
Masz okazję ukarać swojego oprawcę. Nikt inny tego za ciebie nie zrobi. Ale czy to na pewno on? O tym dylemacie opowiada „Un simple accident”, zdobywca Złotej Palmy na 78. Festiwalu Filmowym w Cannes. Jego reżyser, Jafar Panahi, dołączył do elitarnego grona – przed nim dokonali tego jedynie Robert Altman i Michelangelo Antonioni – zdobywców głównych nagród trzech najważniejszych europejskich festiwali filmowych, Cannes, Wenecji i Berlina.
Czy w twoim kraju panuje sprawiedliwość? Zapewne większość ludzi odpowiedziałaby na to pytanie przecząco. Czy w związku z tym zawierzysz wymiarowi sprawiedliwości, czy wydasz wyrok z pominięciem procedury prawnej? Tu już odpowiedzi byłyby bardziej zróżnicowane, choćby dlatego że za samosąd grozi surowa kara. Czy w takim razie lincz, uzgodniony w gronie ofiar dopuszczających się zemsty, jest rozwiązaniem, skoro inaczej sprawca nie zostanie skazany?
W „Un simple accident” nieszczęśliwy wypadek wywołuje reakcję łańcuchową niekończących się problemów
Takie dylematy budują film „Un simple accident”, który pokazuje sytuację w Islamskiej Republice Iranu, a przede wszystkim sytuację egzystencjalną osób, które nie chcą dopuszczać się przemocy, bo same jej zaznały. „Nieszczęśliwy wypadek wywołuje reakcję łańcuchową niekończących się problemów”, brzmi jednozdaniowa zapowiedź filmu.
Są wypadki, którym można zapobiec, i takie, które zdają się nieuniknione. Czy mieszkając w Iranie, można zabezpieczyć się przed wtrąceniem do więzienia? Do czasu morderstwa Mahsy Amini mogło się to wydawać możliwe – wystarczyło nie krytykować aparatu władzy, nie punktować terroru, nie kręcić niewygodnych filmów, nosić chustę, zachowywać się w określony sposób. Jej śmierć przelała czarę goryczy. – Iran nie jest już tym samym krajem – mówi reżyser Jafar Panahi na konferencji prasowej w Cannes, odwołując się do momentu, gdy po protestach ruchu „Kobieta, Życie, Wolność” wyszedł z więzienia. – Zastałem inną atmosferę, inny stan ducha, zwłaszcza kobiet.
W komentarzach można przeczytać, że kwestia hidżabu nabrała fundamentalnego znaczenia, stała się symbolem opresji reżimu. Za sprzeciwem wobec niego idzie żądanie demokracji, pozbycia się faszyzmu i jedynej obowiązującej wszystkich religii. O tym, czy w danej scenie występują zakryte czy nie aktorki „Un simple accident”, każdorazowo decydowały same.
Odbierając Złotą Palmę na 78. Festiwalu Filmowym w Cannes, Jafar Panahi wygłosił odezwę do Irańczyków mieszkających na całym świecie, o różnych poglądach politycznych i religijnych, wzywając do walki o pokój w kraju, który jest ich wspólną ojczyzną: – Doprowadźmy wspólnie Iran do momentu, gdy nikt nie odważy się mówić nikomu, co powinien robić i jak się ubierać.
O potencjalnej wygranej filmu zaczęto w Cannes mówić, gdy dwa dni przed ceremonią zamknięcia festiwalu firma Neon ogłosiła, że kupiła prawa do dystrybucji filmu na Amerykę Północną. Wcześniej należały do nich „Anora”, „Anatomia upadku”, „W trójkącie”, „Titane” i „Parasite”, czyli poprzedni zdobywcy Złotej Palmy. W katalogu firmy z sukcesem walczącej o Oscary znalazły się też przeboje tegorocznego Cannes – „Sentimental Value”, „The Secret Agent” i „Sirât”, które również typowano na zwycięzców, a otrzymały inne ważne wyróżnienia. Najwyższe przyznano jednak irańskiemu twórcy, który jest żywym symbolem opresji swego kraju.
