Znaleziono 0 artykułów
08.02.2024

Jacek Dehnel: Egipska księżniczka z hotelu Pretoria

08.02.2024
(Fot. Getty Images)

Pisarz, poeta i tłumacz Jacek Dehnel specjalnie dla nas stworzył kronikę kryminalną międzywojennej Warszawy. Tym razem pisze o „egipskiej księżniczce”, która zamieszkiwała w hotelu Pretoria, naciągając kolejnych naiwniaków na pożyczki bez pokrycia.

Ten adres, jak tyle innych ówczesnych adresów, nic nikomu nie powie: Zielna 17, róg Siennej – dziś to mniej więcej tam, gdzie właśnie zbudowano Wieżę Kinową przy Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Przed wojną w tym miejscu stała trzypiętrowa kamienica o zaokrąglonym narożniku, w której mieścił się Hotel Pretorja – noszący nazwę może i powabną, czarującą myślami o dalekim Transwalu, ale jednak podrzędny, tani i brudnawy.

Tam właśnie pewnego wiosennego dnia roku 1932 został wezwany Jan Żmuda de Trzebiatowski, posterunkowy VIII Komisariatu przy sąsiedniej przecznicy, ul. Śliskiej. Trzebiatowski – mężczyzna o nieco rozmarzonej aparycji, co miało się okazać w tej historii nie bez znaczenia – pochodził ze znanej szlacheckiej rodziny z Pomorza (był tam współwłaścicielem trzystumorgowego majątku) i władał kilkoma językami. Dlatego kierowano go do delikatnych spraw, dotyczących cudzoziemców. Jak zgłoszenie przestępstwa przez egipską księżniczkę.

Jan Żmuda de Trzebiatowski, „Tajny Detektyw”.

Isztar Riadh Hawa, córka Polki i Ormianina, najpierw poślubiła sułtana, a potem księcia. W Polsce pragnęła odzyskać spadek

W pokoju oznaczonym numerem 38 na trzeciem piętrze małego hoteliku „Pretorja” – opisywał „Tajny Detektyw” – zamieszkuje Riadh-Hawa wraz z dzieckiem i trojgiem osób służby, mamką do dziecka, służącą i specjalną manikiurzystką-fryzjerką. Powodem wezwania była właśnie wspomniana mamka, która miała znęcać się nad powierzonym jej niemowlęciem, a wzywającą – pani Isztar Riadh Hawa. Była to młoda, obdarzona orientalną urodą elegancka dama, która teraz, widząc rozmarzony wzrok posterunkowego Żmuda de Trzebiatowskiego, postanowiła opowiedzieć mu o swych niedolach. I była to istna baśń Szeherezady.

Matka jej, Polka, z domu Hryniewiecka, podczas podróży na wschodzie poznała i pokochała Ormianina Beyrama Alibekowa, którego poślubiła. Ze związku tego przyszła na świat Isthar, młoda, ognista, pełna temperamentu czarnooka mieszanka, która posiadła wyłącznie cechy wschodu ojca.

Isthar wychowywała się w górach Kaukazu i była na wpół dzikim kwiatem, kiedy porwano ją i odstawiono do haremu ostatniego sułtana tureckiego. Butna i oporna, zajęła jednak wkrótce jedno z czołowych miejsc, jako czwarta żona sułtana. Sześć lat spędziła Isthar w haremie, gdy zaś tylko rozpoczął się ruch wyzwoleńczy, uciekła przy pomocy oddanego eunucha z haremu i stanęła na czele wyzwoleńczego ruchu kobiet w Turcji.

Zaraz potem poślubiła tureckiego księcia Dialal ad Dine, który jednak zginął w zamieszkach, więc nieszczęsna Isztar wyjechała do Egiptu i tam poślubiła kolejnego księcia, Riadh Hawę, wicegubernatora Kairu. Kiedy jednak zmarła jej matka, owa wojażująca po Azji Hryniewiecka, i zostawiła duży majątek pod Otwockiem, księżniczka ruszyła do Polski, by objąć spadek. Niestety podła rodzina weszła w konszachty z nieuczciwym adwokatem i pozbawiła ją widoków na dziedzictwo, więc Isztar wróciła do Egiptu. Teraz, po dwóch latach, znów zjawiła się w Polsce i popadła w straszliwe tarapaty, przez co była zmuszona gnieździć się w tych urągających jej godności warunkach, czekając na spóźniające się przekazy pieniężne od męża.

