Znaleziono 0 artykułów
03.08.2023

„Bebok” Karoliny Jonderko: Ostatnie takie lato

03.08.2023
Fot. Karolina Jonderko

Dorosłość wyrywa nas z dzieciństwa, oznacza lęk przed nieznanym, ale też obietnicę wolności. Ten moment transformacji postanowiła sportretować znana fotografka, towarzysząc przez rok grupie młodych ludzi z Wrześni, aktorów amatorskiego teatru. Fotograficzny projekt Karoliny Jonderko to mieszanka dokumentu z mroczną baśnią, filmowych kadrów z małomiasteczkową codziennością, jawy ze snem, wakacyjnej sielanki z horrorem. 

Miasteczko, jakich wiele na polskiej prowincji – nieco senne, trochę zielone, a trochę industrialne. Współczesne, a żyjące przeszłością; hołubiące pamięć szkolnego buntu wrzesińskich dzieci „przeciwko pruskiemu zaborcy w obronie wiary i mowy ojców”. Chaszcze i ławki okupowane przez młodych, z których wielu za chwilę opuści rodzinną miejscowość i wyjedzie w świat. Ale jest jedna rzecz, związana z tą 30-tysięczną miejscowością, absolutnie unikalna, chyba także na skalę światową. To fotograficzna Kolekcja Wrzesińska. Wymyślony w 2009 roku przez burmistrza Tomasza Kałużnego i wieloletniego kuratora projektu Waldemara Śliwczyńskiego program rocznych rezydencji artystycznych dla fotografów, których dzieła portretują miasto i jego mieszkańców oraz tworzą poświęconą im kolekcję sztuki. Każdy rok kończy się publikacją autorskiego photobooka. Swoje prace pozostawili tu między innymi Nicolas Grospierre, Zuza Krajewska, Chris Niedenthal, Tadeusz Rolke czy Filip Springer. Karolina Jonderko jest czternastą artystką obiektywu wybraną do prestiżowej już dziś kolekcji. 

Fot. Karolina Jonderko

Trochę „Miasteczko Twin Peaks”, trochę „Stranger Things”

Dała się poznać jako nagradzana autorka długoterminowych fotograficznych projektów dokumentalnych: „Autoportret z matką”, „Zaginieni”, „Mała Polska” czy doceniony w konkursie World Press Photo „Reborn”, w których na różne sposoby dotyka tematu straty. We Wrześni postanowiła jednak porzucić dotychczasowy model działania i ruszyć, jak jej bohaterowie, w nieznane. 
Coraz trudniej zobaczyć to miejsce na nowo – mówi fotografka. – Szybko zrozumiałam, że skoro mam roczną rezydencję, muszę porwać się na coś, czego dotąd nie robiłam. Wyjść ze strefy mojego komfortu.
Wiedziała, że chce zrobić materiał o dojrzewaniu w małym mieście, o wchodzeniu w dorosłość. Gdzieś w tle były też wszystkie postcovidowe niepokojące wieści i raport Fundacji Unaweza o fatalnym stanie psychicznym polskiej młodzieży, samobójstwach i ogólnym pogubieniu dzieciaków w coraz bardziej niepewnej rzeczywistości. Oraz plączące się po głowie kadry z ukochanych horrorów i seriali „Miasteczko Twin Peaks” i „Stranger Things”.

Nowe wyłania się z ciemności. Straszy, zanim nabierze znajomych kształtów i pozwoli się oswoić. Zmusza do porzucenia starej skóry, wydeptanych ścieżek i wygodnych nawyków. Namawia do odkrycia innych niż wcześniejsze ról i tożsamości. Euforię miesza z niepokojem i utratą dawnego lub dawnej siebie, ale daje też całkiem nowe możliwości. 

Fot. Karolina Jonderko

O tym jest w pewnym sensie „Bebok” Karoliny Jonderko, fabularyzowany dokument fotograficzny – zrealizowany w estetyce filmowej i poetyckiej zarazem – o grupce młodych ludzi, którzy spędzają wakacje w swoim miasteczku. Szwendają się bez celu, imprezują, marzą, wygłupiają się, zwierzają sobie nawzajem. Ale cały czas coś albo ktoś ich z daleka obserwuje, podgląda. Spod beztroskiej sielanki sączy się podskórny niepokój. 
Historia zaczyna się w pełnym słońcu, kończy nocą, kiedy trzeba stanąć twarzą w twarz z tytułowym Bebokiem. Za tą wskazówką szła fotoedytorka Ewa Meissner, kiedy, wraz z kuratorem Kolekcji Karolem Szymkowiakiem, pomagała artystce ułożyć wizualną opowieść. Książka dzieli się więc na części białą i czarną, na świat zwyczajnej codzienności i ten ukryty w mroku.

Ja też dorastałam w miasteczku. W Rydułtowach na Śląsku, z kopalnią w tle. U nas niegrzeczne dzieci straszono właśnie Bebokiem – mówi Karolina. Każdy wyobrażał go sobie wtedy inaczej, dziś za sprawą popkultury ugłaskano go i zamieniono w kudłatego trolla, którego posążki stawiane są w zaułkach śląskich ulic. – W tej formie przypomina raczej Muminka, a dla mnie był zawsze bardziej Buką, straszną ciemnością pod łóżkiem. 

Fot. Karolina Jonderko

Jako zamknięta w sobie i nadwrażliwa nastolatka małomiasteczkową nudę i samotność zapełniała wizytami w miejscowym kinie, dopóki go nie zamknięto i nie zastąpiono sklepem spożywczym. Miłośniczka horrorów, którymi od dziecka koiła swoje lęki, od razu zobaczyła wrzesiński projekt w filmowym entourage’u. A w amerykańskim zestawie skojarzeń Twin Peaks istnieje obok „Koszmaru z ulicy Wiązów”, do którego nawiązuje zresztą okładka photobooka z rysunkiem partnera fotografki, Rafała Sieradzkiego (samą książkę zaprojektowała  Natalia Szczęch).

Karolina Jonderko wraca do swoich nastoletnich lat

Zdecydowałam, że we Wrześni będę pracować z młodymi ludźmi, a nigdy wcześniej tego nie próbowałam – opowiada autorka projektu. – To było wyzwanie, sama nie mam dzieci ani młodszego rodzeństwa, jedynie starszą o dziewięć lat siostrę. Do tego zazwyczaj pracuję czysto dokumentalnie, a wtedy nie mogę w nic ingerować. Tym razem tak się nie dało, bo wejście na prawach niewidzialnej obserwatorki w świat ludzi o prawie pokolenie młodszych zajęłoby mi bardzo dużo czasu.

Potrzebowała łączników i znalazła ich w młodzieżowym Teatrze Otczapy prowadzonym we Wrzesińskim Ośrodku Kultury przez wyjątkową pedagożkę, Elżbietę Górczyńską. – Spotkałam tam grupę niesamowicie otwartych i twórczych dzieciaków. Mówię: „dzieciaki”, ale to właściwie młodzi dorośli, w wieku od 17 do 20 lat. W projekcie wzięły udział osoby z teatru, ale też ich przyjaciele, partnerzy i partnerki. Jestem ogromnie wdzięczna, że mi zaufali, choć na początku bałam się ja i bali się oni, wyczuwali moją niepewność.
Najpierw nie robiła więc zdjęć, spędzała z nimi czas, poznawała ich rodziców i znajomych. A im częściej przyjeżdżała do nich, tym bardziej się zbliżali i w pewnym momencie ten projekt stał się ich wspólnym przedsięwzięciem.

Fot. Karolina Jonderko

Ewa Meissner widzi to tak: – To projekt, jak zwykle u Karoliny, umocowany autobiograficznie. Chciała z jednej strony skonfrontować się tutaj ze swoją młodością introwertycznej, samotnej nastolatki i zmierzyć się z różnymi „bebokami”, które ją w tym czasie paraliżowały. Robiąc książkę dla Kolekcji Wrzesińskiej, spotkała się z młodzieżą, która znalazła sposób na ekspresję i uzewnętrznianie swoich problemów w postaci tej cudownej grupy teatralnej. Oraz ze świetną panią reżyser, która pomogła im wyrazić siebie, na przykład trenowała z nimi krzyk, czyli wrzucanie z siebie emocji. Wybierając z Karoliną zdjęcia do książki, chciałam, by odbiorcy poczuli tam zachwyt fotografki dla jej bohaterów.

Karolina przyznaje, że sama nigdy nie potrafiła krzyknąć. Ona swoje emocje wyraża poprzez fotografię. Na zdjęciach jej bohaterowie wcielają się w role „młodych ludzi na wakacjach”, są schowani za postaciami, a jednocześnie wyrażają swój niepokój i emocje. Sytuacje na zdjęciach „Beboka”, aranżowane przez fotografkę i jej młodocianych towarzyszy, płynnie przenikają się z dokumentalną obserwacją życia.

Wakacje w małym mieście, które pamięta wielu z nas

W jednej grupie miałam spektrum różnych osobowości, tożsamości, temperamentów – mówi o swoich bohaterach Karolina. – Przez cały ten czas ani razu nie narzekali! Łazili ze mną całymi dniami po mieście, latali nocami po lasach, robili odlewy twarzy do zdjęć. Paliliśmy razem ogniska i wymyślaliśmy plany zdjęciowe. Dzięki nim nauczyłam się musicalowych szlagierów i przeżyłam osiemnastkę po raz drugi. Anielka zaprosiła mnie, starą babę, na swoją imprezę jako gościa – jedno ze zdjęć w albumie pochodzi właśnie stamtąd. Wynajęłam dla nas w ośrodku kempingowym domek typu Brda, w którym zorganizowaliśmy kilkudniowe „kolonie” i fotosesje. To był cudowny czas.

Fot. Karolina Jonderko

Na zdjęciach w „nocnej części” albumu legendarna Brda staje się nagle kapliczką tajemniczego kultu, przejściem do podziemnego kosmosu (jak w „Stranger Things”?), portalem między światami dzieciństwa i dorosłości. Kolorowe światła budujące odrealniony nastrój przyniósł z domu i ustawił do zdjęć jeden z bohaterów sesji, Jacek, który sam fotografuje, zajmuje się cosplayem i charakteryzacją. Jego autorstwa są też makijaże widoczne na zdjęciach. – Był takim drugim reżyserem na planie – przyznaje Karolina. – Wnosił masę pomysłów, które trafiły potem do książki. Wzajemnie się od siebie uczyliśmy. Podsyłam mu zgłoszenia na rozmaite konkursy fotograficzne, bo jest niesamowicie utalentowany, powinien się rozwijać!

Wchodząc na plan zdjęciowy, poza nim mogli zostawić swoje problemy: napięcia w domu, stresy związane z maturą, którą część z nich wtedy pisała, delikatne kwestie poszukiwania swojej tożsamości czy życiowej drogi. Ktoś rezygnował z pracy, żeby móc tworzyć i spędzać czas razem z grupą, ktoś inny na koniec dowiadywał się, że jest poważnie chory i musi zmienić swoje plany, porzucić marzenia. Fikcyjne obrazy stawały się częścią ich życia, namacalnym wspomnieniem ich prawdziwego „ostatniego lata” w małej bezpiecznej wspólnocie, zanim pójdą w swoje strony. Obecnie już tylko jedna osoba z tej grupy nadal działa w teatrze.

„Bebok”, czyli cykl fotografii o czasie dorastania

Dzisiaj trudno jest dorosłym udokumentować bardzo ciekawy, piękny, ale i dramatycznie trudny świat, jakim jest życie nastolatków i ludzi wchodzących w dorosłość, uważa Ewa Meisnner. – Niewiele powstaje takich projektów, zwykle udaje się, jeśli osoba fotografująca jest jednym z nastolatków. Znam może kilka prac, w których dorosły fotograf, na przykład rodzic jednego z „zagubionych dzieci”, pokazuje współczesny dramat dorastania z całym bagażem kryzysów psychicznych, problemów tożsamościowych, anoreksją, uzależnieniami i próbami samobójczymi. To na przykład dzieciaki z prestiżowych liceów, które żyją pod taką presją rodziny, otoczenia, szkoły, że tego po prostu nie wytrzymują. Dlatego cieszę się, że w projekcie Karoliny udało się pokazać, że w tych młodych ludziach z Wrześni jest wciąż dużo radości życia, idealizmu, odrobinę naiwności.
Meissner uważa, że w tych pracach jest to, za czym sami tęsknimy jako dorośli i co mieliśmy jeszcze za naszych „prostych czasów”: – Jakieś wino marki Sofia na ławce, wygłupy, chodzenie po górach i wspólne wakacyjne wypady. „Bebok”, projekt realizowany już po covidzie, pokazuje też, że jego bohaterów w trudnych sytuacjach ratuje mała wspólnota, wzajemna bliskość. 
Dla Karoliny Jonderko nowy sposób pracy to odkrycie: – Spodobało mi się, że o lęku, utracie czy dorosłości, o których trudno czasem opowiadać dokumentalnie, można mówić także przez bardziej nieoczywiste środki wyrazu. I chociaż planuję kolejne cykle dokumentalne, wiem, że do elementów fikcji na pewno powrócę.

Im dłużej Karolina pracowała przy wrzesińskim projekcie, tym więcej rzeczy odkrywała. O bohaterach i aktorach cyklu, ale przede wszystkim o sobie. 
– Myślałam, że tym razem odejdę od swoich trudnych tematów – mówi. – A koniec końców okazało się, że... to ja sama jestem tym Bebokiem z moich zdjęć. Bo to ja, będąc w wieku moich bohaterów, nie miałam swojej paczki przyjaciół. Czułam się inna, bo miałam na oku dużą czerwoną bliznę – naczyniaka, którą inne dzieciaki wyśmiewały i którą do niedawna jeszcze zakrywałam grzywką. Marzyłam wtedy o swojej ekipie i podglądałam, niczym Bebok, szczęśliwych nastolatków spędzających razem czas. A tymczasem żyłam w swoim świecie: spacery z psem, śpiewanie pod prysznicem i samotne wyprawy do kina. I dopiero moi wrzesińscy przyjaciele mi to teraz uzmysłowili. Pracując z nimi – w wieku 38 lat – odnalazłam zagubioną młodzieńczą wspólnotę. 

Fizycznie opuściła swoje rodzinne miasteczko, w którym nigdy nie czuła się do końca u siebie, w 2016 roku („wiele lat mi to zajęło” – wzdycha). Ale dopiero teraz udało jej się zamknąć pewien rozdział. Nieoczekiwanie „Bebok” stał się więc opowieścią nie tylko o utracie, ale też o odnalezieniu siebie. Coś się zmieniło w spojrzeniu dokumentalistki. Z obserwatorki stała się sprawczą kreatorką. Wchodzi w świat i zaczyna go komponować razem z innymi. Bierze od nich to, czego jej brakowało, wymienia się z nimi energią.
Dla nich to było ostatnie wspólne lato, „rytuał przejścia”, po którym zostanie pamiątka w postaci książki. A ja w końcu miałam z kim śpiewać te piosenki z filmów Disneya, nareszcie już nie sama do prysznica.

Photobook można nabyć bezpośrednio u autorki: www.karolinajonderko.com. Po wrzesińskiej premierze cykl pokazywany jest na festiwalach fotograficznych – najbliższy pokaz jesienią 2023 podczas Miesiąca Fotografii w Krakowie.

Anna Sańczuk
Proszę czekać..
Zamknij