
Emilie Blichfeldt, debiutująca reżyserka z Norwegii, w filmie „Brzydka siostra” zmienia perspektywę baśni o Kopciuszku. Główną bohaterką jest odrzucona wredna siostra przyrodnia, której – zdaniem matki – brakuje urody tak bardzo, że wymaga naprawy. „Brzydka siostra”, jak na body horror przystało, pokazuje służące urodzie zabiegi bardzo dosadnie. I pyta o ich sens.
Pierwszy raz, gdy czujesz się brzydka, następuje przez porównanie. Kontrast własnego błogostanu z czyjąś reakcją – jakby wydobyło cię z ciepłego szczęścia obce zimne oko, niewidzące, że przecież wszystko jest z tobą w porządku. Ono nie ufa temu, że dobrze się czujesz, a wyłapuje w powierzchowności szczegóły, które nie pasują. Rozumiesz wtedy, że to, jaka jesteś w środku, wcale nie przystaje do zewnętrza. I jesteś w szoku. Byłaś w harmonii z otoczeniem, zanim ktoś nie spojrzał i nie powiedział: „Fe!”. Odtąd już wiesz, że należysz do świata tylko pod pewnymi warunkami. Musisz je spełnić, jeśli chcesz być wzięta pod uwagę, a jak nie, proszę, tu jest ławka dla brzydkich.
„Brzydka siostra” odwraca baśń o Kopciuszku i tak jak kiedyś Oscar Wilde koncentruje się na znaczeniu urody i jej braku
Świat dzieli się na ładne i brzydkie – odkąd się o tym dowiadujemy, przestajemy czuć się takim samym jak inni. Zaczynamy kalkulować, gdzie da się wpasować na skali: między średnio ładnych, raczej ładniejszych czy trochę brzydkich. Trudno powiedzieć, czy tę pierwszą ocenę o wyglądzie wydaje jakiś dorosły czy inne dziecko, ale moment przebudzenia do brzydoty zawsze przychodzi w dzieciństwie. To, co zdaje się naturalne i przyjemne, okazuje się nagle budzić czyjąś niechęć. Jedni uczą się, jak okazać się „ładnymi”, inni mają z tym problem albo wszystko gdzieś.

Gwałtownie uświadomiona brzydota przypomina mi „Urodziny infantki” Oscara Wilde’a – historię karzełka, który ma zabawić tytułową postać. Występuje on na hucznym przyjęciu królewny, której zmarła matka wciąż leży w trumnie, a ona, w odorze śmierci, rozpieszczona i tak bardzo podobna do nieboszczki bawi się w towarzystwie pięknych ludzi i kwiatów. Karzełek na scenie dostaje od niej różę, rzuconą dla zabawy, odtąd wdzięczny wierzy, że jest przez nią kochany, dopóki nie natrafia na swoje odbicie. Dopiero stając przed lustrem, rozumie, że jest potworem, a uczucie infantki to farsa. Księżniczka chce, żeby znów dla niej zatańczył, ale on nie reaguje nawet pod groźbą chłosty. Przyczynę wyjaśnia szambelan: „Mi bella Princesa, twój zabawny karzełek nigdy już nie zatańczy. Wielka to szkoda, bowiem był tak brzydki, że rozbawiłby nawet króla. – Ale dlaczego już nie zatańczy? – ze śmiechem spytała infantka. – Ponieważ pękło mu serce – odpowiedział szambelan. Infantka zmarszczyła brwi, a jej drobne, różowe usteczka uroczo wykrzywiły się ze wzgardą. – Na przyszłość należy dopilnować, by nikt, kto bawi się ze mną, nie miał serca – zawołała i wybiegła do ogrodu”. (przeł. Małgorzata Zając)

Film „Brzydka siostra” w reżyserii Emilie Blichfeldt kręcono w Polsce, z udziałem polskich twórczyń. Grają tu aktorki Agnieszka Żulewska i Katarzyna Herman
Osoby bez serca mogą być brzydkie do woli, ale te z sercem już nie.
O jednej z nich opowiada film Emilie Blichfeldt, debiutującej reżyserki z Norwegii, która przepisała bajkę o Kopciuszku i nakręciła ją w Polsce. Akcentów polskich jest sporo: matkę chrzestną, czyli ducha zmarłej matki Kopciuszka, gra Agnieszka Żulewska, scenografię stworzyła Klaudia Klimka-Bartczak, producentem jest Mariusz Włodarski, a zdjęcia powstały w pałacu w Głuchowie.
