
84 role, 45 lat pracy w zawodzie, siedem nominacji do Oscara. Glenn Close swoją pierwszą statuetkę ma szansę odebrać w niedzielę za rolę w „Żonie”. – Dawniej kariery aktorek kończyły się po czterdziestce. Dostawałyśmy role mam, cioć, a później babć. Teraz się to zmienia – mówi 74-letnia aktorka.
Gdy Gary Oldman wyczytał jej nazwisko podczas gali wręczenia Złotych Globów, zamarła z niedowierzania, a po chwili poddała się fali radości. 71-letnia Glenn Close podkreśla, że nie wybrała swojego zawodu po to, by dostawać nagrody. Te jednak należą się jej jak mało komu. Choć gwiazda „Fatalnego zauroczenia” jest uznawana za jedną z najwybitniejszych współczesnych aktorek, do tej pory nie miała szczęścia w walce o Oscary. Siedmiokrotnie nominowana, za swój występ w „Żonie” ma szansę zdobyć pierwszą i dawno zasłużoną statuetkę.
Odbierając Złoty Glob dla najlepszej aktorki dramatycznej za występ w „Żonie” Björna Runge’a, w swojej przemowie wspomniała matkę, która – podobnie jak jej bohaterka – zawsze żyła w cieniu swojego męża. Pod koniec życia wyznała córce, że czuje, że niczego nie osiągnęła. – To doświadczenie nauczyło mnie, że my, kobiety, jesteśmy opiekunkami. Tego się od nas oczekuje. Jeśli szczęście nam dopisze, mamy dzieci, mężów, partnerów. Musimy jednak oprócz tego znaleźć osobiste spełnienie, umieć podążać za marzeniami. Powiedzieć sobie: „Mogę to zrobić i powinno mi być wolno to zrobić” – mówiła ze sceny hotelu Beverly Hilton.

Na pierwszy rzut oka niepozorna rola w „Żonie” wydaje się skrojona na miarę imponujących możliwości aktorskich Close. Małżeństwo z 40-letnim stażem zostaje zmuszone do skonfrontowania się z prawdą na temat swojej relacji. Pisarz Joe (Jonathan Pryce) dowiaduje się, że został uhonorowany literacką Nagrodą Nobla. Joan (Close) to jego wierna towarzyszka, organizującą mężowi życie zawodowe i prywatne. Wspiera i dopinguje go na każdym kroku, pilnuje mu płaszcza i sprawdza, czy w brodzie nie zawieruszyły się okruchy. Wspólny wyjazd do Szwecji burzy ich codzienną rutynę, a nawarstwiające się wraz z każdym spotkaniem z prasą i kolejnymi uroczystymi lunchami uczucie wyobcowania sprawia, że Joan coraz trudniej utrzymać maskę wspierającej żony.
– Nigdy wcześniej nie grałam takiej roli. Po przeczytaniu scenariusza nie mogłam zrozumieć, dlaczego moja bohaterka nie odeszła od męża – mówiła w programie „Variety Studio: Actors On Actors”. – Z czasem dotarło do mnie, że jej gniew i rozgoryczenie nie są skierowane wyłącznie do niego. Ona w gruncie rzeczy ma żal przede wszystkim do siebie, za zmarnowane szanse, szybką kapitulację w obliczu wyzwania i bezpieczne wycofanie się do roli ofiary – analizowała swoją postać.

To bardzo stonowana kreacja, zbudowana w dużej mierze na rosnącym kontraście między dialogiem a gestem. Nie ma tu dramatycznych scen, wielkich emocji i przerysowanych reakcji. To, co najważniejsze, rozgrywa się we wnętrzu bohaterki. Postać grana przez Close skrywa tajemnicę, która z każdą sceną ciąży jej coraz bardziej. W rozmowach z mężem, dziećmi i prasą przekonująco odgrywa rolę wiernej towarzyszki stojącej w cieniu wybitnego męża, ale w jej oczach widać, że budowany przez lata wizerunek zaczyna się rozpadać. Reżyser „Żony” decyduje się na oszczędną stylistykę, budując opowieść w dużej mierze na zbliżeniach. To daje Close pole do popisu. Lepi swoją postać wyłącznie ze spojrzeń i mikroekspresji.

Z niesamowitego talentu aktorki zażartował sobie niedawno Stephen Colbert, który zaprosił ją do odgrywania niemych scen. Trzykrotna laureatka Złotego Globu rozbawiła publiczność do łez, opowiadając wyłącznie przy pomocy grymasów twarzy rozmaite anegdoty. Od sytuacji typu „Stoisz w kolejce do toalety podczas Oscarów, kiedy nagle słyszysz, że wyczytują twoją kategorię”, po „Podczas sympatycznej pogawędki w samolocie fanka zwierza ci się, że bardzo utożsamiała się z twoją bohaterką z »Fatalnego zauroczenia«”.

Close jest tytanem pracy. W jej imponującym i szalenie jak na Hollywood różnorodnym portfolio znalazły się zarówno wybitne role dramatyczne, jak choćby kreacja markizy de Merteuil w „Niebezpiecznych związkach”, kultowe role czarnych charakterów na czele z Cruellą De Mon ze „101 Dalmatyńczyków” czy Alex Forrest ze wspomnianego „Fatalnego zauroczenia”, jak i rola kobiety podającej się za mężczyznę w „Albercie Nobbsie”.
Aktorka wie, że aktorstwo było jej przeznaczone od najmłodszych lat. – Czułam, że to moje powołanie. Oglądałam filmy Disneya i myślałam: „Mogłabym to robić!”. I oto jestem, ponad czterdzieści lat później, i nie wyobrażam sobie wspanialszego życia – mówiła podczas gali rozdania Złotych Globów.
W tym roku Glenn Close obchodzi 45-lecie pracy zawodowej, a doświadczenie idzie w jej przypadku w parze z pewnością siebie. Zapytana o najważniejszą radę, jaką usłyszała, odpowiada bez wahania, że już na bardzo wczesnym etapie nauczyła się, że nie warto porównywać swojej kariery z cudzymi. – Nigdy o tym nie zapomniałam. Ten zawód jest mocno nastawiony na rywalizację. Jeśli pozwolisz sobie na reakcje w stylu: „To ja powinnam dostać tę rolę”, jeśli będziesz się w ten sposób zadręczać, zniszczysz coś bardzo ważnego w sobie – wspominała w programie „Close Up with the Hollywood Reporter”.

Swoją pierwszą nominację do Oscara zdobyła już za debiutancką rolę w „Świecie według Garpa” z 1982 roku, gdzie wystąpiła u boku Robina Williamsa. Mimo że wcześniej przez sześć lat grała z powodzeniem w teatrze, na planie filmowym czuła się kompletnie zagubiona. – Miałam założony mikroport, obok planu koczowali fani Robina Williamsa, którzy witali swojego idola histerycznymi okrzykami. Zaczęliśmy kręcić i pomyślałam sobie, że nie mogę uwierzyć, że muszę iść, mówić, zatrzymać się w wyznaczonym miejscu i potem znowu wrócić do punktu wyjścia i powtórzyć wszystko jeszcze raz. I tak w kółko. Wydawało mi się to niemożliwe – wspominała w programie „Variety Studio: Actors On Actors”.

W latach 80. była jeszcze czterokrotnie nominowana do Oscara – kolejno za „Wielki chłód” (1984), „Urodzonego sportowca” (1985), „Fatalne zauroczenie” (1987) i „Niebezpieczne związki” (1988). Nigdy nie bała się aktorskich wyzwań ani trudnych tematów. W wywiadach przyznaje, że wybierając role, zawsze szuka historii, które mówią coś ważnego o kobietach. Dwa lata po debiucie wystąpiła w telewizyjnej produkcji „Amelia”, gdzie wcieliła się w matkę odkrywającą, że jej córka jest molestowana przez ojca. W „Fatalnym zauroczeniu” z 1987 roku, tworząc postać niezrównoważonej Alex Forrest, stalkującej mężczyznę, z którym miała romans, zdołała wyjść poza oczywiste schematy kojarzone z czarnymi charakterami. W jednym z niedawnych wywiadów Close, przyglądając się tej roli z dzisiejszej perspektywy, przyznała, że marzy jej się remake kultowego dramatu, w którym wydarzenia byłyby opowiedziane z perspektywy chorej psychicznie bohaterki."

Rola w „Fatalnym zauroczeniu” stała się dla aktorki prawdziwą trampoliną do sławy. Film był kasowym przebojem, a kreacja Close na stałe zapisała się w historii kina. Niech dowodem na to, jak mocno Alex Forrest zawładnęła masową wyobraźnią, będzie spopularyzowanie po premierze thrillera frazy „bunny boiler”, określającej osobę mszczącą się na kochanku. To „ukłon” w stronę bohaterki, która w jednej z najsłynniejszych scen filmu gotuje… króliczka należącego do córki swojego wybranka.
W latach 90., po przekroczeniu przez aktorkę czterdziestki, jej kariera zwolniła. Close wciąż grała i zajmowała się wychowywaniem córki Annie (która w przyszłości również zostanie aktorką i wystąpi u boku mamy m.in. w „Żonie”), ale kinowe propozycje, które otrzymywała, wydawały się coraz mniej interesujące. Na tle kreacji z tego okresu wyraźnie wybija się Cruella De Mon ze „101 Dalmatyńczyków”, kolejna ikoniczna postać w dorobku aktorki. Wspominając ten okres ponad dwadzieścia lat później, kiedy znów gra pierwszoplanowe role, Close zauważa: – Dawniej kariery aktorek zazwyczaj kończyły się po czterdziestce. Dostawałyśmy role mam, cioć, a później babć. Teraz się to zmienia. Bogu dzięki! – mówiła w programie Stephena Colberta.


W tym czasie znacznie ciekawsze role grała w teatrze. Zdobyła w ciągu kilku lat dwie nagrody Tony za występ w „Śmierci i dziewczynie” i „Bulwarze zachodzącego słońca”. Później pojawiły się kolejne propozycje telewizyjne, na czele ze „Światem gliniarzy”, „Lwem w zimie” i „Układami”, które zapewniły jej kolejne dwa Złote Globy i dwie nagrody Emmy. Oscary upomniały się o nią dopiero w ostatniej dekadzie. Kolejną nominację zdobyła za „Alberta Nobbsa” w 2011 roku, ale została pokonana przez Meryl Streep w „Żelaznej damie”.
W 2019 roku Close była nominowana po raz siódmy i wydaje się, że choć zamieszanie wokół jej osoby sprawia jej niekłamaną przyjemność (– Mogę częściej przebierać się z piżamy – śmiała się u Colberta), aktorka ma spory dystans do oscarowego wyścigu. – Czuję się bardziej atrakcyjna niż kiedykolwiek wcześniej w moim życiu – mówiła w tym samym programie i po chwili, zapytana o nagrody, dodała: – Staram się nie mieć zbyt wygórowanych oczekiwań. Jeśli powiem, że przegrana nie wpłynie szczególnie na moje życie, to będzie prawda. Ale wygrana znaczyć będzie dla mnie wiele. Dopiero się rozkręcam. Mam 74 lata i wciąż tu jestem!
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.