Znaleziono 0 artykułów
10.08.2023

Workation. Jak mądrze łączyć wakacje z pracą?

10.08.2023
(Fot. Getty Images)

Czy na wakacjach, które łączymy z pracą, można wypocząć? O jakich zasadach powinniśmy pamiętać, kiedy planujemy workation? O swoich doświadczeniach dotyczących wyjazdów w wakacyjne miejsca, ale bez urlopów, opowiedzieli nam pracownicy różnego rodzaju biur.

Workation, czyli łączenie pracy z wakacjami, to nowe zjawisko, którego popularność znacznie wzrosła w trakcie i po pandemii COVID-19, wraz z coraz bardziej powszechną możliwością pracy zdalnej. Chodzi o zadania zawodowe wykonywane podczas podróży, na zabranym z domu laptopie, przez internet, a w przerwach korzystanie z lokalnych atrakcji.

Jak wynika z opublikowanego w lipcu 2023 r. badania zleconego przez firmę Komputronik, blisko co trzeci pracownik biurowy w Polsce (29 proc.) wymienia workation jako pomysł na wakacje. Co piąty (18,9 proc.) jest zdecydowany, by połączyć w 2023 r. pracę z odpoczynkiem, i tylko co dziesiąty deklaruje, że na workation raczej się wybierze. Odsetek zainteresowanych taką formą wypoczynku jest najwyższy w przypadku osób młodych. Wśród osób do 35. roku życia aż 35 proc. planuje lub rozważa skorzystanie z workation.

Workation: Codzienna praca, szum morza w tle

– Na co dzień pracuję w biurze i lubię taki tryb. Codziennie rano wstaję, piję kawę, jadę do biura, tam robię, co trzeba, wychodzę i mam wolne. W pandemii odkryłem, że praca zdalna jest możliwa, ale nie czułem się z nią komfortowo. Mieszanie pracy z życiem nie było dla mnie dobre. Zawsze wygrywała praca. Dlatego do idei workation podchodziłem z rezerwą. Okazało się, że niepotrzebnie – mówi Igor (39 lat).

Na swoich pierwszych workation, na które wyciągnęli go bracia na przełomie lipca i sierpnia, udało mu się i wypocząć, i popracować. Pojechali do domku, który wynajęli we wsi Wicie nad Bałtykiem (zachodnie wybrzeże, pomiędzy Koszalinem a Słupskiem), na osiedlu innych podobnych domków dla turystów. – Przepięknie tam było. Z jednej strony jezioro, z drugiej plaża i morze – opowiada Igor. Bracia wzięli ze sobą dzieci, on zabrał laptopa.

Udało mi się zachować moją codzienną rutynę pracy – mówi. Wstawałem przed wszystkimi, siadałem na tarasie, otwierałem komputer i robiłem, co do mnie należało. Jak w biurze, tylko miałem ciekawsze widoki, świeże powietrze, szum morza w tle. To było bardzo fajne, ciekawe doświadczenie – wspomina.

Przyznaje przy tym, że nie były to idealne warunki do pracy, bo kiedy w innych domkach turyści budzili się do życia, robiło się głośno. Zwłaszcza że było tam też sporo dzieci. Bawiły się na trampolinach, biegały, krzyczały. – Ale to nie było coś, co by mi uniemożliwiało pracę, nawet w trakcie „calli” – zaznacza.

– Nie przeszkadzało ci, że brat z dziećmi mogli na przykład iść popływać w ciągu dnia, a ty siedziałeś jednak przy komputerze? – dopytuję. Igor przekonuje, że nie. – Ja się absolutnie z tym liczyłem, że oni będą korzystali od rana z pogody, szli na plażę, a ja będę miał wtedy domek do swojej dyspozycji, gdzie będę mógł komfortowo pracować, a po południu będę do nich dołączał. Szliśmy wtedy na obiad albo na spacer – relacjonuje.

Gdy pytam o internet, Igor mówi, że był wystarczająco dobry. Gdyby połączenie się rwało, miał też alternatywę – sprawdził, jaki zasięg sieci oferuje jego dostawca i założył, że będzie mógł używać danych komórkowych. Nie było jednak takiej potrzeby.

Wyjazd wypadł na tyle dobrze, że wkrótce planuje kolejny podobny, tym razem ze swoim partnerem, Pawłem (37 lat). Obaj zabiorą ze sobą laptopy, ale już dziś Igor wie, że raczej będzie miał więcej pracy od swojego partnera. Nie przeszkadza mu to. – Możemy wyjechać w takiej formule, że Paweł sobie będzie zwiedzał, a ja będę pracował, i wieczorami będziemy spędzać ze sobą czas. Wybierzemy się do jakiegoś europejskiego miasta, na przykład do Kopenhagi czy Sztokholmu. Myślimy też o Wiedniu, w którym spędziliśmy krótkie wakacje rok temu, bo bardzo nam się tam spodobało i widzieliśmy bilety w świetnych cenach.

(Fot. Getty Images)

Podstawowa zasada workation: Zadbać o dobry internet

Karolinie (35 lat), dziennikarce, jej pierwsze w życiu workation zupełnie się nie udały. Ona także pojechała nad polskie morze, ale zamiast wioski na wybrzeżu wybrała Półwysep Helski. – Nigdy wcześniej tam nie byłam, a miałam wrażenie, że jeździ tam pół Warszawy, a na pewno cała moja towarzyska bańka. Nigdy też nie miałam doświadczenia workation, a zawsze wydawało mi się to czymś ekstra, i miałam ogromne FOMO (Fear of Missing Out ) z tym związane. Dlatego kiedy pojawiła się taka możliwość, bo koleżanka załatwiła za pół darmo bardzo komfortową przyczepę kempingową na Helu, nie zastanawiałam się długo – relacjonuje.

Karolina nie miała obaw, że coś pójdzie nie tak. Pracowała zdalnie już wielokrotnie, lubi taki tryb pracy. – W mojej pracy wystarczy tylko, żeby był dostęp do internetu. Ale niestety, nie było go. Na półwyspie prawie w ogóle nie ma zasięgu. Dlatego nie pomogło, że wzięłam ze sobą własny router. Nawet kiedy chciałam pogadać przez telefon, musiałam szukać odpowiedniego miejsca, a kiedy już je znalazłam, wystarczyło że zawiał silniej wiatr i łączność znikała. Cały mój wyjazd to była walka o internet, do tego stopnia, że co chwila musiałam się wdrapywać na dach przyczepy i ustawiać router albo go ściągać, bo zaczynał lać deszcz – opowiada.

Kiedy padało, router był na dachu opakowany w siatkę albo dyndał pod szyberdachem. Wszystko i tak na nic, bo internet jeśli był, to przeraźliwie wolny, co wiązało się z ogromnym stresem, bo ludzie w pracy Karoliny ciągle czegoś od niej chcieli, a kiedy nie miała internetu, nie mogła reagować.

– Jako tako jeszcze działał, jeśli chodzi o wiadomości tekstowe, ale już zdjęcia ładowały się tak wolno, jakby to były lata 90. A że pracuję z newsami, u mnie w pracy liczy się każda minuta. Dlatego po kryjomu prosiłam dziewczyny z Warszawy, żeby niektóre rzeczy robiły za mnie, bo fizycznie nie byłam w stanie na przykład załadować zdjęć do artykułów. Dla nich to było 60 sekund, mnie zajęłoby godzinę – opowiada.

Dopiero po powrocie do Warszawy Karolina dowiedziała się, że jej workation na Helu mogłyby się udać, gdyby zabrała ze sobą do routera specjalną zewnętrzną antenę, która wzmacnia sygnał. – Powtórzyłabyś to doświadczenie, gdybyś miała taką antenę? Wtedy byłoby fajnie? – pytam. Karolina nie jest przekonana. – Myślę, że workation to rozwiązanie dla osób, które pracują zadaniowo, a nie dla takich jak ja, którzy mają normowany czas pracy, od 9 do 17. Moi znajomi w ciągu dnia chodzili na plażę, korzystali ze słońca, a ja im tego zazdrościłam, bo miałam na to czas dopiero, gdy już się robił wieczór i nie było takiego słońca, jak wcześniej. Po całym dniu walki z routerem byłam też już wtedy tak zmęczona, że nie chciało mi się nawet ruszać z przyczepy – mówi Karolina.

Prawdziwy urlop planuje na początku października. Wtedy już na pewno nie zabierze ze sobą laptopa.

Tajlandia: Dobre miejsce do pracy zdalnej

Osobą, która spośród moich rozmówców jest najbardziej zadowolona ze swoich workation, jest Sara (32 lata). Mieszka w Paryżu, gdzie pracuje przy obsłudze mediów społecznościowych. Na wyjazdach pracowo-wakacyjnych była już dwa razy, spędziła ten czas ze swoim partnerem przedsiębiorcą.

