Znaleziono 0 artykułów
13.01.2021

White Plate: Wszystko z umiarem

13.01.2021
(Fot. materiały prasowe)

W chwilach niepokoju zwracamy się ku temu, co pewne, a takie jest jedzenie. Wierzę, że smaki mamy jakoś zapisane w genach. Niektóre rzeczy nam smakują, bo przypominają nam dom – mówi Eliza Mórawska-Kmita, autorka bloga WhitePlate.com, mama trzech córek. Właśnie wydała książkę „Chleb i okruszki”.

Wydałaś ostatnio książkę „Chleb i okruszki”. Trwa boom na pieczenie chleba. Dlaczego akurat teraz?

Pieczenie chleba jest kojące, odprężające, satysfakcjonujące. Zaczynianie ciasta, obserwowanie, jak chleb rośnie, potem rozgrzewanie pieca… To cały rytuał. Ja zainteresowałam się pieczeniem chleba kilkanaście temu, kiedy w jednej z wrocławskich księgarni znalazłam na ten temat książkę. Później były fora internetowe, gdzie z innymi pasjonatami wymienialiśmy się pierwszymi chlebowymi doświadczeniami.

Może pieczenie chleba to też przejaw powrotu do źródeł. W obliczu kryzysu chcemy być samowystarczalni.

Pamiętam, że na początku pierwszego lockdownu ludzie zaczęli wykupywać wszystko ze sklepów. Zabrakło drożdży. Miałam wtedy w domu malutką paczkę, którą podzieliłam na porcje i zamroziłam. Drożdże można przecież rozmnożyć – wystarczy trochę mąki, wody i cukru. Ja gromadziłam zapasy siedem lat temu, gdy urodziła się moja młodsza córka. Trwała wojna na Ukrainie, czułam niepokój. W takich chwilach często zwracamy się ku temu, co pewne, a takie jest jedzenie.

Podchodzisz do jedzenia także w kategoriach estetycznych… Byłaś jedną z pierwszych blogerek kulinarnych, które zachwycały dopracowanymi zdjęciami. Ale wywodzisz się tak jak ja trochę z innej epoki. Pamiętasz jeszcze dobrze siermięgę PRL-u…

Tak, jestem dzieckiem komuny. Pamiętam sałatkę jarzynową z majonezem dekorowaną groszkiem i marchewką… Gotowanie z resztek, które teraz jest modne, wtedy było na porządku dziennym. Gdy babci zostało kilka ziemniaków, to dokładała do nich jajko, podsmażyła na patelni i podawała ze zsiadłym mlekiem. Na takich daniach się wychowałam, moje dzieci też je lubią. Za to chleby piekła moja prababcia. Wcale nie były takie dobre, ciężkie, na żytniej mące. Dziś pewnie za podobny bochenek w sklepie z lokalną żywnością zapłaciłabym kilkanaście złotych. A wtedy wolałam białą bułkę ze sklepu.

U progu dorosłości, w latach 90., poczułam powiew zmian. Pracowałam wtedy w agencji reklamowej. Imprezy firmowe odbywały się między innymi w pięknej i tak innej od wszystkiego w tamtych czasach Qchni Artystycznej Marty Gessler. Czuć było, że idzie nowe. Wkrótce pojawiły się w Polsce książki Jamiego Olivera i Nigelli Lawson. Gotowanie zostało odczarowane – już nie wydawało się nudne. Zawsze lubiłam robić zdjęcia jedzenia i pisać, więc prowadzenie bloga przyszło mi dosyć naturalnie. W tamtym czasie było zaledwie kilka platform internetowych, na których można było pisać blogi, a ich wygląd był dosyć mocno ograniczony. Kupiłam więc książkę o html-u. Po nocach ręcznie zmieniałam fonty i kolory na stronie. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że było to lata świetlne temu.

(Fot. materiały prasowe)

Doświadczenia z poprzednich prac przydają ci się?

Oczywiście, każda praca, nawet ta, której nie lubiliśmy, daje nam doświadczenie. Pod koniec lat 90. pracowałam w międzynarodowej agencji reklamowej. Miałam okazję jeździć na sesje, obserwować fotografów przy pracy, a zawsze interesowała mnie strona kreatywna. W tamtych czasach budżety na kampanie były ogromne, więc i sesje były z rozmachem. Prowadziłam też restaurację. Przekonałam się, jaki to ciężki biznes.

W blogu wszystkie umiejętności połączyłam w całość. Gdyby 20 lat temu ktoś powiedział mi, że będzie można zajmować się zawodowo blogowaniem, wydawałoby mi się to zbyt abstrakcyjne. A jednak realizują się w tym wszystkie moje pasje.

Bycie autorytetem kulinarnym bywa obciążające?

Nie czuję się autorytetem, raczej dobrą ciocią, która czegoś się nauczyła, a teraz przekazuje wiedzę dalej. Dzielenie się wiedzą sprawia mi frajdę. Przez pierwsze lata pisałam bloga sobie a muzom, dopiero z czasem zaczęłam traktować go jak pracę. Zawsze sądziłam, że jestem aspołeczna, wolę siedzieć sama w domu, boję się wystąpień publicznych. Musiałam się przełamać, gdy zaczęłam prowadzić warsztaty. Okazało się, że nieźle mi to wychodzi. Czasem prowadziłam szkolenia w firmach. Przychodziło 15 mężczyzn pod krawatem, żeby smażyć pączki na tłusty czwartek. Na początku zakładali, że i tak nic z tego nie będzie, a podczas warsztatu okazywało się, że to świetna zabawa, a na końcu sukces, z którego można mieć satysfakcję. Fajnie, że dziś coraz więcej mężczyzn z taką przyjemnością zabiera się do gotowania czy pieczenia. Podchodzą do gotowania zadaniowo, jak do rozwiązania problemów.

W ostatnich latach udało się odczarować polską kuchnię?

Tak, wydaje mi się, że zaczęliśmy zauważać, że polska kuchnia także może być wspaniała. Kiedyś łatwiej było powiedzieć, że woli się kuchnię włoską albo tajską. Nasza kojarzyła się z kotletem, ziemniakami i kiszoną kapustą. Nagle okazało się, że ta kapusta przypomina przecież kimchi. Ja poczułam, że nasza kuchnia jest wyjątkowa, gdy moja najstarsza córka chodziła do międzynarodowej szkoły. Mamy innych dzieci, Koreanki i Wietnamki, pytały mnie o przepis na żurek.

A jedzenie lokalne, organiczne, sezonowe – skąd jego popularność? Najczęściej jest droższe niż w supermarkecie.

To jest tak trochę jak kupowanie markowych ubrań. Można powiedzieć, że chleb to tylko mąka, woda i drożdże, a sukienka – kawałek tkaniny. Ale za rzemiosłem stoi wiedza. Ktoś metodą prób i błędów włożył gigantyczną pracę, żeby coś stworzyć. Gdy wyjeżdżam poza miasto, do teściowej z Wielkopolski, idę na targ, gdzie można kupić nawet żywą kurę, a starszy pan sprzedaje kiszonki, mąkę orkiszową i własnoręcznie wypieczony chleb.

Coraz więcej osób pyta cię o potrawy bezmięsne?

98 procent przepisów na moim blogu to dania bezmięsne, bo taka jest moja kuchnia na co dzień. Przez 18 lat z mięsa jadłam tylko ryby, a dziś od czasu do czasu jem także drób.

Gotujesz pod dziecięce podniebienia?

Moje dzieci jedzą to, co ja lubiłam, gdy byłam mała. Dla najstarszej córki, dziś 16-letniej, chciałam gotować specjalne potrawy, ściągałam książki kucharskie z zagranicy, ograniczałam słodycze, a ona była niejadkiem – do 10. roku życia prawie każdą zupę musiałam jej miksować… Młodsze dzieci – sześcioletnia i trzyletnia córka – uwielbiają kuchnię polską. Ich ulubioną potrawą jest zupa pomidorowa, a potem kotlet z indyka, ziemniaki, mizeria. W naszej kuchni z dzieciństwa było dużo prostoty. Nie ma w niej nic złego. Wierzę, że smaki mamy jakoś zapisane w genach. Niektóre rzeczy nam smakują, bo przypominają dom.

Twoje dzieci lubią pomagać ci w kuchni?

Nie zmuszam ich do tego, ale zależy mi, żeby umiały swobodnie poruszać się w kuchni i gotować to, co lubią jeść. Tego nauczyła mnie moja mama i staram się to przekazać dzieciom, zwłaszcza najstarszej córce.

(Fot. materiały prasowe)

Twoje najnowsze odkrycie kulinarne?

Korea! Marzę, żeby tam pojechać. Jestem zakochana również w Japonii, w której byłam, i czuję, że w Korei też mi się spodoba. Chciałam nawet zapisać się na kurs koreańskiego. Gdy myślę, co dał mi rok 2020, to koreańska kuchnia jest zdecydowanie na pierwszym miejscu. Tamtejsze połączenia smaków kojarzą mi się trochę z naszymi. Koreańczycy dosładzają potrawy jak my pomidorową, stosują olej sezamowy i uwielbiają kwaśne smaki. W domu mam już zakaz wymawiania słowa „koreański”.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij