Znaleziono 0 artykułów
29.01.2021

Książka tygodnia: Birger Amundsen „Harald. Czterdzieści lat na Spitsbergenie”

29.01.2021
„Harald. Czterdzieści lat na Spitsbergenie”, Birger Amundsen (Fot. Materiały prasowe)

Harald Soleim przyjechał na Spitsbergen na jeden sezon, a został ponad 40 lat. Jego historię – samotnika, awanturnika, wreszcie najsłynniejszego człowieka Północy – opisuje jego przyjaciel, norweski pisarz i dziennikarz Birger Amundsen. To rzecz o przygodzie, która stała się życiem, i o przyjaźni mężczyzn żyjących na własny rachunek. 

Skoro na dworze zima, to i w książkach powinno być zimno. W tej akurat zimno jest wszechobecne, gdyż opowiada historię z dalekiej Północy, gdzie nawet latem temperatura sięga raptem kilku stopni powyżej zera, choć globalne ocieplenie sprawiło, że i tam topnieją lodowce. Rzecz dzieje się na największej wyspie archipelagu Svalbard, Spitsbergenie, zaś bohaterem jest Harald Soleim, ostatni traper, niekoronowany król Północy i bodaj najsławniejszy tam człowiek. Jego historię spisał Birger Amundsen, norweski pisarz i dziennikarz, sam zafascynowany polarną nocą i dniem trwającym bez przerwy przez kilkanaście tygodni w roku, wiecznym śniegiem, huraganowym wiatrem i rozhuśtanym, lodowatym morzem, a przede wszystkim – przyjaciel trapera.

Zrazu Haralda wabiły Ameryka Południowa i duszny gorąc tropikalnej dżungli. Pojawił się na Spitsbergenie w 1977 roku (miał 37 lat), żeby spędzić tam jeden sezon zimowy, a potem wio, do Brazylii. Chciał utrzymywać się z myślistwa, sprzedaży skór lisów polarnych i puchu kaczek edredonów zwanych też miękkopiórymi – to najdroższy, najlepiej izolujący i najbardziej delikatny puch na świecie – wybieranego za skalnych gniazd. Już wtedy wiadomo było, że traperstwo to nie tylko ciężki kawałek chleba, ale też zajęcie, z którego trudno się utrzymać, jeśli w ogóle można. A jednak uparty Harald został w Svalbardzie 40 lat, prowadząc dokładnie takie życie, jakie mu właśnie pasowało.

Birger Amundsen (Fot. Ilona Wiśniewska)

Dzisiaj Spitsbergen to miejsce turystyczne, odwiedzane przez eleganckie wycieczkowce i pasażerów z całego świata. Wycieczki na archipelag są upiornie drogie, lecz co tam, jeśli chce się zakosztować uroków polarnej przygody w wersji soft, ciepłej, w oddychającej kurtce i takichż spodniach. Jednak kiedy Harald zamieszkał na odludnym cyplu Kapp Wijk, mógł liczyć jedynie na własny instynkt przetrwania (przecież nie wiedział, że go ma), sztucer i strzelbę oraz psi zaprzęg, którym objeżdżał pułapki na lisy. Żeby zimą jeść, musiał latem upolować dość reniferów i fok. Podczas pierwszego zimowania dwukrotnie zaatakowały go białe niedźwiedzie. Zabił je, choć nad jednym niemal płakał, bo okazał się młodą samicą, a później awanturował się o grzywnę z gubernatorem archipelagu; na Spitsbergenie niedźwiedzi zabijać nie wolno już od kilku dekad, chyba że w obronie własnej, i to po wykorzystaniu innych środków odstraszających.

Nie miał więc Harald ani współczesnej odzieży termicznej, ani nowoczesnego skutera śnieżnego, telefonu satelitarnego czy GPS, choć z czasem wszystkiego się dorobił. Miał za to żyłkę awanturnika, naturę uparciucha i zawziętość człowieka, który musi postawić na swoim. Na archipelagu opowiadano o nim legendy, jak o brodatym guru śniegu i północnych fiordów, lokalnym mędrcu znającym tajemnice lodowców i morza. Choć w stolicy Svalbardu bywał raptem dwa razy do roku, był bohaterem historii snutych bez przerwy.

Na dodatek Harald darł koty z lokalną władzą. Rosjanie mieszkający na Spitsbergenie mieli go za szpiega NATO, bo kto inny dobrowolnie zgodziłby się zamieszkać w chacie na krańcu świata. Gościł na Kapp Wijk norweską królową, król przyznał mu odznaczenie, a Hillary Clinton przysłała butelkę koniaku. Jest bohaterem w sam raz na wielką, przygodową opowieść.

Tymczasem Birger Amundsen pisze o Haraldzie w sposób wyciszony i z wielkim dystansem. Dostrzega jego śmiesznostki – Harald lubi się wtrącać nawet w sposób rozpalania ognia, na każdy temat ma własne zdanie, dąsa się czasem i obraża, a pranie robi raz do roku, zresztą w specyficzny sposób: depce w balii zamoczone ciuchy, a kiedy są bardziej brudne, zakłada kalosze. Zimę Harald spędza samotnie, choć przysięga, iż nie rozmawia sam ze sobą ani z psami zaprzęgowymi, w co Birger średnio wierzy. Bo jak uwierzyć, skoro gdy tylko pojawia się słoneczne światło i nieco cieplejszy czas z nadejściem polarnego lata, Harald robi się duszą towarzystwa, gada, gaworzy, baja i bajdurzy, a ponieważ nielegalnie pędzi bimber i ochoczo przyjmuje alkoholowe prezenty, może bajać bez przerwy.

Birger Amundsen pyta czasami Haralda o samotność. Chce się dokopać emocji i znać przygody, jakie mogą się przytrafić tylko na Spitsbergenie. W książce dostajemy i to. Lecz również – między wierszami, co nieczęste w literaturze faktu – dostajemy opowieść o przyjaźni dwóch dojrzałych mężczyzn, dziwaków zauroczonych Północą i życiem na własny rachunek, w najbardziej dosłownym znaczeniu. Naprawdę warto.

* „Harald. Czterdzieści lat na Spitsbergenie”, Birger Amundsen, tłumaczenie Karolina Drozdowska, Wydawnictwo Czarne

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij