Znaleziono 0 artykułów
03.09.2018

Brzoza

03.09.2018
Leśniczówka Piersławek (dawniej Kleinort), dom w którym urodził się i spędził dzieciństwo Ernst Wiechert. Dziś znajduje się tam izba jego pamięci. (Fot. Filip Springer)

Im bardziej zbliżałem się do rodzinnego domu, tym bardziej obcy stawał się świat. Nosiłem w duszy każdy tutejszy krzak, tutaj mogłem zamknąć oczy i powiedzieć: „To tak powinno być”. Przecież nie było. Wszystko co pamiętałem małe z czasów dzieciństwa, stało się duże, przerażająco duże, a wszystko co wielkie – przepadło.

– Widziałeś? Drogą szedł człowiek…
 Nic nie widziałem (…).
– Spójrz, nic tu nie szło. 
Ona uśmiechnęła się tylko pobłażliwym uśmiechem.
– Moi ludzie chodząc nie zostawiają na śniegu śladów.

Ernst Wiechert „Lasy i ludzie”

Jestem pewien, że jeszcze przed chwilą go tam nie było. Pojawił się znikąd? Jak duch, zjawa leśna? Na chwilę zamknąłem oczy, chciałem posłuchać trąbienia żurawi. W pobliżu nie było nikogo. Potem spojrzałem znów przed siebie, w dal między drzewami. Nie widział mnie, stał tyłem. Miał na sobie ciężkie buty z wysokimi cholewami, juchtowe spodnie wpuścił w wełniane skarpety. Długa kurtka z kapturem sięgała mu do połowy uda. Miał już swoje lata, garbił się nieco, jakby przywalony jakimś ciężarem. Nawet z oddali widać było wysokie czoło.

I tak stał w tej ciszy.

Leśniczówka Piersławek (dawniej Kleinort), dom w którym urodził się i spędził dzieciństwo Ernst Wiechert. Dziś znajduje się tam izba jego pamięci. (Fot. Filip Springer)

Nie poruszyłem się, dzieliło nas kilkadziesiąt metrów. Być może popełniłem błąd, nie ujawniłem swojej obecności. Pozostałem w ukryciu, obserwowałem. Mogłem złamać pod butem gałązkę, dać mu sygnał, że nadchodzę. Pozdrowilibyśmy się skinieniem głowy i każdy poszedłby w swoją stronę. Stało się inaczej. Stanąłem za drzewem, przylgnąłem policzkiem do mokrej kory. Czekając, postanowiłem pójść za nim. Z jego drogi odczytać, kim jest.

Krajobraz w okolicach Piersławka (Fot. Filip Springer)

Wokół rozpościera się czarowna dzika kraina, szybują nad nią orły i ciągną dzikie łabędzie. (…) Wszędzie jest przestrzeń, rozległość i bezgraniczna pustka, która już wkrótce stanie się tylko legendą w tej naszej krainie. Nic się tam nie dzieje, co mogłoby mnie kształtować, nie ma człowieka, który mógłby stanowić dla mnie przykład albo rozwijać moje skłonności, tylko raz jeszcze i to znacznie bardziej odczuwalnie niż ongiś wchłania mnie cały ów tajemniczy świat. Jego melancholia jest jeszcze bardziej dojmująca, wyraźniej koi jego spokój, a wkrótce wyruszę stąd na zawsze i wstąpię na nieznane drogi. Tutaj będę wracać już tylko jako gość, któremu nawet na chwile powitań będzie rzucała cień świadomość nieuchronnego pożegnania.

Krajobraz w okolicach Piersławka (Fot. Filip Springer)

W końcu ruszył, ja za nim. To niemożliwe, był zbyt daleko, ale zdawało mi się, że słyszałem jego westchnienie. Szedł wolno, lecz pewnie. Wyglądał jakby był u siebie. Kierował się na południowy- wschód, nie szukał drogi, znał teren, przecinał dukty, wędrował na wskroś lasu. Była w jego chodzie jakaś nabożność, celebracja właściwa schyłkom i ostatkom.

Mech tłumił jego kroki i sprawiał, że i ja pozostawałem bezgłośny. Las wypiętrzał się nad nami, rozkołysany łagodnym wiatrem w koronach. Nie tylko panteiści sądzą, że las jest jedną z form boskości. Umilkły ptaki, nawet sójki już nie skrzeczały. W tej krainie cisza zawsze kroczyła przed zmierzchem. Szliśmy razem, choć z dala od siebie, wiedziałem już, dokąd. W oddali błysnęła oleista tafla jeziora. Tutaj się zatrzymał, spojrzał przed siebie. Nie widziałem tego, ale wiem, że zamknął oczy. Tak, z linii czyichś pleców można czytać jak z książki o tym, co dzieje się na twarzy.

Leśniczówka Piersławek (dawniej Kleinort), dom w którym urodził się i spędził dzieciństwo Ernst Wiechert. Dziś znajduje się tam izba jego pamięci. (Fot. Filip Springer)

W tym momencie, w którym na widnokręgu pojawiało się ciemne i surowe pasmo naszych lasów, zawierała się cała reszta; przepadała, stawała się niebytem. Wracałem do domu tak, jakbym nigdy się z niego nie oddalał. Odnajdywałem siebie, dziecko, jakie tu zostawiłem. O nic nie pytało, nie stawiało zarzutów, nie zastanawiało się nad tym, co będzie. Czekało tylko, tak jak się czeka w bajkach. Cichutko, o nic nie pytając. Ujmowało mnie za rękę, a dzięki temu dotknięciu wszystko stawało się znów takie, jakie było zawsze. 

Ernst Wiechert (Fot. Getty Images)

Teraz zmienił kierunek, przyspieszył też kroku. Na zachodzie gromadził się już mrok, wkrótce szturmem miał wziąć całą tę okolicę. Przez chwilę wędrowaliśmy wysokim brzegiem jeziora, on przodem, tam daleko przede mną, płowa kurta co rusz znikała między drzewami. Ja w tyle, coraz mniej pewien swojej niewidoczności. Między pniami dudniła cisza, wiatr szukał sobie miejsca na noc poszumem koron w górze i w trzcinowiskach zarastających brzeg. 

Leśniczówka Piersławek (dawniej Kleinort), dom w którym urodził się i spędził dzieciństwo Ernst Wiechert. Dziś znajduje się tam izba jego pamięci. (Fot. Filip Springer)

Teraz już prosto na północ, znów w poprzek dróg, nie zwraca na nie uwagi, jakby nie istniały. Czasem tylko zatrzymuje się w pół kroku i rozgląda zdziwiony. (Wszystko stało się obce, lecz możliwe, że wszystko jest takie samo jak w pierwszym dniu, tylko ty wróciłeś jako obcy do tego cichego, czekającego na ciebie domu.)

Tutaj las się kończył, a właściwie przerywał, wiedziałem to z mapy, on zdawał się po prostu wiedzieć. Dalej były pola, za nimi cienka linia ciągu dalszego sośniny. W oddali majaczyły zabudowania. Na tle ciemniejącego nieba widać było smużkę białego dymu, żółte światło okien przedzierało się przez szarówkę cichym wołaniem. Zrobił krok, potem stanął, jakby się wahał.

Im bardziej zbliżałem się do rodzinnego domu, tym bardziej obcy stawał się świat. Nosiłem w duszy każdy tutejszy krzak, tutaj mogłem zamknąć oczy i powiedzieć: „To tak powinno być”. Przecież nie było. Wszystko co pamiętałem małe z czasów dzieciństwa, stało się duże, przerażająco duże, a wszystko co wielkie – przepadło.

Krajobraz w okolicach Piersławka (Fot. Filip Springer)
Krajobraz w okolicach Piersławka (Fot. Filip Springer)

W końcu ruszył skrajem lasu, szedł jednak w taki sposób, jakby chciał się skryć za ostatnią linią drzew, jakby decyzję o wyjściu na otwartą przestrzeń odkładał na później. Szedłem w ten sam sposób, posłuszny jego woli, podwójnie ukryty – przed jego i innych wzrokiem. Obeszliśmy sioło od wschodu, doszliśmy do drogi. Wszedł na nią ostrożnie, jakby stąpał po lodzie. Spękany asfalt czerniał w zmierzchu. Stał tam przez chwilę, przyglądając się zdziwiony swoim stopom, potem ruszył w stronę zabudowań.

Kończy się dzień, przyniósł, co miał przynieść. Dom pogrążony jest w ciemnościach. Przez drzwi alkowy opowiadam jeszcze ojcu jak i co, zjadam po ciemku kolację siedząc przy oknie mojej facjatki i patrzę jak wielki, jesienny księżyc wspina się ponad jezioro i pola. Z czarnego lasu nawołują sowy, w dalekiej wiosce szczeka pies, a echo niesie się długo nad Ziemią. Świat jest zwyczajny, jeśli się nic do niego nie dodaje, tedy i sen ogarnia mnie tak samo jak nachodzi Ziemię. Jest zapłatą za dzień, który się dopełnił.

Leśniczówka Piersławek (dawniej Kleinort), dom w którym urodził się i spędził dzieciństwo Ernst Wiechert. Dziś znajduje się tam izba jego pamięci. (Fot. Filip Springer)

Droga do leśniczówki chrzęściła pod jego stopami. Nie szedłem już za nim, nasłuchiwałem ukryty w gęstwinie. Gdybym z niej wyszedł, on z pewnością by mnie dostrzegł. Nie miałem wytłumaczenia na swoją tu obecność. Przed ceglanym domem stał samochód, on go jednak minął, podszedł do kobiety, która pojawiła się w drzwiach drewnianej werandy. Zamienili kilka słów. Tamta zrobiła zapraszający gest do środka, on zaoponował. Zrobił nawet krok w tył, a ja miałem wtedy wrażenie, że cały jest pragnieniem panicznej stamtąd ucieczki. Rozmawiali jeszcze chwilę, potem podał jej dłoń, ukłonił się trochę za nisko jak na pożegnanie i wsiadł do auta. Siedział w nim przez chwilę, a potem znów otworzył drzwiczki. Kobieta na werandzie patrzyła na niego pytająco, lecz milczała.

Wysiadłem z samochodu, by poczuć ziemię pod stopami, stanąłem wśród sosen i nasłuchiwałem. Pamiętam, jak szumiało tu w czasach mojego dzieciństwa niezapomnianą frazą cichej melodii przenikającej aż do korzeni mego drzewa życia. I teraz szum szedł od wierzchołka do wierzchołka, ogromny, łagodny, daleki, ale o mnie otarł się niby obca opończa. Oddalił się górą, jakby spostrzegł, że popełnił omyłkę. Tak jakby mnie wydziedziczył.

Krajobraz w okolicach Piersławka (Fot. Filip Springer)

Potem zawarczał silnik, błysnęły światła i samochód wytoczył się z podwórza. Snop światła prześwietlił leszczynę, w której tkwiłem ukryty. Nim przylgnąłem twarzą do ziemi, nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy, wystarczająco długi, bym miał pewność, że był mojej obecności przez cały ten czas świadomy. Samochód skręcił na szosę, szarpnął po zmianie biegu, lecz naraz stanął. Zamilkł silnik, tamten znów wysiadł. Podszedł do rosnącej na wrzosowym wzgórku brzozy.

Objąłem dłońmi chłodne drzewo i spojrzałem w górę. Była moją własnością, tylko moją, gdyż to ja ją zasadziłem na dzień przed Zielonymi Świątkami. Miałem wówczas sześć lat. (…) Podniosłem wzrok ku gałęziom, z których miała nadejść dla mnie pomoc, potem odwróciłem się i wyjechałem z lasów, co mnie zrodziły. Wiedziałem, że będę jechał dni i noce, póki nie dojadę do nowej ojczyzny, że przeminą lata, zanim znów tę zobaczę, że umrą ludzie i drzewa, zanim wrócę. Ale już mnie to nie martwiło, nie odłamałem gałązki z młodej, brzozowej korony. Nie wziąłem ze sobą niczego, oprócz pyłu drogi, jaki się za mną unosił.

Zamknąłem oczy, by utrwalić pod powiekami tę pełną czułości scenę. Chciałem też posłuchać tej frazy lasu pogrążającego się we śnie. Nie słyszałem już niczyich kroków, trzaśnięcia drzwiami, odpalenia silnika, chrzęstu opon toczących się po piaszczystym poboczu.

Nie słyszałem niczego.

Gdy otworzyłem oczy, nie było nikogo.

***

Ernst Wiechert (1887-1950) urodził się w leśniczówce Kleinort (dziś Piersławek), położonej kilkanaście kilometrów od Sensburga (dziś Mrągowa). Dzieciństwo i młodość spędził na Mazurach, których natura i krajobraz stały się jednym z głównych wątków jego twórczości. W 1933 roku, już jako autor kilku powieści, po raz ostatni odwiedził Kleinort, trzy lata później wyjechał do podalpejskiego Ambach, by napisać wspomnieniową książkę „Lasy i ludzie” poświęconą jego dzieciństwu oraz ostatnim odwiedzinom w rodzinnych stronach. W 1938 roku Wiechert za krytykę hitleryzmu został osadzony w więzieniu w Monachium, a następnie został przewieziony do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Po wojnie opuścił Niemcy i osiadł w Szwajcarii, gdzie mieszkał do końca życia.

Wszystkie fragmenty kursywą pochodzą z książki Ernsta Wiecherta „Lasy i ludzie”

Filip Springer
Proszę czekać..
Zamknij