Aż dziw, że dotąd nikt tego nie zrobił: opowiedzieć znaną bajkę z innej perspektywy oraz nieco ostrzej. W centrum historii zamiast Kopciuszka, czyli zubożałej arystokratki, której zwykle kibicujemy w zrzuceniu łachmanów, znajduje się odrzucona wredna siostra przyrodnia. Jedna z dwóch, które w kanonicznej wersji tak źle traktowały naszą bohaterkę, że za karę nie zostały księżniczkami.
Mechanizm identyfikacji w „Kopciuszku” każe nam zwykle empatyzować i utożsamiać się z osieroconą pięknością. Tym razem zostaje zwrócony w innym kierunku. Jeśli blask gładkiego lica służącej przyćmiła sadza z komina, spójrzmy w kąt, gdzie blasku nigdy nie było – ta druga dziewczynka jest postrzegana jako brzydka już przez swoją matkę. Ta uczy ją, że musi ostro pracować, żeby wydać się ładna. Wydać się, bo ma przeświadczenie, że innym przychodzi to bez wysiłku. Natomiast te pokrzywione, szerokie w biodrach, niesymetryczne i owłosione nie tam, gdzie trzeba, mają całe pole do zaorania i obsiania tym, co ciało uczyni urodziwe. Naprawiać się trzeba w tajemnicy, zawstydzając siebie samą przed innymi, które pewnie nic nie muszą robić. Matka wprzęga córkę w wędzidła aparatów ortodontycznych, zakłada wodze do prostowania nosa, uzdę na mruganie rzęsami, uprząż wdzięcznej postawy. Tłumaczenie, że ją samą spotkała taka tresura, nie jest żadnym tłumaczeniem. Po prostu nad kobietą, której wmawia się, że jest niedoskonała, łatwo sprawuje się władzę. Jej słabość jest czyjąś siłą. Warto zapytać, komu na rękę jest rozrastająca się w nieskończoność branża beauty. Wokół tych kwestii krąży „Brzydka siostra” – oj, brzydko się bawicie, mówi tym, które decydują, że warto wszystko ścierpieć dla urody.

W filmie „Brzydka siostra” trudno odróżnić piękno od brzydoty. Gdyby akcja działa się współcześnie, na pewno oglądalibyśmy ozempikowe twarze
Ozempikowa twarz – fenomen farmakologicznego odchudzania – wywołała falę zapotrzebowania na wypełniacze policzków z zapadniętej czaszki. Gdyby Emilie Blichfeld przeniosła – jak jej radzono – akcję Kopciuszka do współczesności, pewnie widzielibyśmy na ekranie te straszliwe żywe kościotrupy obleczone w sztucznie napiętą, cienką i wypastowaną na błysk skórę. Tak samo jak współczesne oko od razu rozpoznaje, że dany obraz stworzyła AI, tak też widzi sznurki medycyny estetycznej, którymi pociąga grymas marionetkowej twarzy. Sztuczne może być piękne, czemu nie, ale problem w tym, że wszystkie sterowane wyglądy dziwnym trafem są identyczne. Jakoś chirurgia plastyczna nie ośmiela pacjentek, żeby robiły sobie asymetryczne oczy, zakrzywiony nos albo elfie uszy. Nie, po wstaniu z fotela każda ma wyglądać identycznie. W ten sposób tworzy się konwencja urody, chwilowa jak wszystko inne.
Podczas gdy za plecami żyjących rozkłada się ciało niegdyś pięknej nieboszczki, tłumek jednakowych dziewczyn powtarza baletowe ruchy: Plié, Chassé, Relevé. Jedna z nich, na oko zwyczajna (wspaniała Lea Myren), tak źle tańczy, że ma stanąć z tyłu. Nauczycielka (Katarzyna Herman) publicznie ją wyśmiewa, a potem ni stąd, ni zowąd odkrywa w niej talent i premiuje awansem na najważniejszą pozycję w układzie tanecznym. Najgorsza-najlepsza, jeden pies. Jest tak, bo ktoś tak powiedział.
W filmie „Brzydka siostra” trudno odróżnić piękno od brzydoty i na tym polega jego przewrotna estetyka. Wszyscy są tak absurdalnie sztywni, że mogą w jednej chwili zmienić przynależność. Akcja toczy się w czasach, gdy walor kobiety ma przypominać motyla. Talia cieniutka, prawie niewidoczna, ściśnięta gorsetem. Drżący jak barwne skrzydło wachlarz, tiulowy rąbek spódnicy. Stąpają trzewiczki bezszelestnie, jakby obuta w nie panna unosiła się nad ubłoconym parkietem. Jak skrzydła trzepoczą jej rzęsy. Powstaje wrażenie istoty tak zwiewnej, że aż przezroczystej. Ten owad przysiadł tu na chwilę, zaraz odleci, więc, mężczyzno, łap go do siatki! W mgiełce rozmarzenia dostrzeżesz tylko okrągłe piersi, zdziwione dziecięce oczy, rozchylone wargi. Reszta ma nie przeszkadzać w kontemplacji „cech pierwotnie płciowych”, służy tylko stworzeniu kojącej, delikatnej atmosfery.

„Brzydka siostra” w reżyserii Emilie Blichfeldt to kolejna filmowa opowieść, w której doskonalenie urody odbywa się w cieniu śmierci
Dlatego jest szokiem, jak brutalnie tworzy się to złudzenie. Łamanie kości, przyszywanie rzęs do powiek, wciskanie peruki na łysiejącą czaszkę to forma przystosowania ciała ludzkiego do funkcji motyla. „Brzydka siostra” pokazuje te zabiegi dosadnie, jak na body horror przystało. Nie cofa się przed ucinaniem stóp, które przecież znamy z różnych wariantów bajki zapisanej przez licznych autorów w wielu literackich tradycjach Eurazji. Nawet w Chinach. A jednak zapomnieliśmy, że „udisnejowienie” kanonu ścina kluczowe kanty. Powrót do pierwotnej wersji budzi awersję. Zestawienie z filmem „Substancja” Coralie Fargeat jest oczywiste.
Film idzie o krok dalej, staje się zaraźliwy jak „Toxic” Saulė Bliuvaitė, zwycięzca ostatniego festiwalu w Locarno. Ten litewski film mówi o nastolatkach, które żyjąc w toksycznym pejzażu, zaczadzone toksycznym ideałem piękna, chcą stać się modelkami i robią w tym celu najstraszniejsze rzeczy, łącznie z połykaniem jaja tasiemca, aby radykalnie schudnąć. Toksyczny stosunek do własnego ciała tworzy z innymi toksyczne relacje. „Brzydka siostra” ma tego świadomość, tasiemiec stanowi w nim falliczny symbol, uwewnętrzniony u kobiet patriarchat. Jak w „Urodzinach infantki” tu też przez cały czas trwania akcji na katafalku leży rozkładające się ciało – w tym wypadku ojca Kopciuszka. Duszący, słodki fetor zatruwa atmosferę robienia się na bóstwo. Memento mori nie działa. Martwa natura przyobleka łatwopalne szaty. Ten symbol zwłok obecnych bez przerwy w tle przypowieści o doskonaleniu urody dodaje grozy historii.

Kino wiele razy o tym opowiadało. Choćby koreańska „Kropla piękna” Cho Kyung-hun (2020), czyli animowana adaptacja popularnego sieciowego komiksu. Chodzi o sytuację, gdy śmierć nie została opłakana, a więc zaakceptowana i przyjęta jako kolej rzeczy. Cierpiąca osoba nie potrafi pochować straty. Za swój trudny los obarcza winą niedostatek w sobie. „Naprawienie” go ma uleczyć życiowy problem. W tym samym celu łamie i wydłuża sobie nogi mężczyzna z niedawnych „Materialistów” Celine Song, grany przez aktora uznanego za jedną najpiękniejszych żyjących osób – Pedra Pascala.
Emilie Blichfeld udaje się spotęgować zgryźliwą ironię Celine Song. Podkreśla, że stawką jest bycie pożądaną, a więc władza nad męskim pragnieniem. Innej władzy kobiety nie mają – dziwne, skoro w grze są pieniądze, ale niewierzące w swoją sprawczość bohaterki nie potrafią właściwie ich użyć. Matka wydaje majątek na korektę wyglądu córki, bo chce ją wydać za mąż. Wystawić towar na sprzedaż oznacza, że zawsze znajdzie się łoś, czyli kupiec. Wiedziały o tym bohaterki XIX-wiecznych romansów, wiedzą o tym współczesne użytkowniczki portali randkowych. Być z łosiem chcą naprawdę? Czy to tylko chwilowa rozkosz sprawowania władzy?
Baśni odczytanych feministycznie znamy sporo. „Córki dansingu” (2015) Agnieszki Smoczyńskiej czy przewrotne filmy Catherine Breillat: „Sinobrody” (2009) i „Śpiąca królewna” (2010). Filmy te sugestywnie pokazują słodko-duszące marzenia, które smakowały początkowo jak wata cukrowa, a okazały się watą szklaną, której nie można już z siebie wydrapać.

Emilie Blichfeldt, reżyserka „Brzydkiej siostry”, pyta, jakie książki czytały Kopciuszek i jej siostry, że taka bzdura jak ślub z księciem przyszła im do głowy
„Witaj w królestwie Szwedlandii!” – słyszymy, gdy zostaje nam przedstawiona „Elwira von przyrodnia siostra”, za którą będziemy podążać. Wielkie brawa należą się za polskie tłumaczenie dialogów. „Czekolada – nie ma lepszego pocieszenia” i inne kliszowe określenia budują kampowy świat tego filmu.
Roześmiałam się w scenie galopu w zwolnionym tempie pary zakochanych zanurzonych w mlecznobiałej mgle. Spojrzenie w dół przez rozwiane włosy ukazuje krople krwi na śniegu. Kapią z bucika. Żyli długo i szczęśliwie, tyle że ona już nie mogła chodzić. Ten obraz jest cytatem z „Trzech orzeszków dla Kopciuszka” (1973) Václava Vorlíčka – rubasznej baśni o zbójnickim żywocie bohaterki, która zwodzi księcia na polowaniu w przebraniu myśliwego, zachęca do gonitwy jak dziewczynka wdrapująca się na drzewo, a wreszcie zdobywa go jako kobieta na balu. Łączy w sobie trzy postaci, co Vorlíček opowiada z dużą dozą ironii, a zarazem rozmarzenia. Chłopska ballada snuta w wiejskim obejściu ma momenty niepoprawnego romantyzmu. Skąd się wzięły? Nauczone pragnąć niemożliwego dziewczęta zatapiają się w iluzji. Blichfeldt kwituje tę postawę goryczą. Pyta, jakie książki czytały Kopciuszek i jej siostry, że taka bzdura jak ślub z księciem przyszła im do głowy.
Wymowa filmu „Brzydka siostra” jest krzepiąca: poczucie własnej wartości nie zmienia się w zależności od tego, czy ktoś uważa nas za ładną czy brzydką, chwali czy gani, chce za żonę czy nie.
Pytanie, które „Brzydka siostra” pozostawia bez odpowiedzi, to: jak młodszej siostrze udało się uniknąć przykrawania do standardu piękna? Wystarczy, że była ruda, chuda, piegowata, żeby okazała się wyzwolicielką. Poza tym wątkiem film czujnie śledzi sposób, w jaki odnosimy się do swoich ciał i radzimy z jego niedoskonałościami. Raz ciało jest produktem, walutą, obiektem pożądania, a raz istotą ludzką, niepowtarzalnym bytem.
Na koniec zostawiłam kwestię wymowy całości. Pisarz i psychoterapeuta Jorge Buckay pyta w analizie „Bajka prawdę ci powie… o Tobie”, co znaczy pantofelek Kopciuszka – jedyny zaczarowany przedmiot, który w przeciwieństwie do sukni-łachmanów, karety-dyni czy stangreta-szczura nie znika po północy. Czemu akurat on, a właściwie oba buty są odporne na pryskanie czarów? Odpowiedź jest prosta: to poczucie własnej wartości, które nie zmienia się w zależności od tego, czy ktoś uważa cię za ładną czy brzydką, chwali czy gani, chce za żonę czy nie. Ktoś ma prawy but, ty masz lewy i tylko od ciebie zależy, czy chcesz akurat z tą osobą stworzyć parę. W jednym bucie też da się chodzić. To nie brzmi dobrze, ale pomyśl, że but jest idealnie do ciebie dopasowany. Może to wystarczy, by było wygodnie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.