Znaleziono 0 artykułów
17.10.2023

Film z przeszłości: „8. mila”

17.10.2023
(Fot. Getty Images)

Trwają prace nad serialem na podstawie filmu „8. mila”. Ale czy młode pokolenie zechce poznać historię Eminema? Kultowa dla milenialsów produkcja o sukcesie osiągniętym mimo przeciwności losu wciąż wzrusza, choć pozostawia pewien niedosyt.

Detroit uznawane jest dziś za upadłe amerykańskie miasto, któremu bezskutecznie próbuje się przywrócić dawną świetność. Wypełnione fabrykami koncernów samochodowych, na przełomie XIX i XX wieku stanowiło synonim postępu i rozwoju, do którego w poszukiwaniu pracy tłumnie napływała ludność afroamerykańska i wschodnioeuropejska, także z Polski. Wkrótce zaczęło tam dochodzić do zamieszek na tle rasowym – w latach 70. określano je wręcz mianem „miasta morderstw”, które jak w soczewce odbijało podziały i problemy gospodarcze gnębiące Amerykę. Tę skomplikowaną społeczną panoramę niejednokrotnie próbowało rejestrować kino, np. Kathryn Bigelow w „Detroit” (2017) czy Paul Verhoeven w „RoboCopie” (1987). W drugiej połowie XX wieku miasto zaczęło pustoszeć, a opuszczający je mieszkańcy pozostawiali za sobą puste fabryki, domy i budynki użytkowe. Od tego czasu niewiele zmieniło się tam na lepsze.

Marazm i brak perspektyw doskonale uchwycił w „8. mili” nieżyjący już reżyser Curtis Hanson („Tajemnice Los Angeles”, „Dzika rzeka”). Zniszczona metropolia staje się jednym z najważniejszych bohaterów jego filmu. Tytułowa ósma mila wyznacza granicę między centrum a przedmieściami. Można odczytywać ją także jako linię symboliczną, oddzielającą przedstawicieli poszczególnych klas i grup etnicznych. Zdjęcia autorstwa Rodrigo Prieto z uwagą portretują opuszczone przyczepy, ruiny i dehumanizujące fabryki, składające się na ten przygnębiający krajobraz Detroit z 1995 roku. Skąpanie filmu w sugestywnych, wpadających w zieleń półmrokach, pogłębia wrażenie wyobcowania miejskiej przestrzeni, w której nie może wydarzyć się nic dobrego. Pochodzenie bohaterów, niczym mroczny labirynt ulic i zakamarków, definiuje ich życiowe ścieżki i uniemożliwia społeczny awans. Wracając do filmu po latach, wyraźniej czujemy również, jak ponura atmosfera opowieści współgra z fatalistycznymi nastrojami w Ameryce niedługo po atakach na World Trade Center.

(Fot. Universal/Courtesy Everett Collection)

Eminem i jego alter ego, B-Rabbit, marzą o karierze w rapie

W tym nieprzyjaznym otoczeniu przyszło dorastać Jimmy’emu „B-Rabbitowi”, białemu dwudziestolatkowi, który w przerwach od pracy w fabryce zderzaków samochodowych marzy o karierze rapera. Choć wiecznie zakapturzony bohater na pierwszy rzut oka nie budzi zaufania, w gruncie rzeczy jest dobrym chłopakiem z sąsiedztwa, troszczącym się o losy kilkuletniej siostry Lilly oraz uzależnionej od alkoholu, hazardu i toksycznych mężczyzn matki (Kim Basinger). W ich prawdziwie skromnych progach wyzwolenie może pojawić się tylko jako deus ex machina: pod postacią wygranej w kasynie (przez Stephanie) czy hiphopowej bitwy (przez B-Rabbita).

Napisana przez Scotta Silvera historia oparta została na życiorysie Eminema, który wcielił się w główną rolę. Marshall Mathers to artysta formacyjny dla pokolenia milenialsów, którego fenomen z początkiem XXI wieku objął nawet osoby niezainteresowane muzyką hiphopową, w tym mnie. Jako jeden z pierwszych białych raperów przebił się do głównego nurtu, odnosząc ogromny komercyjny sukces i na dobre zmieniając układ sił w świecie freestyle’owych rymów.

Z drugiej strony „Slim Shady” uważany był przez przedstawicieli czarnej kultury za intruza, a dla świata muzyki popularnej przez długi czas pozostawał zuchwałym awanturnikiem, z którym współpracy obawiał się nawet Marilyn Manson. Niektóre poruszone w filmie wątki – jak matka o skłonnościach do uzależnień czy motyw ciężarnej partnerki – zostały zainspirowane jego prywatnymi doświadczeniami, które niejednokrotnie przywoływał w utworach. Skandal stał się jego znakiem rozpoznawczym i choć granica tolerancji dla kontrowersji w ciągu ostatnich dwóch dekad znacząco się przesunęła, to nawet teraz, słuchając mizoginistycznych rymów o gwałtach czy mordowaniu matki, łatwo nam zrozumieć towarzyszące jego osobie skrajne emocje.

