Znaleziono 0 artykułów
22.10.2020

Kasia Kmita: Miasto w wycinance

22.10.2020
(Fot. Paweł Kamiński)

Coś innego niż przyroda nadaje rytm naszemu życiu. My mamy swój folklor miejski, nowe świeckie tradycje i hipsterskie obyczaje. Chcę je zapisywać na swoich wycinankach – mówi artystka Kasia Kmita. Malarka do portretowania współczesnej popkultury zaprzęgła wielobarwne wiejskie rzemiosło. Jej wystawę „Foyer”, skadrowaną niczym wycinankowy film, można oglądać w warszawskim kinie Muranów. 

Kilkanaście lat temu na wiejskim targu po raz pierwszy zobaczyłam starsze panie, które ciężkimi nożycami do strzyżenia owiec sprawnie wykrawały misterne wzory z kolorowych papierów. Kilka z tych wycinanek kupiłam do domu, a parę miesięcy później sama zaczęłam szyć filcową biżuterię opartą na ludowych wycinankowych wzorach i śledzić podobne inspiracje wokół. Jedną z pierwszych osób ze świata sztuki, na które – idąc tym tropem – zwróciłam uwagę, była Katarzyna Kmita – wrocławska artystka, absolwentka Wydziału Malarstwa tamtejszej Akademii Sztuk Pięknej. Zachwyciło mnie, jak Kasia w okrągłe łowickie „gwiozdy” z motywami roślinnymi i zwierzęcymi wplatała postacie hipsterów w zabawnych tiszertach i dziewczyn z modnymi grzywkami, plażowiczki w bikini i rapujących blokersów. Oprócz kogucików i pawich oczek można było tam znaleźć disnejowskich bohaterów, butelki coca-coli albo telefony komórkowe i miejskie rowery. Kiedy w zeszłym roku we Wrocławiu trafiłam na towarzyszącą festiwalowi filmowemu Nowe Horyzonty wystawę Kami Kmity „Panorama Horyzontalna. Kodry”, sama stałam się częścią jej wycinankowego świata, jako jedna z jej postaci. Korzystając ze skojarzeń z Panoramą Wrocławską i techniki kodry – poziomej wycinanki łowickiej – portretowała tam festiwalową publiczność, co oryginalniejsze stylizacje i nowohoryzontowe rytuały (kawka w holu, wertowanie katalogów, posiadówy na schodach i leżakach przed salami, taneczne imprezy w klubie Arsenał, ogniska nad Odrą). Wplatając w tłum kinomanów także bohaterów nowohoryzontowych filmów. 

(il. Kasia Kmita)

Wystawa „Foyer” w warszawskim kinie Muranów to rozbudowana kontynuacja: cover, remake, spin off albo kolejny odcinek tamtego paradokumentalnego, non-kamerowego serialu o nas, miejskich snobach i pożeraczach kultury. Tym razem z tajemniczą bezimienną bohaterką, która pojawia się w tle kolejnych kadrów i scen.

Ludowość wiejsko-miejska

– Lubię ludowość, bo gdzieś tam z niej pochodzę – mówi Kasia o korzeniach swoich i swojej metody twórczej. – Z wiejskiej i z miejsko-plebejskiej.

Dom rodzinny w Nowej Rudzie był inteligencki, ale na uroczystościach śpiewało się i ludowe przyśpiewki, i stare podwórkowe warszawskie szlagiery, bo babcia wyjechała ze stolicy po powstaniu, a kuzyn mamy grał w Orkiestrze z Chmielnej, co jego syn kontynuuje dziś w Warszawskim Combo Tanecznym. Klimat utraconej Warszawy zawsze był obecny i wpływał na sny małej Kasi o wielkim Pałacu Kultury otoczonym pustką (pojawia się w jednej ze scen w „Foyer”).
– Druga część rodziny pochodzi ze wsi i bardzo mi się podoba połączenie tych światów, moje wzrastanie w naturalnym podejściu do obydwu. Jedna babcia opowiadała o powstaniu i strasznej wojnie w Warszawie, a druga mówiła: „A wiesz, dziecko, na wsi to się w czasie wojny nic specjalnego nie działo”. Zderzenie tych postaw buduje mnie i moje pogodne podejście do naszej spuścizny, którą mamy jako Polacy. Nigdy nie było u nas napięcia między tymi światami, a wspólne wigilie kończyły się tańcami. Moja rodzina ma radość życia zapisaną w DNA.

(il. Kasia Kmita)

Wycinanki pojawiły się w jej twórczości około 2004 roku, najpierw „serwetkowe”, okrągłe. – Pamiętam z PRL, że pawilony Cepelii były najładniejszymi sklepami w komunie – opowiada. – Tam było najbardziej kolorowo, inne były przy nich smutne i ciemne, jak wszystko wokół. To dlatego zbieraliśmy kolorowe puszki i reklamówki, opakowania po zachodnich kosmetykach itp. Jak się dorasta w klimacie tęsknoty za lepszym życiem, to kiedy wreszcie wymarzony Zachód przychodzi, czujesz, że musisz to jakoś pokazać. Zamiast malować, pomyślałam, że wplotę w wycinankę wszystkie nowe rzeczy, do których wcześniej tęskniliśmy: zbierane puszeczki, wygłaskane naklejki. Tak bardzo tego pragnęliśmy i teraz mamy! Mamy aż powyżej uszu.

Kobiecy żywioł kreacji

Ludowe wycinanki mają różne aspekty. Z jednej strony są barwną ozdobą, z drugiej – symbolem wiecznego porządku i powrotu: stałe motywy, odniesienia do świąt, pór roku. Nieco inne niż gwiozdy są łowickie kodry: większe, ułożone w poziomie i zaludnione postaciami. Jest akcja, dzianie się. Istne komiksy ze scenami z wesela czy sianokosów. Kmita wykorzystała tę formułę w kolejnych projektach i wciąż twórczo je przekształca.

– Kodry to wcześniej kołtryny, czyli poprzedniczki tapet – tłumaczy ich pochodzenie Kasia. – Drzeworyty odbijane na papierze, sprowadzane do Polski z niejakiego, uwaga, Breslau. Albo z Włoch. Można je dziś odnaleźć w muzeach papierów. Kodry powstały w ten sposób, że dziewczyny z wiejskich chat szły na służbę, widziały we dworach te ozdoby, a potem same robiły podobne i wieszały je na belkach stropowych chat.
Zupełnie jak my te puszki, reklamówki, naklejki – przychodzi mi do głowy. Te dziewczyny naśladowały po swojemu zbytek domu państwa, a my w komunie robiliśmy sobie Zachód na naszą miarę.
– Trafne skojarzenie – śmieje się Kasia. – Na wsi podoba mi się ta swoboda tworzenia. Zauważ, że te kobiety nie przejmowały się: umie, nie umie. Robiły po prostu ozdoby dla domu, tkały chodniki, malowały pisanki. Sztuka, rzemiosło, działania manualne, tworzenie – były dla nich naturalne. W mieście kobiety, żeby coś tworzyć, musiały być wykształcone w tym kierunku. Jaka to blokada w wyrażaniu siebie! 

(il. Kasia Kmita)

Tradycyjne kodry ukazywały wiejskie prace i zabawy. W swoich miejskich kodrach Kmita postanowiła sportretować współczesne twórcze kobiety „przy warsztacie”. Tak powstały m.in. kodry z Jagą Hupało i jej salonem, Martą Gessler i jej Warsztatem Woni, poetką Agnieszką Wolny-Hamkało i światem jej wyobraźni czy z Justyną Kosmalą i kawiarnią Charlotte. Ta ostatnia kodra wisi zresztą na ścianie wrocławskiej filii lokalu. Do ich tworzenia Kmita używa kolorowych papierów, które wcześniej maluje, dobierając subtelne odcienie, czasem używa też materiałów transparentnych lub drukowanych. Swoje papierowe światy wycina nożyczkami i nożykiem. Lubi taką dłubaninę, to ją wycisza, uspokaja, wyjmuje z życia.

Rytmy i rytuały miasta

Z czasem powstały całe wycinankowe cykle o tym, jak dziś żyjemy w miastach. – Chodzimy na pole golfowe zamiast w pole na żniwa – mówi artystka. – Dawniej ludzie byli podporządkowani rytmowi przyrody, widać to w wycinankach czy choćby w „Chłopach” Władysława Reymonta. Dziś możemy mieć plażę w zimie, obchodzić święta, kiedy chcemy i gdzie chcemy. Ale przecież jesteśmy poddani jakiemuś rytmowi, choćby takiemu, który wyznaczają np. festiwale. Niektórzy zwalniają się z pracy, biorą urlopy, żeby co roku pojechać na OFF Festival, Open’er czy Nowe Horyzonty. Coś innego niż przyroda nadaje rytm naszemu życiu. My mamy swój folklor miejski, nowe świeckie tradycje i hipsterskie obyczaje. To chcę zapisywać na swoich wycinankach.

Dlatego, kiedy portretowała nowohoryzontową publiczność, tak interesowało ją to, co dzieje się wokół: życie towarzyskie i festiwalowe rytuały. 

– Zawsze pojawiają się tam jakieś barwne osoby, a ja od razu je zapamiętuję i portretuję – opowiada. – Pamiętam Nową Rudę z dzieciństwa: robotnicze miasto, dość smętne i szare. Zawsze czekałam, żeby pojawiła się chociaż jedna ciekawie ubrana, kolorowa pani! Choć jedna! Kiedy więc spotykam takie osoby na Horyzontach, to mam łzy w oczach. Nie wyobrażasz sobie, jak silna to potrzeba. W Nowej Rudzie to moi rodzice byli freakami. Przyjechali z większego Kłodzka, kupili najstarszy młyn w okolicy, wyremontowali go i mieszkają w nim do dziś. Kiedy się sprowadzili byli po trzydziestce, były lata 80., a wszyscy wokół pukali się w głowę: co to za wariaci! Kto to widział mieć leżaki przed domem na trawniku, kto to widział nie mieć krowy, kosiarką jeździć! Dlatego jestem wyczulona na ten kolor, klimat, aurę postaci i otoczenia.