Jan Żmuda de Trzebiatowski, „Kurjer Czerwony”.

Porucznik Trzebiatowski pożyczał „egipskiej księżniczce” pieniądze

Można sobie wyobrazić, że porucznik Trzebiatowski, omotany tą opowieścią, zaraz padł na rozłożone w apartamencie orientalne poduszki, gdyby nie to, że padając, zapewne wylądowałby, z braku miejsca, na służącej, mamce, dziecku, manikiurzystce lub samej księżniczce. Odnalazł się jednak jako dworny rycerz i – czy to wyjąwszy z kieszeni świeżo wypłaconą pensję, czy to popędziwszy na posterunek i zapożyczywszy się u kolegów – wręczył damie 260 złotych na najpilniejsze wydatki, ona zaś grzecznie podpisała weksel.

Na tym, jak się zdaje, wcale się nie skończyło. I o ile inne tytuły są – być może ze względu na dobre pochodzenie posterunkowego – bardziej powściągliwe, o tyle „Tajny Detektyw” idzie na całość. Pisze, że Trzebiatowski poza pieniędzmi przynosił prowianty, otrzymując w zamian obietnicę zwrotu po kilku dniach, a tymczasem gorący, namiętny pocałunek. Tak zaczął się cichy romans między spokojnym posterunkowym i egzotyczną niewiastą. Zaczął się i niedługo skończył, gdy na widnokręgu ukazał się nowy, możniejszy opiekun, którego Egipcjanka obdarzyła z miejsca swojemi względami.

Wstrząśnięty błędny rycerz zażądał zatem pieniędzy – bezskutecznie. W dodatku dama jego serca zagroziła, że oskarży go przed władzami o próbę wymuszenia. Po czym zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

Legenda o spadku rozwiała się, gdy okazało się, że matka „egipskiej księżniczki” wciąż żyje

Bilet wizytowy Trzebiatowskiego, „Tajny Detektyw”.

Tymczasem okazało się, że nie był jedyną jej ofiarą. Pamiętamy, że do hotelu Pretorja trafił, żeby przyjąć skargę na mamkę, która źle traktuje dziecko. W rzeczywistości po prostu domagała się zaległych pieniędzy za usługi, a pracodawczyni postanowiła ją oczernić.

Za panią Isztar ciągnęły się liczne skargi. Już jej pierwszy przyjazd do Warszawy, kiedy to usiłowała odzyskać spadek po matce, okazał się bardzo podejrzany, co zrekonstruował „Wieczór Warszawski”. Faktycznie, istniała Tamara Hryniewiecka, która jako szesnastolatka poślubiła oficera kaukaskiej kawalerii, a potem porzuciła go dla pana Alibekowa, stacjonującego w Warszawie carskiego pułkownika, który kupił jej majątek Okoły za Otwockiem. W czasie I wojny światowej Tamara wyjechała do Rosji i tam słuch po niej zaginął: według pewnych pogłosek Alibekowa została głośną czekistką na Kaukazie, według innych – zginęła z ręki czekistów. Majątek otrzymał kuratora, który wydzierżawiał go w zastępstwie właścicielki – i nagle dowiedział się, że zgłasza się jej rzekoma spadkobierczyni, która żąda wydania spadku. Niestety nie umiała przedstawić nie tylko żadnych dokumentów, poświadczających, że jest córką Hryniewieckiej-Alibekowej, ale nawet dowodu, że jej matka nie żyje.

