Znaleziono 0 artykułów
18.06.2023

„Sekretne życie pobożnych kobiet”: Kościół straszy i zawstydza

18.06.2023
Kadr z filmu Pomiędzy, reż. Rebecca Hall (Fot. materiały prasowe)

Czy w kościele jest miejsce dla lesbijki? A dla nastolatki, która bluźni myślą podczas nabożeństwa? Takie pytania stawia Deesha Philyaw w debiutanckim, nagrodzonym literackimi wyróżnieniami zbiorze opowiadań „Sekretne życie pobożnych kobiet”. Opisuje czarną społeczność południa Stanów Zjednoczonych, ale uniwersalny przekaz i pełen humoru język sprawiają, że historie te dotykają czytelników na całym świecie. HBO pracuje nad serialem na podstawie książki.

Miałaś zamiar napisać książkę uniwersalną?

Nie analizowałam tego w ten sposób. Opisywałam rzeczywistość, w której dorastałam, którą dobrze znam – świat czarnych, wierzących kobiet z południa Stanów Zjednoczonych. Po publikacji książki usłyszałam od nich, że wreszcie czują się widziane, słyszane. Podobne głosy zaczęły docierać do mnie z różnych stron świata – byli to ludzie różnych ras, zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Myślę, że „Sekretne życie pobożnych kobiet” może dotknąć każdego, kto miał do czynienia z religijnymi dogmatami, hipokryzją, podwójnymi standardami – przede wszystkim pod kątem płci – duchowym znęcaniem się, żalem, tęsknotą.

Opisujesz świat, który dobrze znasz, ale jednak posiłkujesz się fikcją.

Chciałam opowiedzieć historie, które wciąż we mnie płoną, jednocześnie będąc przekonaną, że opisywanie życia konkretnych osób nie byłoby sprawiedliwe. Kiedy ponad 20 lat temu zwróciłam się ku fikcji, obudziło to moją nostalgię za tamtymi czasami i kobietami, które jako dziecko i nastolatka obserwowałam. Pamiętam, jak bardzo byłam ciekawa ich życia prywatnego, seksualnego i jak radziły sobie ze wszystkimi zasadami wpajanymi nam przez kościół. Wyobrażałam sobie, kim będę, gdy dorosnę. Zrobiłam wszystko tak, jak trzeba – wyszłam za mąż, po ślubie urodziłam pierwsze dziecko, ale nie byłam szczęśliwa. Wtedy wróciłam myślami do tych kobiet z kościoła.

Książka pełniła więc dla ciebie funkcję terapeutyczną?

Podświadomie mogło tak być. Dopiero kiedy przeczytałam skończony rękopis, zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele w tych opowiadaniach jest o relacji matki z córką. Moja matka zmarła piętnaście lat temu i przed jej śmiercią wiele sobie wyjaśniałyśmy, pożegnałyśmy się. Wydawało mi się, że z wieloma kwestiami się pogodziłam, wypracowałam je na terapii, ale dopiero „Sekretne życie pobożnych kobiet” dało mi do zrozumienia, że to nadal we mnie tkwi.

Czy będąc lesbijką, można wierzyć w Boga? Czy gorsza jest wnuczka, która bluźni myślą podczas nabożeństwa, czy taka, która do kościoła nie chodzi wcale? Z tymi pytaniami mierzysz się w „Sekretnym życiu pobożnych kobiet”, ale mam wrażenie, że twoja książka opowiada przede wszystkim o niekończącym się poczuciu winy.

Współpracowałam kiedyś z chrześcijańską organizacją Incarnation Institute for Sex and Faith, którzy nieświętą trójcą nazywają wstyd, poczucie winy i strach. Opisane w mojej książce kobiety mierzą się przynajmniej z jednym z tych uczuć. Ale dokładnie w ten sposób kościół umacnia swoje nauki. Gdyby powiedział wierzącym kobietom, by nie uprawiały przedmałżeńskiego seksu, większość pewnie zignorowałaby ten zakaz, ale gdy usłyszą, że jeśli to zrobią, będą nieczyste, splamione, niechciane i że trafią do piekła, sytuacja prezentuje się już inaczej. Zaszczepiając strach przed wieczną gehenną, odrzuceniem, wstydem i poczuciem winy, kreuje się ludzi pełnych obaw, gotowych spowiadać się ze wszystkiego. Ludzi, dla których normalne potrzeby i emocje stają się grzechem. Jeśli wierzący kiedykolwiek uwolniliby się od tych trzech emocji, byłby to dla kościoła koniec.

Chrześcijaństwo w pewnym stopniu nas też infantylizuje. W jednej z opowieści w „Sekretnym życiu pobożnych kobiet” Eula i Caroletta raz w roku uprawiają ze sobą seks. Eula wierzy przy tym, że jeśli będzie się modliła i prosiła o przebaczenie, wszystko będzie w porządku. Prawdą jest, że nie robi niczego złego. Ale dorośli ludzie zaczynają grać w tę przedziwną grę, a im częściej to robią, tym większe jest ich poczucie winy. Zaczynają ukrywać część swojej codzienności, co sprawia, że czują się ze sobą coraz gorzej.

Jak w tym wszystkim wygląda sytuacja czarnych wierzących Amerykanek?

Jest specyficzna. Trzeba pamiętać, że ciąży nad nami historia niewolnictwa i wyobrażenia o naszej seksualności, a co za tym idzie – hiperseksualizacja. Przez długi czas nie byliśmy też przecież traktowani jak ludzie, co usprawiedliwiało zniewolenie i gwałty na czarnych kobietach. Po emancypacji nowo wyzwoleni ludzie chcieli jak najmocniej te stereotypy odrzucić, przechylając szalę w drugą skrajność. Chcieli być najczystsi i najbardziej seksualnie skromni, jak to tylko możliwe. To rozumienie, wciąż żywe, przekazywane jest z pokolenia na pokolenie. Co zdecydowanie nie wiąże się z wolnością. Rozumiem oczywiście, skąd to się wzięło, ale jest to coś, czego musimy się oduczyć.

Wspominałaś o ukrywaniu. Czytając „Sekretne życie pobożnych kobiet”, nie mogłam nie pomyśleć o „Świętoszku” Moliera, wciąż aktualnym. Nic się nie zmienia – ci, którzy żyją w sposób pobożny na pokaz, chowają często szokujące sekrety.

Oczywiście zrobiliśmy pewne postępy, ale wciąż wszystko opiera się na trzech filarach – patriarchacie, mizoginii i białej supremacji. Znaczenie ma też, oczywiście, hipokryzja. W kościelnej strukturze na szczycie umieściliśmy ludzi, którym religia każe być nadludźmi – nie mieć pragnień. Dlatego pozornie żyją w sposób święty, ale okłamują przy tym samych siebie i wszystkich dookoła.

Choć dotykasz tematów trudnych, robisz to z dużą dozą humoru, co sprawia, że „Sekretne życie pobożnych kobiet” czyta się lekko.

To poczucie humoru i traktowanie wszystkiego z uśmiechem i śmiechem jest dla czarnej społeczności bardzo naturalne. Nawet pogrzeby mają charakter celebracji. Podobnie jak w Afryce, gdzie po śmierci bliskiej osoby organizowane są huczne przyjęcia, tańce i parady. To jest w nas mocno zakorzenione. Kiedy umierała moja mama, histerycznie się razem śmiałyśmy. Była taka zabawna. Pamiętam, jak przyjmowała gości w hospicjum. Jednym z nich był jej stary znajomy, który przyznał, że od dziecka się w niej podkochiwał. Kiedy wyszedł, wypaliła: „Widzisz, nawet na łożu śmierci wciąż mam w sobie to coś”. Popłakałyśmy się ze śmiechu.

Jaka dzisiaj jest twoja relacja z kościołem?