– Pierwszy wyjazd to były cztery tygodnie w Tajlandii i Singapurze, na przełomie stycznia i lutego 2022 r. Drugi raz, przez pięć tygodni, w lutym 2023 r., byliśmy już tylko w Tajlandii. Najczęściej ja trochę więcej pracowałam, ale też moja praca nie przeszkadzała nam w wypoczynku. Różnica czasu w Tajlandii w stosunku do Paryża jest idealna, żeby pracować zdalnie. Doskonałe jest też wi-fi, wszędzie świetnie działa – relacjonuje.

Tajlandia w stosunku do Paryża jest o sześć godzin „do przodu”, kiedy w Paryżu jest 10 rano, w Bangkoku jest 16. Dla Sary oznacza to, że dzień roboczy w Tajlandii zaczyna się dla niej po południu. Do południa może planować inne aktywności, na przykład zwiedzać czy plażować.

– No i ja nie mam dużo pracy, która musi być zrobiona o określonych godzinach. Mogę niektóre rzeczy zrobić wcześniej, na przykład mogę zaplanować publikację postów w mediach społecznościowych naszych klientów o 8 rano tajlandzkiego czasu, kiedy mój chłopak jeszcze śpi, a dzięki temu wcześniej skończyć dzień pracy. Zwykle mityngi z klientami odbywają się rano, więc w moje popołudnie. A nawet gdyby odbywały się po południu, to i tak nie zarwę przez nie nocy, bo to będzie najpóźniej 22 albo 23 mojego czasu – relacjonuje.

Jeśli chodzi o termin takiego kolejnego wyjazdu, Sara wybiera zimę, żeby uciec od europejskiej szarówki. Wtedy też w tej części Azji jest szczyt sezonu. Do tej pory byli z partnerem w Bangkoku, na wyspie Phuket, na wyspach Phi Phi, zwiedzili też ogród botaniczny i stare miasto w Singapurze. Byłam pierwszą osobą w mojej firmie, która zaczęła jeździć na takie wypady. Ale mam już naśladowczynie i naśladowców, na przykład znajoma dziewczyna pochodząca z Wietnamu zrobi sobie wkrótce takie workation i będzie pracować, odwiedzając tam swoją rodzinę – mówi Sara. Dodaje przy tym, że w jej firmie nie wszyscy wyjeżdżają jednocześnie, tak żeby zawsze ktoś czuwał w biurze. Wystarczy, że będzie to jedna osoba. Większość ważnych spotkań i tak odbywa się online.

– COVID pokazał nam, że jesteśmy w stanie pracować z domu i świat się od tego nie wali. A skoro możemy z domu, to nie ma znaczenia, czy mieści się on w Paryżu, pod Tuluzą czy w Tajlandii. Ważne, żebym była dyspozycyjna i robiła dobrze to, co do mnie należy, a tak jest – mówi Sara.

Na swoich pierwszych workation pracowała przez całe cztery tygodnie. To był jeszcze okres pandemiczny, Tajlandia była jednym z niewielu dostępnych w tym czasie kierunków podróży. Cały wyjazd spędziła z partnerem w jednym miejscu, które było ich bazą wypadową na weekendowe wycieczki na okoliczne wyspy, poza tym spędzali czas nad basenem w hotelu. Na drugim wyjeździe pracowała przez trzy tygodnie, a na dwa tygodnie wzięła sobie urlop. Dzięki temu mogła bardziej wykorzystać lokalne atrakcje.

Gdy dopytuję o internet, Sara zapewnia, że nigdy nie było z tym problemów. – Tajlandia jest idealna do pracy zdalnej, bo tu wszystko jest zrobione dla expatów, czyli ludzi, którzy przyjeżdżają tu mieszkać, ale pracują dla swoich firm w Europie czy Ameryce. Na wszelki wypadek kupowaliśmy kartę SIM z nielimitowanym internetem, za 30 euro, na wypadek gdyby gdzieś nie było wi-fi, ale prawie wszędzie było. W każdej kawiarni czy knajpce była też klimatyzacja – mówi.

Kolejny wyjazd? Właśnie zaczynamy planować. Do lutego 2024 r. jeszcze trochę czasu, ale żeby dorwać bilety w dobrych cenach, musimy zacząć ich szukać wcześnie. Ostatnio udało nam się kupić bilety do 600 euro za osobę w dwie strony, to jest dobra cena – mówi Sara.

Możliwe, że tym razem pojadą do Hongkongu i do Chin, ale to zależy od cen lotów. Jeśli nie znajdą tanich lotów, znowu wybiorą Tajlandię. – Dzięki workation mam wrażenie, że mój urlop staje się dłuższy, nawet jeśli łączę go z pracą. Sam fakt, że nie działam w codziennej rutynie, sprawia, że chce mi się pracować.

Oktawia Kromer
Proszę czekać..
Zamknij