Jafar Panahi został aresztowany w 2022 roku. Filmy kręci z ukrycia, pracował nawet w więzieniu
Aresztowany w lipcu 2022 roku za solidarność z uwięzionymi filmowcami, Mohammadem Rasoulofem i Mostafą Al-Ahmadem, został wtrącony do niesławnego więzienia Evin, od lat 70. znanego ze strasznych warunków i torturowania więźniów politycznych przez tajną policję pozostającą wówczas pod bezpośrednią władzą szacha Mohammada Rezy Pahlawiego. Symboliczne miejsce stało się dla Panahiego pułapką, gdy irańskie władze przywróciły mu wyrok sześciu lat więzienia, wydany pierwotnie w 2010 roku wraz z zakazem opuszczania kraju i kręcenia filmów przez 20 lat. Dostał go za udział w pogrzebie zamordowanej studentki Nedy Agha-Soltan, walczącej w Zielonej Rewolucji. Od tej pory jego filmy, te nakręcone w ukryciu, zanim został zatrzymany, pojawiały się na festiwalach bez udziału reżysera, razem z dokumentami mu poświęconymi, jak „And Towards Happy Alley” indyjskiej debiutantki Sreemoyee Singh, która w przystępny sposób portretuje teherańskie środowisko filmowe, tłumacząc historię kina irańskiego, jego rolę w kulturze i polityce kraju. Jeździ w nim z Panahim samochodem, chodzi do optyka, śpiewa piosenki, rozmawiając z ludźmi i przyglądając się, jak na co dzień funkcjonuje legendarny reżyser, tuż przed wtrąceniem do więzienia, czego wtedy nie można było wiedzieć. W lutym 2023 roku, gdy dokument miał premierę na Berlinale, on wciąż siedział w więzieniu, mimo że wyrok został trzy miesiące wcześniej unieważniony przez Sąd Najwyższy Iranu. Nowy film jest wynikiem tych doświadczeń.
Zapytany, co się u niego działo przez ostatnie lata, Panahi odpowiedział na konferencji prasowej, że prowadził strajk głodowy w więzieniu, podczas gdy w Wenecji oglądaliśmy „Niedźwiedzie nie istnieją” – znakomity obraz, w którym reżyser gra samego siebie tworzącego polityczny film. Zdalnie komunikującego się z ekipą na planie, samemu ukrywając się w małej wiosce w górach przy granicy kraju. Dla zabicia czasu przechadza się z aparatem i niechcący na zdjęciach uwiecznia incydent – znów coś pozornie nieistotnego, co daje początek lawinie zdarzeń. Para uchwycona na fotografii pada ofiarą rodzinnych restrykcji. Społeczeństwu przyświeca plemienność – postawa każąca chronić wyłącznie własną rodzinę według zasad źle pojętej lojalności. Bezkrytyczne stawanie za „swoimi” i obrona przed jakąkolwiek różnicą, innością, która w domyśle jest atakiem i zagrożeniem dla integralności rodziny, oznacza odmowę samodzielnego myślenia na rzecz racji wspólnoty, która zawsze wie lepiej niż jednostka. Tak pojętej tradycji Panahi przeciwstawia pragnienie wolności. Bohaterowie kręconego w sekrecie filmu pragną wyrwać się z Iranu – decyzję o emigracji tak naprawdę chcą podjąć także aktorzy. W tym wszystkim on – tępiony, acz uwielbiany reżyser – czuje bezsilność. Pozostaje mu tylko stawianie oporu, bycie na granicy porządków – czujność, ostrożność w najdrobniejszym geście staje się sposobem na przetrwanie. Podobnie jak w „Un simple accident”, w filmie „Niedźwiedzie nie istnieją”, „mały wypadek” decyduje o tym, jak potoczy się ludzkie życie.
Panahi w Evin większość czasu spędził w całkowitej izolacji, ciężko wtedy chorował. Jego cela miała wysokość zaledwie półtora metra. Miał prawo trzy razy dziennie pójść do toalety, wyłącznie z zawiązanymi oczami. Ciągle powtarzane przesłuchania trwały średnio po osiem godzin. Siedział wtedy na krześle z twarzą przy ścianie. Wyobrażał sobie, że sam po tych doświadczeniach mógłby również pragnąć zemsty. Jak bohaterowie „Un simple accident” nie widział twarzy strażników ani tych, którzy go godzinami dręczyli. Wreszcie został przeniesiony do celi grupowej z innymi więźniami, rzadko politycznymi, najczęściej skazanymi za inne ciężkie przestępstwa, którzy spędzili połowę życia w więzieniu. Na bazie ich opowieści zbudował historie, które słyszymy w filmie. Scenariusz konsultował z tymi, którzy również siedzą za kratami. Relacje ofiar reżimu składają się na obraz, który zdobył w tym roku Złotą Palmę.
Jafar Panahi zdobył Złotą Palmę w Cannes, Złotego Lwa w Wenecji i Złotego Niedźwiedzia w Berlinie
Jak w himalaizmie, również w branży filmowej są ci, co zdobyli koronę najwyższych szczytów, czyli główne nagrody najważniejszych europejskich festiwali filmowych – Cannes, Wenecji i Berlina. Wszystkie w złocie – Palmę, Lwa i Niedźwiedzia – za trzy różne filmy w swojej karierze dostali tylko Robert Altman, Michelangelo Antonioni i Jafar Panahi. Jedyny żyjący spośród nich zrealizował „Krąg” w 2000 roku, „Taxi Teheran” w 2015 roku i teraz „Un simple accident”. W pewnym sensie można więc rozumieć to ostatnie wyróżnienie jako nagrodę za całokształt twórczości.
Z początku nic nie wskazywało na to, że reżyser wstąpi na Parnas. Jafar Panahi zaczął od filmowej współpracy z dziećmi. Nie kierował ich jednak do młodej widowni. Chciał, aby w dziecięcych zachowaniach przejrzeli się dorośli. Debiutanckim „Białym balonikiem” z 1995 roku zdobył w Cannes nagrodę Złotej Kamery – tytuł został potem wybrany irańskim kandydatem do Oscara, mimo prób wycofania go z Akademii przez irańskie władze. Opowiada o rodzeństwie, które chce kupić złotą rybkę. W noworocznej tradycji symbolizuje ona życie.W drodze do sklepu dzieci gubią banknot dany przez rodziców – ostatnie pieniądze, jakie posiada rodzina. Opowieść trwająca 85 minut rozgrywa się w czasie rzeczywistym na ulicach Teheranu. Odczytywano ją jako metaforę sytuacji w kraju, pragnienie, by żyło się lepiej, naturalne i zrozumiałe, jednak nie dane wszystkim – ostatni kadr pokazuje bowiem afgańskie dziecko, którego sytuacja jest jeszcze gorsza niż głównych bohaterów, Persów. „Biały balonik” został oparty na scenariuszu Abbasa Kiarostamiego, mentora Panahiego, legendy irańskiego kina. Jego renoma wsród europejskiej publiczności na pewno pomogła uczniowi w zdobyciu międzynarodowej sławy. Sam zgłosił się na jego asystenta podobno, nagrywając się na automatyczną sekretarkę. Również w nagrodzonym Złotą Palmą filmie widać fascynację Kiarostamim. Przewodnicząca jury tegorocznej edycji, Juliette Binoche, orędowniczka irańskiego kina, przyjaźniła się blisko z reżyserem od połowy lat 90., zagrała w jego krótkometrażowym „Shirin”, a później w „Zapiskach z Toskanii”, jego pierwszym zagranicznym filmie.
Panahi nawiązywał do poetyki Kiarostamiego, zwłaszcza nakładając na fabułę kolejne warstwy fikcji i rozmywając granice między prawdą a inscenizacją, ale znalazł swoją wizję, opartą bardziej na dyskusji na ekranie, roztrząsaniu wątpliwości bez ostatecznej odpowiedzi, a także na włączeniu własnej osoby jako uczestnika i świadka zdarzeń do ekranowego świata. Najprościej – i może z największą swadą – udało mu się to przeprowadzić w „Taxi Teheran” z 2015 roku, w którym kieruje taksówką, słuchając swoich pasażerów, dowcipkując, smucąc się lub tylko uważnie przyglądając.
W „Kręgu” pokazał kobiety w kryzysie bezdomności, które wypadły poza ramy seksistowskiego społeczeństwa. Kamerą z ręki kręcił cztery bohaterki w naturalnych lokacjach, każdą w innym kluczu wizualnym, tworząc złożony, pełen empatii obraz. Właśnie wtedy, w 2000 roku, zaczęły się jego problemy – sytuacja kobiet w Iranie zawsze stanowiła punkt zapalny. Film zakazano w kraju ze względu na „upokarzającą dla muzułmańskich kobiet perspektywę”, więc twórca, bojąc się zniszczenia kopii, ukrył je w różnych miejscach. Wraz z kobietami w strojach kibiców wszedł też niezgodnie z prawem na mecz piłkarski Iran-Bahrajn. Tak powstał najbardziej przystępny z jego filmów, „Na spalonym” (2006), w którym Panahi solidaryzuje się z losem prześladowanych. Pokazuje też absurdy codzienności i zachowuje delikatne poczucie humoru. Znów władze próbowały zatrzymać i skonfiskować film, który po Srebrnym Niedźwiedziu w Berlinie został skopiowany i rozprowadzany nielegalnie na tysiącach kopii.
Nie wszystkie filmy Panahiego przesyca humor. Czasem poczucie osaczenia i lęku niemal dusi. „To nie jest film” z 2011 roku opiera się na czytaniu scenariusza, który reżyser miał nakręcić, zanim został aresztowany. Jego współpracownik, Mojtaba Mirtahmasb, przez cztery dni rejestruje w domu etapy pracy nad filmem, który nie zostanie zrealizowany. Panahi pyta o to, po co w ogóle kręcić film, skoro to nic nie zmienia. Jednocześnie zwyczajne szczegóły codzienności, dzielenie się swoimi emocjami przed kamerą, cytaty z poprzednich filmów, sprawiają, że trudno nie polubić nieugiętego reżysera, który odsłania się w nie zawsze najlepszej formie. Niektórzy mu wierzą, inni podejrzewają go o manipulację uczuciami widza, bezwarunkowe wzbudzanie współczucia dla sytuacji twórcy.
Myślał, że przestanie kręcić filmy, przerwie to błędne koło opresji. Jednak – jak przyznaje ze wstydem – nie potrafi robić nic innego, więc kieruje kamerę na siebie i filmuje w sekrecie, a kolejne tytuły, jakie wyszły spod jego ręki, są przemycane na światowe festiwale w ciastach, plecakach i innych pojemnikach. Jego metoda twórcza przez lata się nie zmieniła. W Iranie trzeba przedstawić scenariusz i otrzymać autoryzację, żeby dostać zgodę na wejście na plan zdjęciowy. Tego 64-letni reżyser się nie spodziewa, zwłaszcza teraz, po zdobyciu Złotej Palmy.
Większość akcji jego ostatnich filmów toczy się w samochodach (w „Taxi Teheran” – cała). Dlatego, że jak mówi Panahi, w aucie czujesz się bezpieczniej niż na ulicy Iranu. Możesz kręcić niezauważonym.
W „Un simple accident” autem jadą kobieta w ciąży, jej mąż i dziecko. Gdy coś wpada im pod koła, samochód musi pójść do naprawy. Tu zaczyna się nieoczekiwane śledztwo w sprawie sprawcy, który skrzywdził wielu ludzi. Żaden z bohaterów nie widział twarzy, znają tylko wybrane szczegóły, które trudno złożyć w całość. Wszystkie osoby cierpią z powodu zadanej im brutalnej przemocy i czują się zastraszone. Jak powiedziała jedna z widzek po seansie, horrorem ofiar jest to, że zostają zmuszone do milczenia. Sama rozmowa o tym, co się zdarzyło, pomaga, ale chcą więcej – jedni wendety, inni zadośćuczynienia. W filmie brak jednoznacznej odpowiedzi, czy rzeczywiście ten człowiek zrobił to, co mu się zarzuca, i co zgodnie z etycznym kompasem należy z nim zrobić. Na pewno należy pomóc kobiecie urodzić – w tym zgadzają się nawet żądni zemsty. Bezwzględność ma swoje granice. Czy ktoś je przekroczy, dowiemy się na pustyni, gdzie ma zostać wykonany okrutny wyrok. A ty, jak byś postąpił w tej sytuacji, pyta najbardziej brutalny z filmów Panahiego.
Jafar Panahi: Nawet zamknięty w celi artysta będzie rozwijał wyobraźnię
Jego filmy powstają z obserwacji otoczenia. Wcześniej przyglądał się irańskiemu społeczeństwu z aresztu domowego, teraz z więziennej celi. Jak sam mówi, to wszystko zmieniło. Doświadczenia więzienne wpłynęły na jego perspektywę i pokazały, jak ważne jest, by unikać odpowiedzi przemocą na przemoc. Wiele postaci, jakie portretuje Panahi w swoim filmie, stara się – z różnych powodów i pozycji, mniej i bardziej radykalnych – odnieść do przemocy, jakiej na co dzień doznają. To podejście wydaje się kluczowe dla reżysera, który od ćwierćwiecza zmaga się z różnymi formami prześladowań.
– Wtrącając artystę za kraty, dajesz mu nową płaszczyznę działania, otwierasz przed nim nową drogę, którą, jeśli przetrwa, na pewno wykorzysta twórczo. Nawet zamknięty w celi artysta będzie rozwijał swoją wyobraźnię – mówi Panahi. Współscenarzysta filmu, którego nazwiska nie podał, jest aktualnie za kratami, ale reżyser wierzy, że wyjdzie z masą nowych pomysłów i będą mogli dalej współpracować.
Kluczowa dla niego jest niezależność. Nie każdego filmowca stać na takie ryzyko – sekretna produkcja nastręcza wiele problemów. Panahi ma twardy charakter, jest zagorzałym optymistą i lubi wyzwania. Ktoś inny na jego miejscu mógłby wpaść w rozpacz i nigdy już nie stanąć za kamerą. Słychać oczywiście głosy, czy aby reżyser nie idzie na układy z władzą, by nadal móc kręcić filmy jako prześladowany opozycjonista. W końcu inni otwarcie polityczni irańscy twórcy musieli ostatecznie zbiec z kraju jak Mohammad Rasoulof, twórca „Nasienia świętej figi”. Nie sposób jednak odnieść się do sytuacji. Wiadomo, że Panahi nakręcił film za własne pieniądze i dopiero po zdjęciach dostał go Philippe Martin, francuski producent, który zdobył pozostałą część budżetu, by skończyć postprodukcję i znaleźć zagranicznych dystrybutorów.
Gdy tylko w Iranie rozniosło się, że film znalazł się w Cannes, członków obsady wezwano na przesłuchania. Autor zdjęć i reżyser dołączyli, żeby ich wesprzeć. Władze jednak nie mogły nic zrobić, skoro film już został włączony do konkursu. Dla Panahiego ważna jest obecność, dlatego następnego dnia po otrzymaniu Złotej Palmy planował wrócić do Iranu i zacząć pracę nad swoim kolejnym tytułem, znów kręconym w tajemnicy. Wydaje się to niewyobrażalne. Co grozi członkom ekipy? Trudno zrozumieć, że zagrażający im kraj pochodzenia nadal traktują jak ojczyznę, o którą chcą walczyć.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.