
Tak prawdziwych, surowych, szczerych dialogów dawno w telewizji nie słyszeliśmy. Czwarty sezon serialu „The Bear”, o niebo lepszy niż nieudany trzeci, choć zupełnie inny niż przebojowe pierwszy i drugi, domyka wiele wątków. Co dalej z Carmym?
Uwielbiam gotować. A może inaczej – potrzebuję gotować. Zapraszam gości, prowadzę dom otwarty, przy moim stole zasiada mnóstwo ludzi. Kręcenie się po kuchni daje mi szczęście. Oczywiście, to nie restauracja, a mi daleko do szefowej kuchni. Ale tak jak Carmy z serialu „The Bear” staram się zapełnić pustkę jedzeniem. Nie tylko tę w brzuchu. Gotowanie daje poczucie sprawczości, sensu, spełnienia.
Restauracje jako oaza spokoju?
W pierwszej scenie czwartego sezonu „The Bear” Carmy (Jeremy Allen White) wspomina rozmowę ze zmarłym bratem, w której zwierzył się Michaelowi (Jon Bernthal) ze swojego wielkiego marzenia. W kilkuminutowym dialogu słowo „restauracja” padło wielokrotnie. W restauracjach rodzina Berzatto, zazwyczaj dysfunkcyjna, rozbita, skłócona, potrafiła się pogodzić. Inne rodziny w restauracjach świętują wyjątkowe okazje, odnajdują spokój, nastrajają się na siebie. Carmy restauracje kojarzył z ciszą, radością, spokojem.

Restauracje od kuchni okazały się zupełnie inne – brutalne, głośne, szybkie, pełne napięć, presji, stresu. The Bear, wymarzona restauracja, którą wreszcie udało mu się otworzyć, rychło może się zamknąć. Krytycy kulinarni uznali ją za nierówną – niespójne, wciąż zmieniające się menu oddaje przecież chaos i hałas w głowie Carmy’ego.
Hałas, którego nie potrafi ani uciszyć, ani wykrzyczeć. Tego bohatera twórca serialu Christopher Storer od pierwszego sezonu ustawił jako mężczyznę czasów przełomu – już obdarzonego ogromną wrażliwością, ale jeszcze niezdolnego do wyrażania uczuć. Tego Carmy będzie się w czwartym sezonie uczyć – otworzy się na miłość do malutkiej siostrzenicy Sophie, dopuści do siebie Sydney (Ayo Edebiri) wciąż traktującą go jak mentora, doceni Richiego (Ebon Moss-Bachrach) – najlepszego przyjaciela Michaela, który funkcjonuje w rodzinie jako „kuzyn”. Przeprosi Claire (Molly Gordon), w której się zakochał, ale się tej miłości przestraszył, pojedna z matką, którą winił za wszystkie nieszczęścia spadające na rodzinę.
Każda z tych fundamentalnych rozmów, które odbędzie bohater wyznaczający rytm tej opowieści, przybliży „The Bear” do nieuniknionego odejścia Carmy’ego w cień. Już w poprzednich sezonach do najlepszych odcinków (na czele z „Forks” o Richiem w drugim sezonie) należały te, w których The Bear pozostawał na marginesie. Storerowi udało się bowiem wykreować całą plejadę pełnokrwistych postaci, a ich przeglądanie się wciąż w oczach Carmy’ego zadecydowało o porażce trzeciej odsłony serialu.
Emocjonalna sinusoida sezonu czwartego
W czwartej Storer uczy się na błędach. Superszybkim scenom w kuchni, które wyglądają jak z programu kulinarnego, przeciwstawia długie, refleksyjne sekwencje dialogów o sprawach fundamentalnych: strachu, żalu, żałobie. Dotychczas za najbardziej brawurowy odcinek serialu uchodził „Fishes” z drugiego sezonu o rodzinnych świętach, które zamieniły się w piekło. Podczas „The Wedding” z tego sezonu, na którym goście tłumaczą innym, jeszcze niezwiązanym tak mocno z rodziną Berzatto, jak „intensywni” potrafią być i jak „intensywnie” przeżywają emocje, wszyscy zwierzają się ze swoich najskrytszych lęków. Właściwie większość wiodących dialogów tej odsłony serialu przypomina terapię. W duchu „The Bear” te momenty są jednocześnie kluczowe, podsumowujące, przełomowe i zwyczajnie życiowe – zaraz wszystko znów nabiera tempa, bo przecież „liczy się każda sekunda”, a zegar zainstalowany przez wujka Jimmy’ego (Oliver Platt) odlicza dni do godziny zero, kiedy The Bear będzie musiał zamknąć swoje podwoje.
O „The Bear” pisano, że ma „vibe”. Niezależnie od tego, o czym właściwie opowiada – o kuchni, o rodzinie, o Chicago – unosi się nad nim jakaś aura cool. Storer postanowił trochę z tych opinii zakpić, kilkakrotnie używając tego słówka do charakterystyki restauracji. Sam też kultywuje „vibe” „The Bear”, jeszcze precyzyjniej dobierając muzykę (ścieżka dźwiękowa to mistrzostwo świata), cyzelując kadry, wysubtelniając humor. Twórca bawi się swoim własnym dziełem, tym samym je dopracowując. Zmierza też ku nieuchronnemu końcowi.
Bo choć Carmy uwielbiał restauracje, z czasem zatracił gdzieś miłość do gotowania. Kuchnia już go nie karmi. Choć wciąż wierzy, że warto dawać ludziom szczęście, szuka na to innego sposobu. Czy go odnajdzie? O tym – być może – przekonamy się w piątym sezonie. A może czwarty okaże się ostatnim, wyznaczającym koniec drogi Carmy’ego – od syna marnotrawnego do brata, kuzyna, przyjaciela, który potrafi zbudować wokół siebie rodzinę, gdziekolwiek się znajdzie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.