Znaleziono 0 artykułów
24.11.2022

Konkurs literacki inspirowany Joan Didion

24.11.2022
Fot. East News

Nakładem wydawnictwa Osnova ukazuje się biografia „Ostatnia pieśń miłosna. Biografia Joan Didion” Tracy’ego Daugherty’ego w tłumaczeniu Kai Gucio. Z tej okazji przypominamy historię pisarki. A jako że jej kariera rozpoczęła się od zwycięstwa w Prix de Paris w 1955 roku, ogłaszamy też konkurs literacki dla naszych czytelników.

Nie byłoby autorskiego gestu, kontroli i elegancji, jaką utożsamiamy z Joan Didion, zarówno w obszarze jej stylu ubierania się, jak i tworzenia tekstu, gdyby nie lata jej doświadczeń w redakcji amerykańskiego „Vogue’a”.

Fot. Forum

To tam zrozumiała, że najbardziej lubi formy literackie, które można pochłonąć w całości, w jednym czytaniu. Pojęła, że forma stroju daje jej poczucie bezpieczeństwa i sprawczości. Oraz zadecydowała, że sztuka kompozycji nie musi polegać na tworzeniu misternych konstrukcji, jak u jej ukochanego powieściopisarza Henry’ego Jamesa, ale może bazować na oszlifowanej do olśniewającego zdania emocji. 

Z jej dojrzewaniem jako pisarki, którego kroniką są kolejne numery magazynu z lat 1956-1963, skorelowane było także jej osobiste wzrastanie – jako kobiety, obywatelki i wnikliwej obserwatorki swoich czasów, autorki „Dryfując do Betlejem” czy „Białego albumu”. 

Z „Vogiem” po raz pierwszy zetknęła się jako mała dziewczynka. Matka – którą dorosła Joan określała jako woolfowską Panią Dalloway, bo wiecznie szykowała jakieś przyjęcie, żeby oswoić egzystencjalne lęki – uwielbiała siadać na kanapie z magazynami dla kobiet. Wskazywała córce: „zobacz – też możesz tam trafić, jak dorośniesz”. Modelki wypełniające strony „Vogue’a” rozpalały wyobraźnię dziewczynki. Widziała siebie w sobolach, ciemnych okularach, w czarnej jedwabnej sukni, czekającą na schodach sądu w jakimś egzotycznym miejscu – może Buenos Aires – na swoją rozprawę rozwodową. Suknia ślubna to była dla niej nuda. 

Fot. Materialy prasowe

Z kolei od babci przejęła zamiłowanie do wyrafinowanej stylizacji i mody, która opowiada historie. Babcia kupowała wnuczce w prezencie jesionki z alpaki, kapelusiki od Lilly Daché i perfumy Elizabeth Arden zapakowane w przezroczysty papier przewiązany złotą nitką. 

Z siostrą cioteczną Brendą siadywały nad „Vogiem” i analizowały każdą rozkładówkę po kolei, wybierając, co koniecznie musi zostać „zakupione”. I tak Joan uczyła się alfabetu mody i jej języka, jednocześnie poznając fleksję i gramatykę angielskiego. Zarówno to, co zostało napisane, jak i to, co zostało założone, analizowała i traktowała jednakowo poważnie. 

Kiedy Joan osiągnęła wiek studencki, nie była pewna, jak pokierować swoim rozwojem. Wiedziała, czego nie chce – szukania męża, pozostania w rodzinnej Kalifornii, spokojnego życia. Chciała wyjechać, przeżyć przygodę. I wtedy trafiła na ogłoszenie w popularnym wówczas magazynie dla młodych kobiet „Mademoiselle”. Każdego roku spośród półtora tysiąca kandydatek z całego kraju wybierano dwadzieścia dziewcząt, które leciały na miesiąc do Nowego Jorku, by pracować w redakcji nad numerem sierpniowym, specjalnym wydaniem studenckim, tzw. college issue. Didion przedstawiła szkic opowiadania i zgłosiła swoją kandydaturę na stanowisko redaktorki gościnnej – z powodzeniem.

Gościnne redaktorki przybywające do redakcji magazynu z całego kraju były traktowane niczym panienki na balu debiutantek. Najczęściej kilka tygodni w wielkim mieście wystarczało, aby rozkochać w sobie obiecującego młodego mężczyznę i zająć się tworzeniem rodziny. W mniejszości pozostawały te dziewczyny, które po stażu szukały kolejnych szans na zawodowy rozwój. Jeśli już – marzyły o karierze w reklamie czy modzie. Raczej nie myślały o tworzeniu. Zawód pisarz wciąż przypisywano mężczyznom. Z piszącymi kobietami zawsze było ‘coś nie tak’. O Jane Bowles, Carson McCullers mówiło się: nieszczęśliwe albo bez jednej klepki.

Nie wszystkie jednak „debiutanki” obawiały się takiego społecznego ostracyzmu – dwa lata przed Joan Didion do programu „Mademoiselle” trafiła młoda poetka Sylvia Plath. Miała wielkie nadzieje i ambicje. O tym, w jaki sposób zetknięcie jej marzeń z logiką lat 50. wpłynęło na jej drogę artystyczną i zdrowie psychiczne, napisała w autobiograficznym Szklanym kloszu. Bardzo ważną częścią powieści jest opis codziennego życia w Barbizonie, hotelu dla dziewcząt, do którego trafiały nowojorskie panienki z dobrych domów. Określano go mianem „domu lalek dla miejskiej elity”. 

Tam, prosto z lotniska, pojechała również Joan. Był 1955 rok, a jej sukienka w kratkę, która świetnie sprawdzała się w kalifornijskim słońcu, pomiędzy nowojorskimi pasażerami nagle prezentowała się mało szykownie.

Po miesiącu, który wypełniały rauty, wernisaże, sesje zdjęciowe, pierwsze wywiady, towarzyskie bywanie, flirty oraz przyspieszona nauka miejskiego życia, wybrane wcześniej studia na wydziale literatury uniwersytetu w Berkeley wydały się Joan straszliwie nużące. Nie chciała słuchać o filozofii Miltona i metaforach u Wordswortha. Przez okno obserwowała, jak spadają liście, tęskniła za zmysłowością świata. Ponieważ pobyt w Nowym Jorku był najbardziej ekscytującym doświadczeniem, jakie przytrafiło się jej w życiu, postanowiła, że musi tam wrócić. 

W kupowanym regularnie „Vogue’u” zauważyła ogłoszenie konkursu na najlepszy tekst zwany Prix de Paris, bo nagrodę stanowiła tygodniowa wycieczka do Paryża albo 1000 dolarów w gotówce. Wygrała. W redakcji spodobał się jej portret Williama Wilsona Wurstera, architekta z San Francisco. Projektował on kalifornijskie domy w ranczerskim stylu z wielkimi oknami otwartymi na krajobraz. Dokładnie z takiego krajobrazu chciała uciec Joan. 

Poza główną nagrodą (wybrała gotówkę) Joan postarała się, aby rezultatem konkursu stało się także jej zatrudnienie w „Vogue’u”. Jej pierwszym zadaniem było przeglądanie archiwalnych numerów pisma – miała osłuchać się w stylu „Vogue’a”. Dopiero po kilku miesiącach mogła napisać zdanie, a jeszcze po kolejnych stworzyć tekst podpisany własnym nazwiskiem. Pisała artykuły promocyjne, reklamowe, wymyślała podpisy pod zdjęcia i komponowała kroniki towarzyskie. Dziś czyta się je jako autorski wybór zjawisk popkultury i kultury lat 50. i 60. Doktor No, bomba atomowa, Telstar, powstanie galerii Guggenheima, Willem de Kooning, Woody Allen, Barbra Streisand, śmierć Marilyn Monroe. 

Joan szybko przekonała się, że w „Vogue’u” panuje dyktatura szpalty i znaków. Nie mieści się? To wylatuje. Podpisy Didion musiały pasować do układu graficznego – bloków tekstu o długości trzydziestu linii, z których każdy składał się z sześćdziesięciu czterech znaków. Uczyła się więc sztuki redukcji, synonimów, elips, zwięzłości i roli szczegółu. Starała się też, żeby nawet króciutkie materiały zawsze miały dramaturgię, przyciągały, a nie tylko informowały. Redaktorka naczelna Allene Talmey wspominała po latach: „Pisaliśmy długo i drukowaliśmy krótko, a dzięki temu Joan nauczyła się pisać”. Dodawała też, że to właśnie od niej Didion nauczyła się zatajania istotnych szczegółów aż do końca akapitu i budowania zaskakującej puenty. Didion podziwiała Talmey. Dorastała, czytając jej artykuły.  

Pierwszy tekst pod nazwiskiem Joan opublikowała w czerwcu 1961 roku. Dotyczył zazdrości. „Zazdrościć to uwielbiać albo nienawidzić obiekt swojej zazdrości. Nienawidzić za to, że mnie odrzuca, kochać za niedostępność i pożądanie, jakie we wszystkich wzbudza, i za to, że nie zajmuje się kimś tak nieistotnym jak osoba zazdroszcząca”. Dwa miesiące później opublikowano jej esej O pewności siebie, zlecony przypadkowo – spadł inny artykuł, a w magazynie zostało puste miejsce do wypełnienia. Usiadła i napisała go bez większego namysłu. Dziś to jeden z najlepiej ocenianych tekstów Joan. Pisze tam między innymi: „Posiadać to poczucie własnej wewnętrznej wartości, które stanowi o szacunku do samego siebie, to na dobrą sprawę mieć wszystko: zdolność do dokonywania rozróżnień, kochania i pozostawania obojętnym”.  

Joan przyznawała, że powodzenie, jakim cieszyły się jej bardzo osobiste eseje, sprawiało, że wiele osób zwracało się do niej po radę. Nie znosiła tego – podobnie jak lata później po wydaniu Roku magicznego myślenia – kiedy będzie bardzo skrępowana wobec pytań o to, jak radzić sobie z żałobą po stracie bliskich. 

Lubiła jednak redakcyjne życie. Było rozplotkowane, ale rodzinne. Pani z kadr przypominała jej, że ma zadzwonić do mamy, a pielęgniarka z troską podsuwała kubeczek z fenobarbitalem na nerwy. Codziennie rano jechała metrem ze swojego małego mieszkania przy Lexington Avenue do siedziby wydawnictwa Condé Nast w trampkach, z mokrymi włosami pod aksamitną czapką, odprowadzana spojrzeniami mężczyzn, którzy zawsze kręcili się w okolicy, przyglądając się redaktorkom i modelkom. Po wejściu do budynku zmieniała trampki na eleganckie pantofle i przeczesywała palcami suche już włosy. 

Ale praca w „Vogue’u” nie ograniczała się do życia redakcyjnego. To były także nieustające spotkania towarzyskie. Alkohol piło się już od lunchu, a po pracy najczęściej bywało na mieście. Dziewczyna „Vogue’a” musiała pokazywać fason i obracać się w odpowiednich kręgach. Joan lubiła ubrania, cieszyła się, że ma zatrudnienie, które pozwala jej opłacać klitkę na Manhattanie, ale im dłużej pracowała, tym bardziej czuła, że odbiera sobie czas na pisanie powieści, która podzielona na karteczki wisiała samotna w pokoju na ścianie. Musiała na coś postawić. 

Kiedy po kilku latach na jednym z przyjęć podsłuchała rozmowę młodych, nowych redaktorek, które zastanawiały się, o jakim samochodzie, o jakim mężczyźnie i futrze marzą, poczuła, że już tu nie pasuje. Ona nie była taka głośna, roześmiana, przebojowa. Zawsze raczej cicha, nieśmiała, z drobną figurą nastolatki, nie lubiła krzykliwości w żadnym wymiarze. 

Niebawem zrobi z tego swoją reporterską broń – skoro nikt jej nie widzi albo uważa za nieszkodliwą, ona może widzieć i dowiedzieć się więcej. Ludzie się otwierają, bo nie postrzegają w niej agresora, wręcz mają odruchy opiekuńcze. W tej niewidzialności strój odgrywa zaś bardzo ważną rolę. W ciągu kolejnych lat Joan opracowała listę składników idealnego bagażu w delegację. Były to rzeczy uniwersalne, które miały się sprawdzić niezależnie od środowiska, w jakie mogła trafić. Karteczkę ze spisem powiesiła na drzwiach szafy. Znalazły się tam: dwie pary spodni, dwa dżerseje, pulower, para pończoch, koszula nocna, spódnica, kapcie, papierosy, burbon oraz moherowy szal. Joan zawsze było zimno i musiała się dogrzewać. 

Postawiła na pisarstwo. Choć odeszła z „Vogue’a”, pozostała związana z pismem jako freelancerka. Przez kolejne lata prowadziła między innymi rubrykę z recenzjami filmowymi. Zabawiła też jeszcze przez chwilę w „Mademoiselle”, tym razem jako redaktorka seniorka, która opiekuje się młodymi redaktorkami gościnnymi. Poczuła jednak, że format magazynu o modzie przestaje być dla niej interesujący. Na chwilę jeszcze przeniosła się do siedziby publicystycznego „Review”, żeby sprawdzić się w innego rodzaju redakcji. Tam panowała atmosfera chaosu, swobody, dyskusji raczej niż plotek, pracowali głownie mężczyźni. Ale to również nie było to. 

Po jakimś czasie Joan odkryła, że niezależnie od miejsca, w którym wykonywała swoje obowiązki, niezależnie od postępów w pisaniu powieści, jej czas w Nowym Jorku po prostu się kończy. Już nie wywoływał w niej ekscytacji, ale ennui – znużenie. Często płakała. Nadmiar bodźców ją przytłaczał. Czuła, że nie może wystarczająco się skupić. Jak podsumuje później – nie przypuszczała, że wesołe miasteczko kiedykolwiek może ci się znudzić. Ale po latach pośpiechu i wrażeń poczuła potrzebę spokoju, widoku na ocean, uprasowanych ręczników, obrusów na stołach, „dalloweyizmu” swojej matki. To wszystko obiecywał jej związek z Johnem Dunne’em, dziennikarzem i pisarzem, którego poznała na jednym z licznych przyjęć na mieście. Zauważyła, że z nim będzie mogła stworzyć nie tylko zawodowe partnerstwo, ale też stabilny dom, którego tak potrzebowała. Zostawili Nowy Jork za sobą – wtedy wydawało się, że na zawsze. 

***

Nowojorskie lata, które Joan przepracowała w „Vogue’u”, wywarły na jej pisarstwo formujący wpływ. Stała się częścią tak zwanego Nowego Dziennikarstwa, które nie obawiało się autoetnografii, eseistycznego stylu, zainteresowania codziennością, popkulturą i modą. Żaden przedmiot, żaden temat nie był zbyt trywialny, by go analizować. Praca blisko przedmiotów, ubrań, wizerunków i słów, które mają oddać znaczenie materii, pozwoliła Didion rozumieć, że ma do czynienia nie tylko z przedmiotami użytkowymi czy codziennymi praktykami, ale ze znacznikami kulturowymi, kostiumami, rytuałami i – często najintymniejszymi – opowieściami. Właśnie taka wrażliwość sprawiła, że jej książki Rok magicznego myślenia czy Błękitne noce tak mocno wchodzą pod skórę. Rzeczy pozostałe po najbliższych są kotwicami dla opowieści, dla pamięci. A opowiadamy sobie historie, żeby żyć.

Konkurs literacki

7 grudnia do księgarń trafi książka „Ostatnia pieśń miłosna. Biografia Joan Didion” Tracy’ego Daugherty’ego w tłumaczeniu Kai Gucio wydana przez wydawnictwo Osnova. Przy tej okazji „Vogue Polska” ogłasza konkurs literacki dla czytelniczek i czytelników, inspirowany konkursem Prix de Paris organizowanym przez amerykańskiego „Vogue’a”. To właśnie w nim w 1955 roku wzięła udział Joan Didion i go wygrała. 

W jury pierwszej edycji naszego konkursu zasiądą: Sylwia Chutnik, Mira Marcinów, Grażyna Plebanek, Agata Tuszyńska, Kasia Jordan-Kulczyk (przewodnicząca) oraz Maria Fredro-Smoleńska (sekretarz). Wybierzemy trzy najlepsze eseje, napisane na jeden z wybranych tematów:

1. W konkursie Prix de Paris w 1955 roku pojawił się między innymi temat eseju „Czy masz swoją teorię na temat ubioru?”. My chcielibyśmy zapytać: Jaka jest twoja teoria na temat ubioru w czasach, gdy zrównoważony rozwój staje się normą w branży mody?

2. Moda i tożsamość. Co to znaczy, że poprzez ubiór możemy wyrazić siebie? 

3. Sylwetka osoby, którą uważasz za mającą wpływ na dzisiejszą modę. 

Nagrody za najlepsze eseje:

I miejsce – autorka / autor zwycięskiego eseju otrzyma nagrodę pieniężną w wysokości 10 000 zł oraz publikację na łamach magazynu „Vogue Polska” 

II i III miejsce – autorki / autorzy wyróżnionych tekstów otrzymają nagrody pieniężne w wysokości 3 500 zł, a ich teksty ukażą się w Vogue.pl 

Eseje na jeden z wybranych tematów należy zgłosić za pomocą formularza, który będzie dostępny pod adresem.

Esej nie może przekraczać 12 tysięcy znaków (licząc ze spacjami). 

Zgłoszenia przyjmujemy do 15 stycznia 2023 roku. Teksty zostaną oznaczone numerami i będą przekazywane do jurorek anonimowo.

Konkurs zostanie rozstrzygnięty do 1 marca 2023 roku, a nagrody zostaną wręczone laureatkom i laureatom w połowie marca 2023 roku na uroczystym obiedzie z udziałem jurorek.

Karolina Sulej
Sortuj wg. Najnowsze
Komentarze (40)

Marlena Helińska-Leszczełowska16.01.2023, 09:06
Dzień dobry dzisiaj formularz konkursowy działa ; wysłałam więc esej poprzez ten formularz . Wczoraj został wysłany na maila i poprzez formularz kontaktowy Vogue Pozdr MHL

Wczytaj więcej
Proszę czekać..
Zamknij