Zniecierpliwiona przedłużającą się sprawą pani Isztar zaczęła zarzucać wynajętemu prawnikowi, że został przekupiony przez rodzinę matki, i grozić, że oskarży go o celowe działanie na jej szkodę. A tymczasem żyła sobie na wysokiej stopie, odpowiedniej dla jej pozycji społecznej, i pożyczała od kolejnych osób grubsze sumy, które obiecywała oddać z czekającego ją spadku. Niestety nagle się okazało, że pani Hryniewiecka nie była ani czekistką, ani ofiarą czekistów, tylko wyjechała sobie do Persji i nadal tam żyje. Legenda o spadku rozwiała się. Pewnego dnia Isthar pospiesznie spakowała rzeczy – i ukradkiem opuściła Warszawę, udając się w powrotną drogę do Egiptu. Wierzyciele nie otrzymali złamanego grosza

Hotel Pretoria (Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe)

„Egipska księżniczka” w Polsce urodziła dziecko, z którym zamieszkała w hotelu Pretoria

Kiedy obrotna księżniczka wróciła do Polski, dobroduszny posterunkowy stał się kolejnym z długiego szeregu jej wierzycieli. Najpierw zamieszkała ze swoim kilkuosobowym orszakiem u kupca Dancygiera, od którego pożyczyła jeszcze tysiąc złotych, po czym zniknęła jak sen jaki złoty. Przejrzawszy dział ogłoszeń o wynajmie pokoi, wprowadziła się do majora Kubali, brata słynnego wówczas lotnika – a tam, mamiąc gospodarzy opowieściami o egipskich bogactwach, nie tylko przez pięć miesięcy nie płaciła czynszu, ale jeszcze pożyczyła od gospodarza dwa tysiące złotych. Cóż, być może serce majora zmiękczyło i to, że była w zaawansowanej ciąży...

A skoro ciąża, to i poród. W prywatnym szpitalu położniczym sióstr elżbietanek na Mokotowie wybrała najbardziej luksusowy apartament z telefonem, salonikiem i specjalną służbą. Nie trzeba dodawać, że nie zapłaciła ani grosza, przeciwnie, jeszcze zapożyczyła się u lekarzy ginekologów i pielęgniarek na ponad dwa tysiące.

Szpital opuściła dopiero pod groźbą interwencji policji – może dlatego, że nie miała się gdzie podziać. Majorostwo bowiem nie życzyli już sobie kłopotliwej lokatorki, pokój odnajęli innej osobie, więc Isztar przeniosła się z dworem do niejakiej pani Bergmanowej. Była to postać skądinąd znana już prokuraturze z próby wymuszenia nienależnych alimentów od pewnego dyrektora fabryki, ale trafiła kosa na kamień i nawet tak szczwana osóbka dała się naciągnąć na kilka stówek. Trzeba się było jednak pakować i tak dwór przeniósł się ponownie, tym razem do hotelu Pretorja. Nie trzeba dodawać, że pieniędzy nie dostawała nie tylko owa mamka, która w końcu się zbuntowała, lecz także manikiurzystka i służąca, a księżniczce udało się pożyczyć pieniądze nawet od hotelowego portiera.

„Egipską księżniczkę” jako uciążliwą cudzoziemkę wydalono z Polski

Wprawdzie „Wieczór Warszawski” stwierdzał, że poproszona o weksel Riadh-Hawa podpisała odpowiedni papier „pięknemi egipskiemi literami”, ale ilustracja w „Tajnym Detektywie” pokazuje, że litery były zdecydowanie polskie i niespecjalnie piękne. (Weksel księżniczki, „Tajny Detektyw”)

Jako że Riadh Hawie nie brakowało tupetu, postanowiła teraz podać do sądu majora Kubalę i jego żonę, którzy rzekomo bezprawnie weszli w posiadanie jej weksli i na poczet nieistniejących długów zajęli jej cenne stroje. Kubalowie znaleźli się w niemiłej sytuacji. Wszczęto przeciwko nim dochodzenie, badano ich, przesłuchiwano w charakterze oskarżonych, ale ostatecznie sprawę umorzono, bo sąd uznał, że skarga pozbawiona była podstaw i obliczona była tylko na efekt i wymuszenie

Co ciekawe, majorowi Kubali ponoć udało się pieniądze odzyskać – jakimiś kanałami wydobył adres męża oszustki i napisał do niego list. W odpowiedzi na to – donosił „Wieczór Warszawski” – pan Riadh Hawa, pełen oburzenia, doniósł majorowi, że posyła żonie pieniądze do Warszawy, i wskazał, przez jaki bank uskutecznia te operacje, doradzając osobiście majorowi nałożenie aresztu na gotówkę. Tak też i uczynił pan Kubala.

Ale cała opowieść zaczęła się sypać. „Księżniczka” wprawdzie zjeździła kawał świata, władała kilkoma językami i była – za sprawą małżeństwa – egipską obywatelką, ale jej mąż był po prostu urzędnikiem w gubernatorstwie i kupcem galanteryjnym, a nie wicegubernatorem Kairu. W dodatku wyszły na jaw jej prawdziwe personalia. Otóż ta, którą prasa nazywała arystokratką z krainy faraonów, ex-hurysą sułtańską, przewrotną córą z krainy Sfinksa, egzotyczną kobietą znad brzegów Nilu i awanturniczą córą krainy piramid, była urodzoną w roku 1900 warszawską Żydówką, Esterą Fajcyn.

W czerwcu poinformowano, że zostanie wydalona z Polski jako uciążliwa cudzoziemka (wcześniej zresztą w podobny sposób pozbyło się jej państwo włoskie). I faktycznie „Tarnopolski Dziennik Wojewódzki” podaje wśród takich wydalonych również jej nazwisko: Riadh Hawa-Ishtar, córka Beiranna i Wery, urodz. 30 XI 1900 r., obywatelka egipska, zamieszk. w Warszawie – do Wiednia

Porucznik Jan Żmuda de Trzebiatowski długo wnosił o zwrot długu

Rok później, latem 1933 roku, Estera-Isztar przysłała warszawskiemu adwokatowi, który jej bronił przed sądem, zaproszenie na ślub w Kairze. Widać pan Riadh Hawa albo zmarł ze zgryzoty, albo po prostu wystąpił o rozwód, a rzutka piękność znalazła kolejnego naiwnego. „Wieczór Warszawski” poinformował, że adwokat w odpowiedzi przesłał serdeczne życzenia, przypominając jednocześnie delikatnie, że warto byłoby zapłacić honorarjum, które została dłużna, a wtedy może na ślub przybędzie.

Być może ta właśnie notka sprawiła, że błędny rycerz Jan Żmuda de Trzebiatowski przypomniał sobie o długu i postanowił, że nie odpuści. Za pośrednictwem polskiego konsulatu w Egipcie wniósł sprawę przed sądem kairskim, ścigając swoje 260 złotych. O tym, czy coś wskórał, annały milczą.

Za: „Tajny Detektyw” nr 24 z 12 VI 1932, „Kurjer Czerwony” i „Kurjer Poranny” z 3 VI 1932, „Kurjer Warszawski” z 8 IV 1923, „Tarnopolski Dziennik Wojewódzki” z 1 X 1932, „Wieczór Warszawski” z 2, 3, 7, 28 VI oraz 30 VII 1932, a także z 27 VII 1933; „Adresy Warszawy” z roku 1909.


[1] Zapewne chodzi o Grigorija Siergiejewicza Bajram-Alibekowa, którego „Adresy Warszawy” z roku 1909 wymieniają jako podówczas kapitana i dowódcę 8 roty 186 rezerwowego Biłgorajskiego pułku piechoty.

[2] Niewykluczone zresztą, że chodziło już tylko o gotówkę, bo w 1923 roku „Kurjer Warszawski” informował, że „Okoły, należące do niewiadomej z pobytu dłużniczki Wiery [a nie Tamary – przyp. J.D.] Bajram Alibekow”, miały być zlicytowane na poczet zaległych długów w wysokości 3300 rubli. Majątek obejmował 329 mórg, a zatem około 180 hektarów, a cena wywoławcza wynosiła 21 mln marek polskich. W 1932 roku prasa snuła domysły, że aferzystka musiała dowiedzieć się o opuszczonym majątku w radzieckiej Rosji, ale wystarczyło, że dekadę wcześniej czytała warszawską prasę.

Jacek Dehnel
Proszę czekać..
Zamknij