Znaleziono 0 artykułów
08.03.2020

Kobiety, które podziwiamy

08.03.2020
Kolaż: Agata Wojtczak

Z okazji Dnia Kobiet wybrałyśmy inspirujące nas dziewczyny – aktywistki, gwiazdy, liderki. Bohaterki dnia codziennego, które nie boją się podążać za głosem serca, nie naginają się do społecznych schematów, przecierają nowe szlaki. Równie ważne co osiągnięcia zawodowe są dla nich relacje międzyludzkie. Tworzą wokół siebie sieć wsparcia dla rodziny, dla innych kobiet, dla młodszych pokoleń. A przede wszystkim uczą nas, że warto pozostać sobą. Nawet jeśli innym może się to nie spodobać. 

Rihanna: Niepokorna indywidualistka

Rihanna (Fot. Dimitrios Kambouris, Getty Images)

Miałam 14 lat, gdy premierę miał debiutancki singiel Rihanny. O „Pon de Replay” prosiłyśmy wtedy didżejów na wszystkich gimnazjalnych dyskotekach (podobnie jak o „My Humps” Black Eyed Peas czy „Don’t Cha” Pussycat Dolls). I mimo że moje upodobania muzyczne diametralnie się od tamtego czasu zmieniły, miłość do Rihanny pozostała. Choć dziś wynika z czegoś więcej niż jedynie z uwielbienia do jej barbadoskich rytmów.

Mogłabym oczywiście rozpisywać się o tym, jak bardzo szanuję jej wyczucie stylu, jak bardzo podziwiam jej smykałkę do biznesu, medialną inteligencję i działalność charytatywną. Moje serce skradła jednak szczerością. Nie taką udawaną, na jaką powołuje się większość postaci z życia publicznego, tylko niczym nieskrępowaną. Wynikającą przede wszystkim z tego, że Rihanna nie postrzega siebie przez pryzmat oceny innych. Że ma gdzieś, co się o niej mówi i pisze. A jeśli coś ją wkurzy, nie tłamsi tego w sobie. Odpyskuje nietaktownym dziennikarzom, rzuci plikiem banknotów w producenta, który nie chciał spełnić jej artystycznej wizji, albo nakrzyczy na widownię na koncercie, gdy zobaczy, że zamiast patrzeć na nią, zerkają w swoje telefony. A gdy ma ochotę wyjść z restauracji z kieliszkiem niedokończonego wina, po prostu to robi. Jest megalomanką, lecz z dystansem do siebie i świata, w którym przyszło jej funkcjonować. Plus – podobno za kulisami koncertów i programów telewizyjnych zawsze prosi o zwykłe i ostre cheetosy, ciastka Oreo, oliwki, szampana i wódkę. Szanuję ten miks – Michalina Murawska.

Lizzo: Nauczycielka samoakceptacji

Lizzo (Fot. Steve Granitz, Getty Images)

Pod koniec 2018 roku moja młodsza siostra podesłała mi link do utworu wtedy jeszcze niezbyt znanej czarnoskórej piosenkarki. Przeznaczenie, zbieg okoliczności albo po prostu intuicja siostry sprawiły, że poznałam Lizzo w idealnym momencie. W czasie, kiedy trzeba było pozbierać się po ciężkim rozstaniu. I nauczyć się życia na nowo, ucząc się siebie. „Woo girl, need to kick off your shoes / Got to take a deep breath, time to focus on you” – rapuje Lizzo w utworze „Good as Hell”, którym przez długie tygodnie rozpoczynałam swój dzień, gładko przechodząc do „Soulmate”, „Jerome” i pozostałych hitów artystki. Bo kto lepiej nauczy nas miłości do siebie, doda niespożytej energii niż młoda kobieta szerząca przesłanie siły i samoakceptacji? Sama zresztą uczyła się tego stopniowo, bo życie jej nie oszczędzało. Nie zawsze miała willę w Los Angeles i występowała na największych muzycznych scenach świata. Po śmierci ukochanego ojca, nieszczęśliwa i bez pieniędzy, noce spędzała w wannie lub na kanapie u przyjaciół. Próbowała także obsesyjnie schudnąć, bo przecież jeżeli marzyła o karierze muzycznej, nie mogła być plus size… W rozmowie z brytyjskim „Vogiem” przyznała, że to był punkt zwrotny w jej życiu: – Wydaje mi się, że kiedy nie masz już kompletnie nic, zostajesz sam ze sobą. Dopiero wtedy, bez żadnych rozpraszaczy, byłam w stanie stawić czoła samej sobie. Co ciekawe, nie uważa siebie za rewolucjonistkę. Po prostu kocha życie i czerpie z niego garściami: „Cause I’m my own soulmate (Yeah, yeah) / I know how to love me (Love me) / I know that I’m always gonna hold me down” śpiewa w utworze „Soulmate”. Grono jej wyznawców rośnie, bo patrząc na Lizzo tańczącą w szlafroku, bez grama makijażu i z mamą u boku, po prostu nie można przestać się uśmiechać – Katarzyna Pietrewicz-Żero.

Jennifer Aniston: Piękna pięćdziesięcioletnia

Jennifer Aniston (Fot. Leon Bennett, Getty Images)

Gdy po raz pierwszy oglądałam „Przyjaciół”, w połowie lat 90., w głębokiej podstawówce, chciałam być jak Monica. Praktyczna, stabilna, uporządkowana. Rachel wydawała mi się próżna. Podobały mi się tylko jej włosy. Wybłagałam rodziców o fryzurę na Rachel. W szóstej klasie musiałam w niej wyglądać dosyć absurdalnie. Potem, gdy byłam już starsza, czytałam, że Jennifer Aniston, aktorkę, która grała „tę Rachel”, zostawił mąż, hollywoodzki amant, Brad Pitt. Jak to możliwe? Jak można porzucić ideał? I, co ważniejsze, jak przeżyć publiczne poniżenie? To była jedna z moich pierwszych ważnych lekcji feminizmu. Zrozumiałam, że po pierwsze, nie ma nic poniżającego w rozstaniu, po drugie, to nie mężczyzna decyduje o naszej wartości i, po trzecie, trzeba mieć klasę, żeby wyjść z twarzą z medialnej nagonki. Od tego czasu Aniston imponowała mi coraz bardziej. Nie dość, że wyzwoliła się z roli „nieszczęśliwej, porzuconej i samotnej”, to jeszcze zamiast odcinać kupony od „Przyjaciół”, zaczęła robić karierę w kinie. Kocham Jen miłością ślepą do dziś. A im jest starsza, tym bardziej ją szanuję. Chciałabym tak wyglądać po pięćdziesiątce, wiadomo. Ale nie uroda jest tu najważniejsza. Aniston ma prawdziwy power pokonywania przeciwności. Nic sobie nie robi z tego, że chwilowo nie ma partnera, ma gdzieś plotki o powrocie do Brada, cierpliwie tłumaczy, że nie trzeba być żoną i matką, żeby czuć się spełnioną kobietą. Niby nic niezwykłego, zwłaszcza w XXI wieku, po trzeciej fali feminizmu, w czasach Time’s Up. A jednak wciąż chętnie oceniamy kobiety po ich domowym „dorobku”, zapominając, że praca, przyjaciele i, może przede wszystkim, samoakceptacja to największe atuty dojrzałych kobiet – Anna Konieczyńska.

Meghan Markle: Księżna buntowniczka

Meghan Markle (Fot. Dominic Lipinski - Pool, Getty Images)

Sam fakt, że pochodząca z mieszanej rodziny rozwódka i gwiazda seriali została narzeczoną brytyjskiego księcia, był ciekawym znakiem czasów. Tak konserwatywny twór jak rodzina królewska nagle otworzył się na zmieniającą się rzeczywistość. Rasa i pochodzenie stały się czymś ważnym i budującym tożsamość, ale nie ograniczającym. Bo na pierwszym miejscu jest osobowość, czyli człowiek. Ślub Meghan i Harry’ego stał się cezurą, po której nic w dynastii Windsorów miało już nie być takie samo.

Nabrałam wątpliwości, kiedy nagłówki tabloidów donosiły o słynnym „Sayonara Zara Party”. Meghan wyprawiła imprezę, żeby raz na zawsze pożegnać się z zakupami w popularnej sieciówce i przywitać nową garderobę z luksusowymi metkami godnymi rodziny królewskiej. Wtedy w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Czy młoda księżna będzie w stanie wprowadzić realne zmiany, czy stanie się bardziej królewska od królowej?
Kolejne doniesienia o tym, że księżna złamała protokół, np. zamykając za sobą drzwi auta, były już tylko farsą oddającą absurd świata, w którym się znalazła. Wkrótce w jej życiu pojawił się synek – Archie Harrison, a prasa brukowa znalazła nowy temat swoich sensacyjnych doniesień: „Archie ma zeza?”, „Archie zostanie gwiazdą?”, „Meghan Markle ubrała Archiego w uroczą kurtkę”. Teraz na celowniku byli nie tylko ona i jej mąż, ale też malutkie i nieświadome niczego dziecko.

Więc kiedy na początku 2020 roku para książęca ogłosiła, że rezygnuje z tytułu królewskiego i życia w złotej klatce, Meghan stała się znów intrygującą bohaterką. Potrafiła powiedzieć – sobie, przed rodziną i milionami obserwatorów na całym świecie – zupełnie szczerze, że nie wiedziała, na co się decyduje, wchodząc do rodziny królewskiej. Nie zdawała sobie sprawy z presji oczekiwań społecznych i agresji mediów. A gdy poznała prawdę, potrafiła razem z mężem wszystko przewartościować i ustalić nowy plan. Wszystko w imię miłości i wolności – Basia Czyżewska.

Stella McCartney: Pionierka ekologii

Stella McCartney (Fot. David M. Benett, Getty Images)

Od zawsze lubiłam gwiazdy. Najpierw zachwyciłam się więc jej imieniem. Później oczarowały mnie jej kolekcje. Stella McCartney sprawnie miksuje rzeczy wyjęte z męskiej szafy ze sportowym stylem i minimalizmem. Uwielbia, tak jak ja, oversize i nonszalancję. Wszystko dodatkowo zatapia w delikatnie przydymionych pastelach. Jej ubrania są piękne i stworzone do noszenia. Teraz Stellę podziwiam jednak przede wszystkim za jej upór i konsekwencję. Mimo początkowej krytyki nie poddaje się i przekonuje swoich klientów i innych projektantów, że ekologiczne podejście do mody nie tylko wpisuje się w trendy, ale przede wszystkim jest konieczne. Jako jedna z pierwszych głośno krzyczała o zrównoważonej produkcji. Udowodniła, że nie trzeba korzystać z tworzyw PVC, a sztuczne skóra i futra mogą wyglądać jak prawdziwe. Stella cały czas pracuje nad nowymi technologiami (np. nad wegańskim jedwabiem). Poza tym wydaje się, że jest niezwykle kochaną żoną, mamą i koleżanką. Aktorki, które ubiera na czerwony dywan, często się z nią przyjaźnią – Agata Wojtczak.

Indya Moore: Aktywistka na rzecz równości

Indya Moore (Fot. Theo Wargo, Getty Images)

Kilka dni temu przeprowadzałam wywiad z Electric Indigo, didżejką i założycielką organizacji female:pressure. Susanne powiedziała mi wtedy, że „aby feminizm był skuteczny, nie może ograniczać się do jednej płci”. To zdanie utkwiło mi w głowie, dlatego z okazji Dnia Kobiet postanowiłam napisać o Indyi Moore, modelce, aktorce, aktywistce i transseksualnej kobiecie. Średnia wieku dla transseksualnych kobiet koloru w Stanach Zjednoczonych wynosi zaledwie 35 lat. Każdego roku wiele z nich ginie w wyniku aktów nienawiści albo odbiera sobie życie pod wpływem przemocy fizycznej i psychicznej. Indya ma 25 lat. Jest ode mnie starsza zaledwie o dwa lata, a już doświadczyła więcej niż wiele osób w naszym wieku. Gdy miała 14 lat, musiała wyprowadzić się z domu, bo jej rodzice nie akceptowali jej tranzycji. Mieszkała w przytułkach. Doświadczała przemocy ze strony kolegów i koleżanek, więc rzuciła szkołę. Trafiła na ulicę, prostytuowała się, by móc kupować hormony. W końcu została aresztowana. Po nieudanej próbie samobójczej zdecydowała, że się nie podda. Postanowiła zostać modelką. Szybko zauważono ją w branży. Dziś pracuje dla takich marek jak Dior, Louis Vuitton i Gucci, wystąpiła w kampanii Calvina Kleina i pojawiła się na wybiegach nowojorskiego tygodnia mody. Od niedawna możemy oglądać ją również na ekranie. W serialu „Pose” wcieliła się w postać Angeli Evangelisty, występując u boku Billy’ego Portera, Mj Rodriguez i blisko 50 innych transseksualnych aktorów. Na Instagramie obserwuje ją ponad 800 tysięcy fanów. Na swoim profilu Indya dzieli się osobistymi doświadczeniami, a także wykorzystuje tę platformę, by walczyć o prawa kobiet, ludzi różnych ras, osób transseksualnych, niebinarnych oraz pracowników i pracownic seksualnych. Kobiety to nie tylko te spośród nas, którym ta płeć przypadła z urodzenia, ale również te osoby, które się kobietami czują, przechodzą lub przeszły tranzycję, a także te, które nigdy tego nie zrobią. Dzień Kobiet jest również ich dniem – Julia Właszczuk.

 

Indya, jako osoba niebinarna, używa zaimków „they/them”, ale ze względu na warunki języka polskiego używam zaimków damskich, które Indya też akceptuje.

Redakcja Vogue.pl
Proszę czekać..
Zamknij