(il. Kasia Kmita)

Seans przed seansem

Jak pisze kurator wystawy „Foyer”, Stach Szabłowski, w najważniejszym stołecznym przybytku kina autorskiego Kmita inscenizuje „seans przed seansem”. Z figuratywnych, czasem przeskalowanych, czasem zmieniających się w obiekty przestrzenne, wycinanek buduje wielowątkową instalację: „Narracja wystawy opowiedziana jest językiem organizowanym przez kinematograficzną gramatykę. Montaż, cięcie, kadr, zbliżenie. Przewodniczką w tej opowieści jest postać bohaterki, która migruje pomiędzy kolejnymi scenami”. Bezimienna heroina tej opowieści to w istocie alter ego Kasi, niech was nie zwiodą pozornie odmienne sylwetki – ubranej w geometryczne czarne ciuchy filigranowej Kasi i jej krągłej bohaterki w różowej sukience z bujną blond czupryną i przedłużanymi rzęsami. 

– Jej życie dorosłe zaczyna się w czasie studniówki, na których dziś ma miejsce ten nieszczęsny zwyczaj z pokazywaniem czerwonych podwiązek – opowiada Kasia. – Śledzimy życie tej dziewczyny poprzez pryzmat różnych miejsc, środowisk i wydarzeń. Chciałabym, żeby widz sam dopowiedział sobie resztę historii, ja ją tylko szkicuję. 

Na wystawie powraca wrocławski festiwal, ale jest też miniaturowe wnętrze warszawskiego kina Muranów z lustrzanym holem wyciętym z papieru (!). Jest plaża w Łebie pełna pasiastych parawanów i tribalowych tatuaży, jest warszawska Parada Równości skrząca się pomysłowością formalną w odtworzeniu z papieru niewiarygodnych detali: puszystych futerek, tęczowych wzorów, kolorowych okularów, ekscentrycznych fryzur czy trzydniowego zarostu (żmudne nakładanie kolejnych warstw strzępków kalki technicznej!). Teatr życia w wycinance.

(il. Kasia Kmita)

Tylko patrzeć i zbierać

– Moja bohaterka jest trochę mną – przyznaje Kasia. – Ja też bywam w różnych miejscach i uwielbiam to, że raz ląduję na luksusowym polu golfowym, a raz w mojej śródmiejskiej dzielnicy o szemranej sławie. Jednego dnia idę na wernisaż, gdzie spotykam się z artystami, innego jestem na plaży w Łebie wśród polskiej parawanozy. Te światy się u mnie przenikają. Bardzo mnie inspiruje to, że ludzie są przeróżni. Lubię na nich patrzeć.

Na jej wycinankach oglądam pochód ciał różnych kształtów, rozmiarów i odcieni – szczupłe, kanciaste, okrągłe, małe, duże, smagłe i porcelanowe. Portretuje naszą cielesność w całym jej bogactwie. – Taką ją widzę – mówi. – Od niektórych osób nie mogę oderwać oczu. Czasem chodzi o oryginalny sposób ubierania, a czasem o język ciała, proporcje, zachowanie, jak wtedy, gdy spotykam ogromnego mężczyznę z maleńkim pieskiem. Tylko patrzeć i zbierać te kadry do albumu piękna i osobliwości.

Mam poczucie, że kiedy artysta portretuje ludzi, to jakby w ten sposób wyróżniał ich z tłumu anonimowych bohaterów życia, wydobywał z niebytu, nadawał znaczenie. To patrzenie na realnych ludzi jak na postaci z filmu. Jaki mają kosmos? Co ze sobą wnoszą?
– Ta wystawa to są moje przeżycia – mówi Kasia. – Jak napisał Stach Szabłowski: „Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest zamierzone i nieprzypadkowe”. Bo wy, ludzie na szlaku, jesteście dla mnie naprawdę atrakcją mojego życia. Ja siedzę w tym filmie, oglądam go i to jest jakiś czad. 

(il. Kasia Kmita)

Wystawa „Foyer”, Kasia Kmita, kino Muranów w Warszawie. Kurator: Stach Szabłowski. Organizator: Krupa Gallery, Wrocław
Czas trwania: 30.09–22.11.2020
19 listopada odbędzie się spotkanie z artystką i pokaz wybranego przez nią filmu. Szczegóły na stronach Krupa Gallery i kina Muranów. 

Więcej o twórczości Kasi Kmity tutaj: www.kasiakmita.com, www.kodry.kasiakmita.com

Anna Sańczuk
Proszę czekać..
Zamknij