Tegorocznych absolwentów łódzkiej ASP i Katedry Mody warszawskiej ASP – Edytę Różę Gierach, Domi Grzybek i Pawła Robutę – łączy umiejętność opowiadania porywających historii językiem form, kolorów i faktur.
Edyta Róża Gierach: W opozycji
Edyta miała gotowy plan na życie. Jak reszta rodziny miała zostać lekarką. Pokornie go realizowała, ale czuła, że działa wbrew sobie. Zamiast złożyć papiery na medycynę, aplikowała do Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, rozpętując przy okazji rodzinną aferę. Różnica zdań była tak poważna, że Gierach uciekła z domu. Mimo trudności nigdy nie wróciła do niego – dziś to doświadczenie uważa za formujące. Na ASP dostała się ledwo, ledwo – jej teczka nie spełniała wymogów formalnych, a na egzaminie dostała najniższą ilość punktów. Musiało minąć trochę czasu, zanim zbudowała pewność siebie niezbędną w pracy artystycznej. Efekty przemiany, jaką przeszła w procesie kształcenia, widać w jej śmiałej kolekcji dyplomowej, która nawiązuje do jej osobistych i pokoleniowych doświadczeń. Tematem jest tu wyzwolenie kobiety dorastającej w ograniczającym środowisku rodzinnym, kulturowym i politycznym. Bohaterki kolekcji odsłaniają ciało, nic sobie nie robiąc z opinii innych.
Gierach odważnie wysadza w powietrze nawet święty wizerunek panny młodej. Jej suknia ślubna, choć udrapowana z 36 metrów tafty, odsłania całą bieliznę. Dyplom zatytułowała „Sheeple”. – To połączenie angielskich słów „sheep” i „people”, co należy rozumieć jako ślepe podążanie za tłumem, brak zdolności do własnego myślenia. Kolekcja jest karykaturą tego zjawiska. Każda sylwetka stoi w opozycji do powszechnej, dominującej myśli społecznej, jak choćby stygmatyzacji kobiecego ubioru i zachowania – opowiada. Ideę podkreślają kontrasty w formie, kolorze i fakturze. Projektantka bawi się proporcjami i konwencjami, np. body z łańcuchami z seksshopowych skojarzeń wytrącają serca na biuście.
Paweł Robuta: Piękny kicz
Gdy czternastoletni Paweł odwiedzał babcięwe Włoszech, na ulicy zaczepił go mężczyzna i skomplementował jego żółty T-shirt. – Ten malutki komplement stał się dla mnie jedną z ważniejszych życiowych stopklatek – tłumaczy. Wtedy zrozumiał kontrast pomiędzy otwartym, wrażliwym Rzymem a rodzinnym Sandomierzem, gdzie spotykał się z agresją i brakiem akceptacji. Ten moment jest też początkiem jego kolekcji. Gialla, czyli żółty, to jej tytuł i motyw przewodni. Tego koloru szuka w sztuce włoskich artystów. – Moja praca często opiera się na osobistych przeżyciach i doświadczeniu bycia gejem w Polsce. Dorastałem we wczesnych latach dwutysięcznych i chętnie do nich wracam. Swoją estetykę mógłbym określić jako piękny kicz, Bona Sforza z Dworca Centralnego – opisuje. W jego inspiracjach znajdziemy szyte na miarę garnitury Jolanty Kwaśniewskiej, fragmenty z „Duchologii polskiej” Olgi Drendy i draperie jak z obrazów Jacopa Pontorma, Lina Frongii czy Lucia Fontany. – Przyjazny, pełen świecidełek dom, o którym pisze Drenda, przypomina bajkowy świat głęboko osadzony w realizmie. To pewnego rodzaju współczesny odpowiednik manierystycznego i barokowego postrzegania piękna oraz przestrzeni. Powykręcane rzeźby, fale złota i nienaturalnie ułożone tkaniny są obecne w moim życiu odkąd pamiętam – tłumaczy. Projektowanie jest dla niego jak pisanie powieści. Talent literacki ma również imponujący – zrozumienie roli narracji w tworzeniu mody pozwala mu pracować przy dużych projektach kostiumograficznych. Historia stojąca za jego kolekcją z Katedry Mody warszawskiej ASP dopracowana jest w najmniejszych detalach. Dopiero po zrobieniu dokumentacji i opisie wątków Robuta przeszedł do projektowania. – Tę część pracy zacząłem od upinania tkaniny na manekinie. Często też od razu coś szyję, przymierzam na sobie, robię zdjęcie w lustrze, drukuję coś, dorysowuję, doklejam. To ciągły eksperyment z konstrukcją – mówi. Paweł ma ambicję, żeby stworzyć lokalną alternatywę (nie mylić z imitacją) dla włoskiej tradycji haute couture. Chce też przerobić trudny życiowy etap przejścia z dzieciństwa w dorosłość. Jego drapowane sylwetki to szkatułki na wspomnienia, które układa, by móc ruszyć dalej.
Domi Grzybek: Dobra natury
– Punktem wyjścia do mojego dyplomu był przepiękny zwyczaj celebracji święta Matki Boskiej Zielnej. W sierpniu kobiety w różnych częściach Europy układają bukiety z tego, co spłodziła ziemia – zbóż, kwiatów, owoców i składają je w ofierze na procesjach. To rytuał dziękczynny, który trwa, odkąd korzystamy z dóbr, jakie daje nam natura – mówi Grzybek. Zaczęła od malarstwa. Kontury bukietów posłużyły jej za wzór kształtu sylwetek, a na nich oparła konstrukcję. Wykroje zaprojektowała tak, jak składa się kwiatowe formy – głównie z wykorzystaniem zaszewek i zakładek. Przypadkowe luki pomiędzy kwiatami z obrazów stały się punktem wycięcia na dekolt czy ramię. W doborze tkanin inspirowała się cyklem życia ciętych roślin – najpierw sztywne i sprężyste, później miękną i więdną. Grzybek zestawiła więc twarde materiały z lekkim jedwabiem i wełną. – Interesowało mnie pojawiające się w takim połączeniu napięcie – tłumaczy. – Ważne było dla niej, by ubrania powstały własnoręcznie, w długim angażującym procesie. – W ten sposób nawiązuję do czynności, które kobiety wykonywały przez pokolenia: tkania, haftowania, łączenia skrawków w tkaninę. Dzięki temu łączę się z przodkiniami – mówi. Każdą tkaninę stworzyła, powtarzając wielokrotnie ten sam gest. Własnoręcznie robiła dzianiny i wyczesywała je godzinami. Grzybek wyszukuje stare zdjęcia kobiet, czyta z nich emocje, dopisuje anegdoty. Tak powstają hybrydy przeszłości i teraźniejszości. Do tworzenia napędzają ją potrzeba zachowania starych historii, nostalgia i tęsknota za tym, co przemija. W projektach biżuterii wykonanych we współpracy z Belgijką Rosalie Carlier inspirowała się dziecięcym koszmarem, też botanicznym – wizją, że po połknięciu pestki w brzuchu wyrasta drzewo. Po prestiżowym pokazie Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii jej kolekcja dostała aż pięć nagród specjalnych. Aż trudno uwierzyć, że wychowana w pracowniach rodziców-artystów Grzybek po studiach na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi zaliczyła kryzys i chciała rzucić projektowanie. Na szczęście odzyskała nadzieję, że moda może zmieniać świat na lepsze.
Cały tekst przeczytacie we wrześniowym wydaniu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.