W zasadzie teraz jej nie ma. Co jest dziwne, ponieważ od dziecka uczęszczałam na niedzielne msze, na które wysyłały mnie babcia i mama. Same się nie wybierały, co od najmłodszych lat mocno mnie dziwiło. Gdy o to zapytałam, usłyszałam od babci, że kiedy wszystko w sobie ułoży, wróci do kościoła. Już jako bardzo młoda osoba wiedziałam, że jest w tym coś nie w porządku i że przecież kościół powinien być miejscem, do którego można się udać, by właśnie sobie wszystko poukładać. Zarówno mama, jak i babcia były matkami samotnie wychowującymi dzieci. Jestem pewna, że wstydziły się tego i miały w sobie poczucie winy. Mój dziadek zostawił babcię i ożenił się z inną wierzącą kobietą. Wspólnie stworzyli rodzinę, która budowała lokalny kościół. Babcia jako samotna matka nie czuła się tam mile widziana. Nigdy nie odrzuciła jednak samej religii. Uważała, że dla mnie wciąż była nadzieja, więc od najmłodszych lat wysyłała mnie do kościoła. Dopiero po śmierci mojej matki, po trzydziestce, zrozumiałam, że nic mi to osobiście nie daje. Przez lata ukrywałam to, że miałam wątpliwości, pytania, że nie czułam tego, co powinnam. Wstydziłam się zatem i modliłam, błagając Boga, aby pomógł mi być pewną, odczuwać radość z tego, że jestem w jego domu. Uratowało mnie to, że nigdy się nie bałam. Po prostu nie wierzyłam w istnienie piekła. Bałam się za to odrzucenia bliskich, gdybym powiedziała im, co naprawdę czuję.

Skoro o strachu mowa – nie obawiałaś się dotykać tego tematu i reakcji wiernych?

Kościół wpływa na każdy aspekt naszego życia, więc uważam, że to uczciwe, że możemy też poddać tę instytucję krytyce. Oczywiście, dochodzą też do mnie głosy sprzeciwu. Najczęściej słyszę, że nie wiem, o czym piszę, że się nie znam. Wtedy chce mi się tylko śmiać – przecież ja w tym żyłam, widziałam podobne sytuacje. Staram się czytać jak najmniej recenzji czy komentarzy w internecie.

Razem z Tessą Thompson i HBO pracujesz nad serialem na podstawie książki. Możesz zdradzić coś na temat tego projektu?

Razem ze współautorką serialu Tori Sampson pracujemy nad scenariuszem od jesieni 2021 roku. Bardzo się cieszyłam, że mogę wrócić do tych bohaterek, bohaterów i połączyć postaci z różnych historii w jeden świat. Świetnie się przy tym bawię. Wiele nauczyłam się od Tori, przede wszystkim zasad telewizyjnego storytellingu. Jesteśmy coraz bliżej uzyskania zielonego światła i ruszenia z produkcją.

Twój zbiór opowiadań dostał nominację do National Book Award, Nagrody PEN Clubu i Fundacji im. Williama Faulknera, The Story Prize, a także Nagrodę Literacką „Los Angeles Times”. Książka chwalona jest przez krytyków literackich, stała się bestsellerem. Ale na początku została odrzucona przez większość wydawnictw, a ty otwarcie o tym mówisz.

To prawda, jedynym wydawnictwem, które po latach moich starań przyjęło „Sekretne życie pobożnych kobiet”, było West Virginia University Press. Obecnie jest to najlepiej sprzedająca się książka w ich portfolio. Chciałam wydać zbiór opowiadań, z którego mogłabym być dumna, który pochodziłby z głębi mojej duszy. Nie planowałam, że stanie się bestsellerem, że zdobędzie nagrody i powstanie na jego podstawie serial. Będąc w środku tego świata, doskonale wiem, jak trudno się przebić i ile jest świetnych książek, które nigdy nie zdobędą rozgłosu, bo nie stoi za nimi prężnie działająca maszyna marketingowa. Moja historia pokazuje, że naprawdę w życiu wystarczy czasem, by uwierzyła w ciebie jedna osoba. Wystarczy jedna.

(Fot. materiały prasowe)

„Sekretne życie pobożnych kobiet”, Deesha Philyaw, tłumaczenie Rafał Lisowski, Wydawnictwo Czarne

Kara Becker
Proszę czekać..
Zamknij