(Fot. Universal/Courtesy Everett Collection)

Udane sceny freestyle’owych bitew, mizoginia i mało wiarygodny happy end

Film przyjmuje konstrukcję filmu sportowego, w którym ze zniecierpliwieniem czekamy na ostateczne hiphopowe starcie przeciwników. W końcu Jimmy jest bogiem rapu”, i – jak w znanej piosence Paktofoniki i popularnym polskim filmie – widząc go w akcji, szybko „uświadomisz to sobie”. Najważniejsze sceny „8. mili” to zdecydowanie te portretujące freestyle’owe bitwy, które podobno były dopracowywane przez twórców miesiącami. Pomimo upływu lat słowne potyczki wciąż bronią się dynamiką i energią. Efekt udało się osiągnąć, oczywiście, dzięki charyzmie Eminema, ale i trafnemu castingowi, w który zaangażowano prawdziwych raperów i lokalne gwiazdy, występujące w roli przeciwników B-Rabbita. Jak pisał Alphonse Pierre na łamach „Pitchfork Magazine”, warto wrócić do tego filmu także po to, aby zobaczyć, jak zniuansowane było niegdyś rapowanie Matersa, które z biegiem lat stało się znacznie bardziej komercyjne. 

Niestety nie wszystkie elementy zestarzały się najlepiej. Ostentacyjna homofobia i przedmiotowe traktowanie bohaterek tłumaczą się do pewnego stopnia specyfiką samego tematu i rzeczywistości społecznej, w której osoby LGBT+ i kobiety pełnią podrzędną funkcję. Matka Jimmy’ego nie jest w stanie funkcjonować poza patriarchatem – gdy jej partner Greg (Michael Shannon) ją opuszcza, Stephanie straci grunt pod nogami. Choć B-Rabbit robi, co może, aby uchronić młodszą siostrę Lilly przed patologiami, wszystko wskazuje na to, że i ona jest skazana na tę spiralę przemocy i uzależnień. Tylko kochance B-Rabbita, Alex (w tej roli zmarła tragicznie kilka lat po premierze Brittany Murphy), uda się wyrwać do Nowego Jorku i uciec przed depresyjną codziennością w robotniczym mieście. Wątki te film jednak traktuje drugorzędnie, tylko zaznaczając mechanizmy prowadzące do tworzenia destrukcyjnych modeli rasowych i genderowych zależności.

Pomimo dominującej aury fatalizmu produkcję wieńczy – wciąż nieco mnie zaskakujący – bajkowy happy end. Optymistyczny finał, choć z założenia budujący i motywacyjny, pozostawił mnie z uczuciem niedowierzania. Być może wtedy, w 2002 roku, łatwiej było uwierzyć w fakt, że opportunity comes once in a lifetime, jak śpiewał Eminem w nagrodzonym Oscarem utworze „Lose Yourself”. Pragnę wierzyć, że niewykorzystanie jednej szansy wcale nie skreśla możliwości i potencjału człowieka. Prawdą pozostaje jednak, że dziś z dnia na dzień możesz zarówno odnieść sukces, jak i stać się ofiarą cancel culture. Czas pokazał, że miecz natychmiastowej sławy może być obosieczny.

(Fot. Getty Images)

Powstanie serial na podstawie „8. mili”

Nie jestem pewna, czy fenomen tego filmu (oraz samego, pięćdziesięcioletniego już artysty) pozostał czytelny dla nowych generacji słuchaczy. Mam co do tego wątpliwości, bo kariera Eminema z biegiem czasu wytraciła impet, czego wyrazem było zaskoczenie części publiczności w trakcie występu artysty na ceremonii wręczenia Oscarów w 2020 roku. Podobną niepewność czuć też w wypowiedzi 50 Centa, który na początku roku ogłosił, że „8. mila” zostanie zaadaptowana na serial, aby przybliżyć młodszym pokoleniom dziedzictwo i mitologię artysty. Czy serialowa produkcja powtórzy sukces obrazu z 2002 roku? W dobie premier bazujących na sentymentach i nostalgii przebieg kariery Mathersa wydaje się wdzięcznym tematem do rozwinięcia w seryjnym formacie. Ekranizacja ma pokazać współczesne realia branży muzycznej i prześledzić, jak show-biznes zmienił się w momencie pojawienia się nowych technologii. Twórcy chcą też więcej miejsca poświęcić początkom kariery Eminema, pogłębiając społeczne konteksty. Choć daty produkcji jeszcze nie ogłoszono, fani artysty mogą być pewni, że okolice słynnej autostrady 8 Mile Road skrywają wciąż wiele interesujących, a nigdy nie opowiedzianych historii.

Joanna Najbor
Proszę czekać..
Zamknij