Znaleziono 0 artykułów
20.08.2025

Jak miasto Chemnitz wykorzysta tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2025?

20.08.2025
Wirkbau, Fot. Ernesto Uhlmann

W czasach, gdy Chemnitz nazywało się Karl Marx Stadt i było czwartym największym miastem NRD, bywałem tu dość często i chętnie. Dziś jest trzecim co do wielkości miastem w Saksonii, czyli straciło – pytanie, na ile to poważna i bolesna strata. 

Z poprzedniego wcielenia miasta zapamiętałem nowiutki ratusz, nowoczesną halę kongresową i wieżowiec harmonijkę, z jeszcze wcześniejszego hotel Chemnitzer-Hof, chociaż że to Bauhaus, pojęcia nie miałem, polubiłem intuicyjnie także za nazwę. Przede wszystkim i ponad wszystko pamiętam oczywiście gigantyczną głowę na skrzyżowaniu Bruckenstraße i alei Narodów, ciągnie mnie do niej nieustannie. 

Gigantyczny głowa Karola Marksa to jeden z głównych punktów w Chemnitz

Fot. Ernesto Uhlmann 

Co w dzieciństwie wydawało się wielkie, w dorosłym życiu zazwyczaj smętnie karleje. Głowy Karola Marksa z Chemnitz to nie dotyczy, była i jest kolosem: siedem metrów plus cztery i pół metra postumentu z ukraińskiego granitu, 40 ton brązu, sześć lat wyjęte z życiorysu rosyjskiego artysty Lwa Jefimowicza Kerbela. Towarzysze z komitetów centralnych partii w Berlinie i Moskwie marudzili, że w takim mieście, w takim miejscu trzeba postawić całego Marksa, artysta przekonywał, że ręce, nogi i reszta są tu na nic, głowa sama się obroni. Miał rację, najważniejszy fragment niemieckiego filozofa od ponad pół wieku przyciąga absolutnie wszystkich: pseudoliberałów, socjalistów i szalikowców, kryptonacjonalistów i neofaszystów, turystów i lokalsów, kosmitów być może też, wcale bym się nie zdziwił. 

Jeżeli mieszkańcy mają potrzebę zaprotestować, wykrzyczeć, co im ciąży na żołądku, lub tak po ludzku pobyć w tłumie, robią to pod Marksem. Z typową dla regionalnej gwary czułością pomnik nazywają „Nischel” lub „Kopp”, co ja lubię tłumaczyć jako „czacha”. Za Marksem murem stoi modernistyczny dom mieszkalny, też niezwykły, z asymetrycznie wmontowaną płytą, na której w czterech językach wyryto zawsze aktualne hasło: „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się”. Każde miasto na świecie potrzebuje solidnej dawki kultury, ale Chemnitz zasługuje na nią chyba jakoś bardziej. 

„C the Unseen” to hasło nowej Europejskiej Stolicy Kultury 2025

Hutfestival Chemnitz Innenstadt, Fot. Johannes Richter

– Centrum miasta tak naprawdę nie istnieje, od 80 lat powstaje, to niekończący się eksperyment na żywym organizmie – mówi Anja Richter, w Chemnitz od urodzenia, wystarczająco długo, by pamiętać pośpieszne próby przerobienia centrum na zachodnie, takiego barbarzyństwa się nie wybacza. Niemcy i tak szybciej niż inne eksdemoludy zorientowali się, że to, co NRD-owskie, też ma swoją wartość i wdzięk, na architekturę i design z tamtych czasów dmucha się, chucha, konserwuje, wychwala i pokazuje w galeriach. Anja Richter pracuje w Museum Gunzenhauser, jest kuratorką głośnej już wystawy „European Realities”, która malarstwo z lat 20. i 30. ubiegłego stulecia pokazuje inaczej niż „normalnie”, czyli wyłącznie z zachodniej perspektywy. 

Chemnitz jako Europejską Stolicę Kultury 2025 promuje gra słów „C the Unseen”. Otto Dix też na wystawie jest, bo musi być, ale rama w ramę z Kirilem Tsonevem z Bułgarii, Emanuelem Famirą z Czechosłowacji, Barborą Didžiokiene z Litwy czy Catą Dujšin-Ribar z Jugosławii. 300 obrazów z 22 krajów podzielonych na czytelne bloki tematyczne, od autoportretów na parterze po krajobraz industrialny na trzecim piętrze. Muzeum zajmuje zaprojektowany przez Freda Otto gmach banku z końca lat 20., w środę otwierają później i pracują do 21.00, bo na wystawę przychodzą tłumy, chociaż na ulicach jest jak w filmach Rainera Wernera Fassbindera: dwoje czy troje głównych bohaterów, a wokół nich cisza. Anja Richter tłumaczy to tak: – Turyści nie są przygotowani na skalę miasta i jego specyfikę. Nie wszystko, co najciekawsze, jest tu w jednym miejscu, blisko siebie

Chemnitz – Manchester wschodu

Fot. Ernesto Uhlmann

Żeby poczuć, zrozumieć i docenić Chemnitz, trzeba zboczyć z utartego traktu łączącego dworzec kolejowy z domami handlowymi przy starym ratuszu, z operą i Marksem mniej więcej w połowie drogi. 

Wystawa „The New City” w Schloßbergmuseum analizuje plany zbudowania od zera tej części miasta, która pod koniec wojny w zasadzie zapadła się pod ziemię. Nazywane Manchesterem wschodu Chemnitz jako wielgachny ośrodek przemysłowy było celem strategicznym, w pewnym sensie to alianci przygotowali grunt pod ambitny projekt miasta wzorcowego, patrzącego w przyszłość, dostatecznie dumnego, by szybko przestać ronić łzy z powodu błędów i grzechów przeszłości. Karl Marx Stadt miał być wizytówką nowych Niemiec i podpowiedzią dla bratnich państw bloku wschodniego, Zachód chciał wpędzić w kompleksy i czasami prawie mu się udawało. 

Zresztą przed wojną Chemnitz też parł do przodu szybciej od innych i z większym huraentuzjazmem, miasto miało rosnąć w górę, wzdłuż i wszerz, dla robotników wymyślono nowe dzielnice kawał drogi od centrum, zlecenia dostawali najlepsi architekci. Kto mógł przewidzieć, że po zjednoczeniu Niemiec mieszkańców zacznie ubywać, a ci, którzy nie wyjadą, zamiast o nowoczesnych blokach zaczną fantazjować o kamienicy Art Nouveau na Kaßbergu, tej dzielnicy miasta, którą historia oszczędziła, na wszelki wypadek szybko wpisano ją do rejestru zabytków, ponad 300 domów ze snu. Na Kaßbergu jest jak przed wojną, elegancko, luksusowo, posh, delikatny zgrzyt to zastawione po obu stronach samochodami ulice. Jak komuś do szczęścia potrzebne jest nie jedno audi SQ6, ale dwa, ma na co ponarzekać, czekając na kolację w kultowej knajpie Puppenstube, którą otwierają o 15, jedzenie serwują od 16 do 21, ale wino wolno pić dłużej. 

Artystyczne kominy w Chemnitz

Esse, Fot. Ernesto Uhlmann

Na namalowanym w 1926 roku przez ekspresjonistę Ernsta Ludwiga Kirchnera obrazie „Chemnitzer Fabriken” centrum miasta wygląda ciasno i toksycznie: las kominów, niebo zasnute dymem, ani cienia człowieka. Dominujące kolory: ceglany, brązowy, beż, rozwodniony niebieski. Kominów w Chemnitz kilka zostało, ale już nie trują, teraz są przeważnie art obiektami. Najwyższy, 302-metrowy, z położonej na północy miasta elektrowni już w 2013 roku został zamalowany przez Daniela Burena kolorami wakacyjnych deserów. Cztery lata później ktoś wpadł na pomysł, by nocą komin podświetlić i odtąd rywalizuje on z głową Marka o status symbolu miasta numer jeden. Przeskalowana paczka dropsów owocowych czy wielka czacha filozofa – sumienie podpowiada, że Marks, ale wolałbym w ogóle nie wybrać. Fabryki zamiast towarów produkują kulturę, sztukę, usługi i idee, w labiryncie Wirkabu działają m.in. kultowy klub Atomino, galeria sztuki, palarnia kawy i studio projektowe, w byłej fabryce lokomotyw są mieszkania, biura, alternatywny hotel, a na dachu bar i boisko do koszykówki. 

Chemnitz Edvarda Muncha

W podobnych kolorach jak te Daniela Burena Chemnitz widział wcześniej Edvard Munch, który w 1905 przybył tu na zaproszenie i koszt rodziny Esche, lokalnych magnatów tekstylnych. Ponieważ niespecjalnie lubił rozstawać się ze swoją twórczością bez śladu, Munch namalował cztery lub pięć wersji widoku na dolinę, w której bije serce miasta – z przodu krzewy i drzewa, dalej już tylko kominy fabryk. Być może wyłącznie ze względów kurtuazyjnych Munch strzelił też portret swojego sponsora Herberta Eschego, ja wierzę, że chodziło o coś więcej. Herbert był bardzo „portretogenicznym” mężczyzną, świadomym zarówno swojej urody, jak i charyzmy wynikającej ze stanu posiadania. Dopóki na świecie panował pokój, portret wisiał w willi Esche w dzielnicy Kappelenberg, nawet bardziej prestiżowej niż Kaßberg. Po wojnie willę zdewastowali urzędujący tam agenci Stasi, nie przejmowali się, że to zabytek, projekt wybitnego belgijskiego architekta Henry’ego van de Velde, oficjalnie pierwsza nowoczesna rezydencja w Niemczech. Dopiero w naszym stuleciu willę wzięło w swoje ręce miasto i urządziło w niej muzeum van de Velde. 

Purple Path to artystyczny trakt z 47 przystankami/dziełami sztuki

Purple Path Lößnitz, Dwie monumentalne prace z serii, oznaczone numerami 3501 i 3502, powstały w 2019 roku we współpracy z garncarzami z Jingdezhen w Chinach, światowej stolicy porcelany, Fot. Daniela Schleich

Kirchner, współzałożyciel grupy Die Brücke, w Chemnitz chodził do gimnazjum, studiował w Dreźnie, podczas pierwszej wojny światowej przeszedł załamanie psychiczne, nigdy z niego nie wyszedł, czasy terapii nie pomagały. 10 lat temu miasto zorganizowało mu retrospektywę, absolutnie zasłużenie. Kilka miesięcy temu otwarto z kolei muzeum jego kolegi z Die Brücke, Karla Schmidta-Rottluffa, nawet bardziej swojego, bo urodził się w Chemnitz, z przyczyn niezależnych od siebie zmarł w Berlinie Zachodnim. Muzeum wprowadziło się do willi w dzielnicy Rottluff, kawał drogi od centrum, ale Chemnitz od zawsze jest wzorowo skomunikowane, a od teraz najdalsze dzielnice i obrzeża miasta spina Purple Path, artystyczny trakt z 47 przystankami, na każdym z nich rzeźba, neon lub inny rodzaj sztuki. Planowałem dotrzeć do wszystkich, siły i czasu starczyło mi jedynie na „Dzika” Carla Emanuela Wolfa, „Klapperbrunnen” Johanna Belza, „Cora”, „Mabel” Eberharda Göschela oraz integracyjną ławkę Jeppe Heina, chyba najsłynniejszego fetyszysty wśród współczesnych artystów, lato czy zima zawsze na bosaka. 

Największą konkurencją dla „European Realities” będzie pewnie wystawa Muncha w muzeum przy centralnie położonym Theaterplatz, z czego wyciągam pochopny pewnie wniosek, że to artysta dla leniwych – przyjadą pociągiem, przenocują w Chemnitzer Hof, po wystawie wrócą do siebie przekonani, że Chemnitz to postindustrialna dziura, tyle że z operą. Miast z operami w Niemczech jest ponad 60, natomiast Chemnitz ma jedną z największych kolekcji malarstwa, 380 prac samego Otto Dixa, ma też te same co 100 lat temu ambicje, by być do przodu, zanim pozostali zorientują się, że to słuszny kierunek. 

#3000Garagen to największy i najbardziej ambitny punkt w programie Chemnitz 2025

#3000Garagen, Wernisaż wystawy Ersatzteillager, Martin Maleschka, Fot. Johannes Richter

W pokoju od strony Parkstraße w willi Esche stoi gablotka z kolekcją ceramiki stołowej z logo Mitropa z trzech różnych epok: wczesny Honecker, dojrzały Honecker oraz schyłek DDR. Najmłodszym Europejczykom marka nic nie mówi, dorośli powinni pamiętać, że Mitropa to wschodnioniemiecki Wars, karmiła podróżnych oraz lubiących szwendać się po dworcach. Ceramikę zaprojektowała Marianna Brandt, cudowne dziecko Chemnitz i weimarskiej szkoły Bauhausu, wychowała się oczywiście na Kaßbergu, stąd ten zmysł estetyczny. Gablotka to część flagowego projektu #3000Garagen, największego i najbardziej ambitnego punktu w programie Chemnitz 2025, spinającego sztukę z socjologią, antropologią, mitologią, historią, techniką, bajkami dla dzieci i dorosłych… 

Nie mam pewności, na ile aktualna pozostaje wiara, że podstawową komórką społeczną jest rodzina, polemizować nie będę, mam natomiast stuprocentową pewność, że w Chemnitz podstawową komórką architektoniczną jest garaż. Nie podziemny pod apartamentowcem, nie wielopoziomowy na tyłach galerii handlowej, ale poczciwy parterowy, postawiony własnymi rękoma w ramach sobotniego czynu społecznego w szeregu po sześć lub osiem. W Chemnitz takich obiektów jest 30 tysięcy, część blisko domów właścicieli, większość na drugim końcu miasta, dlatego po auto trzeba podjechać rowerkiem, a to już jest lifestyle. Saksońskie prawo precyzyjnie definiuje, czym jest i do czego służy garaż, wolno w nim trzymać wyłącznie pojazd zmotoryzowany i niewiele więcej, ale mieszkańcy Chemnitz okazali się kreatywni i przepisy zgrabnie obeszli, co jak już raz zainspirowało artystów, to pewnie szybko nie przestanie. 

#3000Garagen aktywizuje mieszkańców i pokazuje Chemnitz od nieoczywistej strony

#3000Garagen, Wernisaż wystawy Ersatzteillager, Martin Maleschka, Fot. Johannes Richter

Kuratorką #3000Garagen jest Agnieszka Kubicka-Dzieduszycka, w Chemnitz od trzech lat, bo takim projektem zdalnie zarządzać nie sposób. Zaproszeni przez nią artyści zrobili porządny research, przepytali właścicieli garaży, co to takiego i po co, zwłaszcza dziś, w atrakcyjnych zakątkach miasta, na które zamierza się niejeden sprytny deweloper. Z natury i życiowego doświadczenia raczej ostrożni mieszkańcy Chemnitz, niemal jak u Almodóvara, otworzyli przed artystami „kwiat swego sekretu” i wyszło na jaw, że w garażach samochodów prawie nie ma, jest za to drugie życie, relikty minionej epoki i sentymenty, zbiory rzeczy zawadzających w domach, jednak zbyt cennych, by je po prostu wyrzucić na śmietnik. Taka np. zastawa z Mitropy, którą przytulił szef kuchni, gdy jego firma matka w 2004 roku upadła i każdy mógł wziąć, co chciał, większość nie chciała niczego. Albo kompletny rocznik tygodnika „Fuwo”, 16 stron treści wyłącznie o piłce nożnej, gotowy do oddania na makulaturę, ale do punktu skupu surowców wtórnych na czas nie dotarł, a skup wkrótce na amen zamknięto. Albo zestaw kosmetyków do pielęgnowania karoserii, produkt lokalny, w opakowaniach jak kosmiczne rakiety. Na srebrne tuby w naszych czasach nie stać nawet producentów luksusowych kremów do twarzy, zatem w NRD coś można było więcej. 

#3000Garagen nie tylko włącza się w gorącą dyskusję, czym jest dziś muzeum, obiekt muzealny, zabytek, na wszystkie te pytania daje konkretną odpowiedź. W garażach Chemnitz działają warsztaty wszelakie, od tych zajmujących się podrasowywaniem samochodów po manufaktury filcowych makatek, na półkach stoi wiekowy sprzęt RTV, wciąż na chodzie tylko niekompatybilny z najnowszą technologią. Na kanwie tych odkryć powstała m.in. playlista kawałków o rap urokach bycia białym w Chemnitz, projekty mebli i sprzętów uatrakcyjniających codzienność, mobilna hybryda willi z ekologicznym pojazdem, grafiki, filmy, seria fotografii. W garażach organizuje się koncerty jazzowe, party z DJ-ami, wystawy, kino z napędem rowerowym. 

Takie projekty integrują i aktywizują lokalsów, którzy czekali, aż ktoś się nimi zainteresuje, doczekali się i teraz mają z tego co najmniej frajdę. W garażach przy Theaterstraße 70, jednej z ważniejszych ulic w centrum, dzięki bezpłatnej protekcji Agnieszki Kubickiej-Dzieduszyckiej wziąłem udział w Fischelant, czymś z pogranicza alchemii i wskrzeszania mitu o Midasie. Protekcja była niezbędna, ponieważ tym oddziałem #3000Garagen zarządza Iris, charyzmatyczna i zasadnicza. Jeżeli w garażu może być tylko 10 osób, to jedenastej Iris nie przepuści, dziecko liczy się jako cały człowiek, do widzenia. Około południa przed garażami zbiera się grupa podnieconych Fischelantem, czyli procesem zmieniania organicznego nawozu od konia w czyste złoto. Podpisałem papier, że zrobię krok po kroku, co mi każą, a potem nikomu nie zdradzę, co i jak, mogę jedynie zapewnić, że warto odstać swoje, z pustymi rękoma nikt stąd nie wychodzi. 

Dzięki tytułowi Europejskiej Stolicy Kultury 2025 otwiera się dla miasta nowy rozdział

Gdy parę lat po zjednoczeniu Niemiec euforia przygasła, a kapitalizm okazał się słodko-kwaśnym daniem dnia, na podeście pomnika Marksa i Engelsa w Berlinie ktoś napisał sprejem najpierw: „Wir sind unschuldig”, czyli „Jesteśmy niewinni”, a potem z tyłu „Beim nächsten mal wird alles besser” – „Następnym razem wszystko pójdzie lepiej”. W Berlinie trwa właśnie eksperyment, o ile można przyciąć wydatki na kulturę, zanim atrakcyjność miasta drastycznie spadnie, a ludziom przestanie się chcieć tu mieszkać i przyjeżdżać. W Chemnitz 15 milionów euro z budżetu unijnego już wydano uczciwie, a z Fischelanta, i nie tylko, wiem, że są ambitne plany m.in. obsypania Marksa złotem. Uda się – nie uda, lepsze lata dla miasta zaczynają się właśnie teraz. 

Piotr Zachara
  1. Kultura
  2. Sztuka
  3. Jak miasto Chemnitz wykorzysta tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2025?
Proszę czekać..
Zamknij