodnialców? Może próbuje rozwikłać tajemnicę porwania, gdyż boi się politycznych koneksji matki, sięgających (czy na pewno?) daleko, aż do Petersburga i Moskwy? A może tylko udaje, że szuka, bo Kamczatka jest tak daleko, że żadna władza ani prawo tu nie sięgają? Żeby to rozgryźć, potrzeba szklanki wódki, która leje się często, strumieniami. Siostra gorzałka, najlepsza na uśmierzenie bólu i straty.

Nic dziwnego, że amerykańscy recenzenci uznali książkę Julii Philips za lekturę niemal obowiązkową. „Znikająca ziemia” buzuje emocjami. Akcja raz rozwija się powoli, raz przyspiesza, kręci się wokół plotek i pogłosek, kłamstw, napięcie układa się warstwami i sięga kresu wytrzymałości. Znajdą wreszcie Sonię i Alonę, czy nie znajdą? A jeśli nawet znajdą, to kiedy ktoś znów porwie kolejne dzieci? Wreszcie – czy ma to jakiekolwiek znaczenie, skoro niezależnie od wyników śledztwa Kamczatka będzie taka sama, nie tylko z dziką przyrodą i posowiecką ruiną, lecz nade wszystko spustoszona przez ludzi, którzy nie wyobrażają sobie, że może być inaczej? „The Wall Street Journal” napisał, że „Znikająca ziemia” jest „głęboko poruszająca”. Nie pomylił się ani na jotę.

Julia Philips, „Znikająca ziemia”, tłumaczenie Jolanta Kozak, Wydawnictwo Literackie

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij