Znaleziono 0 artykułów
07.12.2018

Art Basel Miami Beach: blichtr sztuki

07.12.2018
Eva and Adele podczas Art Basel Miami Beach (Getty Images)

W 1970 roku trzech szwajcarskich marszandów – Ernst Beyeler, Trudl Bruckner i Balz Hilt – po raz pierwszy zorganizowało międzynarodowe targi sztuki w Bazylei. Szesnaście tysięcy osób, które odwiedziły pierwszą edycję Art Basel, miały szansę podziwiać prace prezentowane przez 90 galerii z dziesięciu krajów. Od tamtego momentu minęło prawie 50 lat, a Art Basel ewoluowało do rangi globalnej marki i najważniejszego (obok Frieze Art Fair) gracza na światowym rynku sztuki nowoczesnej i współczesnej. W ciągu ostatnich dwóch dekad do targów w Bazylei dołączyły Miami oraz Hongkong, a w 2015 roku wszystkie trzy edycje wystaw zobaczyło prawie 250 tys. zwiedzających.

Art Basel Miami Beach 2018  (Fot. dzięki uprzejmości autora)

Najbardziej prestiżowa pozostaje wciąż czerwcowa edycja wystawy w Szwajcarii (tam też sam proces przyjmowania galerii aplikujących o uczestnictwo jest podobno najbardziej rygorystyczny), choć zarówno Miami, jak i Hongkong mają dla targów silne znaczenie strategiczne. Do Hongkongu łatwiej bowiem dotrzeć galeriom i kolekcjonerom z Azji i Australii, a na Florydę – tym z Ameryki Północnej i Południowej. W Miami podziw budzi również liczba satellite fairs, czyli targów wykorzystujących pozycję szwajcarskiego giganta do zwabienia klientów o mniej zasobnym portfelu. W tym roku było ich aż osiem.

Centralnym punktem grudniowych wydarzeń w Miami Beach pozostaje hala wystawowa Art Basel, mieszcząca się co roku w onieśmielającym swoją wielkością budynku Convention Center. Nietuzinkowy rozmiar i industrialny charakter tego miejsca odróżnia go od targów Frieze w Nowym Jorku organizowanych na urokliwej wyspie Randalls, lub ADAA odbywających się w zabytkowym budynku Park Avenue Armory. Rozmiar Convention Center pozwala jednak na skupienie ekspozycji ponad 200 międzynarodowych galerii. Tak zdumiewająca liczba wystawców w teorii umożliwia też, jak podkreślili organizatorzy, poszerzenie samego kanonu historii sztuki. Tych, którzy śledzą akademicki rozwój tej dziedziny, zabieg ten nie powinien dziwić, ponieważ próby rozbicia linearnej chronologii wynikającej z tego, że o sztuce myśli się z europejskiej perspektywy, stają się od lat coraz bardziej zauważalne w naukowych publikacjach.

Joyce Scott, Face, ca. 1970, bawełna, 61 na 101,6 cm, Peter Blum Gallery (Fot. dzięki uprzejmości autora)

Starania te w przypadku Art Basel Miami Beach były jednak, w mojej ocenie, nieco przyćmione kanonicznymi dziełami zachodnich artystów prezentowanymi na strategicznie usytuowanych stanowiskach amerykańskich galerii gigantów. Galeria Gagosian pokazała na przykład obraz olejny Pabla Picassa z lat 60. naprzeciwko prac Andy’ego Warhola i tuż obok wielkiej czerwonej rzeźby autorstwa Jeffa Koonsa. Niemniej jednak wiele galerii wyróżniło się w tym roku determinacją w przełamaniu historycznych norm. Warto zaznaczyć starania galerii reprezentujących artystów z Ameryki Łacińskiej oraz tych, które skupiły się na twórczości artystów pochodzenia afroamerykańskiego.

Jednym z moich faworytów była ekspozycja Peter Blum Gallery poświęcona w całości amerykańskiej artystce Joyce Scott, której skrupulatnie wykonane rzeźby i starannie tkane niewielkie arrasy w sposób wyrazisty nawiązują do bolesnej historii czarnoskórych Amerykanów. Prace Joyce nabierają dodatkowego społecznego wydźwięku w naznaczonej przez rasizm dobie Donalda Trumpa.

Instalacja Paoli Pivi (Getty Images)

Kanon przełamywała też obecność sztuki polskiej, reprezentowanej z rozmachem przez Fundację Galerii Foksal, która w targach uczestniczy już od dawna. Niedaleko instalacji Edwarda Krasińskiego z lat 80. wisiały płótna Jakuba Ziółkowskiego i Wilhelma Sasnala, a ścienna rzeźba Moniki Sosnowskiej towarzyszyła dużych rozmiarów tryptykowi autorstwa Pauliny Ołowskiej. Warto pamiętać, że współcześni polscy artyści od lat cieszą się rosnącym uznaniem w Stanach Zjednoczonych, gdzie zarówno Ziółkowski, Sosnowska, Sasnal oraz Ołowska reprezentowani są przez prestiżowe galerie. Być może to właśnie ich pełne intelektualnego rygoru rozmyślania dotyczące historii Polski – narodu usytuowanego na granicy Wschodu i Zachodu – są jednym z głównych powodów, dla którego twórczość polskich artystów młodego pokolenia pozostaje atrakcyjna dla międzynarodowego widza.

Art Basel Miami Beach 2018, stanowisko Fundacji Galerii Foksal (Fot. dzięki uprzejmości autora)

Ucieszyła mnie ponadto rosnąca pozycja polskich artystów ubiegłego wieku. Galeria Hauser & Wirth, gigant na rynku międzynarodowym, przedstawił na swoim stanowisku dość nietypową rzeźbę Aliny Szapocznikow, która zaskakiwała swoim z pozoru dekoracyjnym charakterem. Jak jednak wyjaśnił mi jeden z dyrektorów galerii, dobór kwiatów pozostawiony został widzowi, co z kolei w istotny sposób zwiększyło partycypacyjny potencjał rzeźby. Wpisuje się ona zatem w dorobek Szapocznikow, w którym artystka często sugeruje czynny udział widza w interpretacji stereotypowych cech kobiecej formy. Co istotne, Hauser & Wirth podjęło się kilka miesięcy temu reprezentowania spuścizny Szapocznikow. Oznacza to, że w najbliższych miesiącach doświadczymy wzrostu rozpoznawalności artystki zarówno w Anglii, jak i Stanach Zjednoczonych, oraz nowej serii publikacji poświęconych jej twórczości.

Warto wspomnieć też o artystach polskiego pochodzenia, którzy w rozumieniu wielu widzów spoza naszego kraju pozostają wciąż twórcami zachodnimi. Odpowiednimi przykładami są Julian Stańczak, niedawno zmarły przedstawiciel op-artu tworzący w Stanach Zjednoczonych, oraz Roman Opałka, konceptualista, który większość życia spędził we Francji. Spuścizna artystyczna tego pierwszego reprezentowana jest już od jakiegoś czasu przez nowojorską galerię Mitchell-Innes & Nash. Jej dyrektor wyraził nadzieję, że rosnąca pozycja op-artu w Polsce zaowocuje wkrótce zainteresowaniem artystami takimi jak Stańczak. Opałka z kolei, którego Detale prezentowane były przez galerię Lévy Gorvy niedawno na Frieze New York, nie gościł w tym roku w Miami. Być może filozoficzne zmagania artysty z nieuchronnością śmierci nie spotkałyby się z przychylnością wielu kolekcjonerów oczekujących splendoru tak świetnie scharakteryzowanego przez rzeźby Koonsa.

 Alina Szapocznikow, Ceramika II, Ceramika I et Ceramika III, 1965, terakota, 17 cm na 20 cm na 15 cm, Hauser & Wirth (Fot. dzięki uprzejmości autora)

Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że zamiłowanie tutejszej publiki do splendoru uosabianego przez artystów takich jak Koons jest symptomem szerszego, popkulturowego fenomenu targów na Florydzie. Fenomen ten – przynajmniej w moim rozumieniu – wyróżnia Art Basel Miami Beach na tle pozostałych dwóch edycji wydarzenia. Na czas trwania targów South Beach ulega transformacji, a muzealnym wernisażom oraz interesującym wydarzeniom kulturowym (w tym roku na szczególną uwagę zasługuje otwarcie wystawy znanej amerykańskiej artystki ruchu feministycznego Judy Chicago w Institute of Contemporary Art) towarzyszy mnóstwo imprez i eventów, których ani z kulturą, ani ze sztuką wiele nie łączy.

Zdumiewa również wszechobecność influencerów, uzbrojonych w smartfony i krążących po hali wystawowej Convention Center w celu uwiecznienia wizyty na tle tych najbardziej spektakularnych prac (jak można się domyślić, Gagosian wiódł w tym zakresie prym). Mimo że technologia w dużym stopniu pośredniczy w naszym współczesnym doświadczaniu sztuki, a konto Art Basel na Instagramie ma prawie dwa miliony obserwujących użytkowników, nie powinna ona tego doświadczenia w pełni zastępować. Dysonansem był widok osób pozujących z uśmiechem przed kolorowymi pracami Keitha Haringa, którego twórczość, pomimo swojej pozornej promienistości, przepełniona jest bólem przemijania blisko związanym z kryzysem AIDS w latach 80. ubiegłego wieku.

Wychodząc z hali wystawowej, zacząłem się zastanawiać, czym dokładnie motywowana była moja antypatia wobec blichtru charakteryzującego te targi. Zadanie to okazało się o tyle trudne, że wiele z wystawianych prac doceniałem zarówno z estetycznego, jak i merytorycznego punktu widzenia. Rozumiałem również oczywiście istotną pozycję targów w przybliżaniu sztuki współczesnej szerszej publiczności. Od zawsze byłem też świadomy kluczowej pozycji, którą w historii sztuki od stuleci pełnią prywatni kolekcjonerzy. Co więc powodowało niechęć?

Zatrzymałem się przed kolejnym płótnem Picassa, tym razem eksponowanym na ciemno pomalowanej ścianie stanowiska Helly Nahmad Gallery. Być może – pomyślałem – wszystkiemu winne jest moje utopijne rozumienie społecznej funkcji sztuki, którą traktuję przede wszystkim jako narzędzie intelektualnej stymulacji. Jej inwestycyjny potencjał pozostaje dla mnie za to kwestią drugoplanową.

Z rozważań na temat kultury wizualnej i jej roli we współczesnym społeczeństwie wyrwała mnie jednak po chwili notyfikacja na ekranie telefonu: ArtNews ogłosiło właśnie, że obraz Marka Rothko oferowany przez Helly Nahmad za zawrotną cenę 50 mln dolarów został najdroższym dziełem wystawianym na tegorocznej edycji Art Basel Miami Beach. Przywołany do neoliberalnych realiów współczesnego kapitalizmu zrozumiałem więc, że targi tego typu funkcjonują przede wszystkim jako miejsce handlu najwyższego kalibru. Niepohamowana forma konsumpcjonizmu pozostaje z kolei nieodzowną ich częścią.

Patryk P. Tomaszewski
Proszę czekać..
Zamknij