Gdy kobieta opuści rodzinę, spotka ją ostracyzm. Czy matki mają wybór?

Społeczeństwo nie daje kobietom prawa do opuszczenia potomstwa – mówi Marta Wroniszewska. Nam opowiada o podwójnych standardach w postrzeganiu rodzicielstwa, ale też o dzieciach, dla których „bezmatkowie” było traumatycznym przeżyciem.
Jakub Wojtaszczyk: Zacznijmy od badań Konrada Piotrowskiego, które przytacza pani w książce. Wedle nich 13 proc. rodziców żałuje podjęcia decyzji o posiadaniu potomstwa. Dużo, a temat jest zupełnie nieobecny.
Marta Wroniszewska: To temat tabu. Mamy taki dyktat społeczny, że rodzice są zawsze szczęśliwi, spełnieni, a dzieciństwo to najlepszy okres w życiu. To oczywiście nie zawsze jest prawdą. Natomiast niewiele osób chce się do tego przyznać, nie tylko publicznie, ale przede wszystkim przed samymi sobą. Społeczeństwo skonstruowało rodzicielstwo jako nieodpłatną, 24-godzinną pracę o ogromnych wymaganiach. Dziś nie chodzi już tylko o zapewnienie „wiktu i opierunku” dzieciom, ale o emocjonalną stabilność, bezpieczeństwo, zajęcia dodatkowe, rozwój – lista się nie kończy.
W książce „Matka bez wyboru. O kobietach, które opuściły swoje dzieci” zauważasz, że odejście ojca jest bardziej akceptowane. Matce przykleja się łatkę „złej kobiety”.
Myśl o tym, że kobieta mogłaby zostawić swoje dziecko, automatycznie budzi nasz opór. Społeczeństwo nie daje kobietom prawa do opuszczenia potomstwa. Inaczej spotyka je ostracyzm, nieporównywalny z tym, jak traktujemy mężczyzn w podobnej sytuacji. Matka, która zostawia dziecko, jest postrzegana niemal tak samo jak kobieta decydująca się na późną aborcję.
Niby mówimy o równości między płciami, ale nie przekładamy tego na równość ojców i matek. Chciałabym to wyrównać. Stwórzmy model rodziny oparty na współpracy, a nie taki, w którym wszystko związane z dziećmi automatycznie przypisane jest kobiecie. Mężczyzna ma być tym „na zewnątrz”. Głównie on pracuje, bo tak skonstruowany jest też rynek – w Unii Europejskiej mężczyźni zarabiają średnio 13% więcej. Nic więc dziwnego, że to nie facet zostaje w domu. Potrzebujemy systemowej zmiany.
Podczas lektury przypomniałem sobie film „Sprawa Kramerów”, w którym grana przez Meryl Streep Joanna opuszcza syna i męża. Na planie aktorka musiała walczyć o to, aby jej bohaterka nie została sprowadzona do stereotypu właśnie „złej kobiety”. Stygmatyzacja, która spotyka Joannę w latach 70., niewiele różni się od tej i dziś towarzyszącej matkom niewychowującym. Zapytam przewrotnie: czy to właśnie przez możliwy ostracyzm kobiety decydują się jednak zostać?
Oczywiście rozmawiamy o zjawisku, dlatego pozwalamy sobie na generalizację, żeby narysować inny możliwy obraz. W społeczeństwie mamy tzw. „szelki społeczne”, czyli pewne role, do których jesteśmy socjalizowani. Później trudno nam się jest z nich wyrwać. Role kobiety i mężczyzny są zakodowane w kulturze – w filmach, bajkach, reklamach. Mamy je w sobie.
Dr Urszula Sajewicz-Radtke mówiła, że coraz częściej trafiają do niej kobiety, które czują się wciągnięte w pęd macierzyństwa. Bo koleżanka ma dziecko, bo „to już czas”, bo zegar biologiczny tyka. Często decyzje o rodzicielstwie podejmujemy bez refleksji, ponieważ też nic nas do niej nie skłania. Dlatego moja książka ma urealniać temat. Pokazywać, że rodzicielstwo wiąże się również z ograniczeniami i kosztami – także emocjonalnymi i finansowymi. Bo jeśli mamy podjąć decyzję o dziecku, to świadomie. Ze względu na siebie, ale przede wszystkim ze względu na dziecko. Bo kiedy ono już się pojawi, jesteśmy mu winni i winne odpowiedzialność. I – jak mówią moi rozmówcy i rozmówczynie – rzadko zdarzają się kobiety, które opuszczają syna lub córkę, bo przestało im na nich zależeć. Najczęściej powodem jest wieloletnie doświadczenie zaniedbania, przemocy, uzależnień, chorób psychicznych, ale też brak wsparcia w rodzinie.
Twojej bohaterce, Alicji, towarzyszyła znana śpiewka najbliższych: „wyjdź za mąż, miej dzieci”. Przecież instynkt macierzyński jest czymś naturalnym.
Historia Alicji jest ważna, bo porusza jeszcze jeden, całkowicie przemilczany wątek: przemoc ze strony dzieci wobec matek. To temat tak wstydliwy, że nie istnieje nawet w statystykach. Kobieta, która doświadcza przemocy od męża, często milczy latami, ale jeżeli doznaje przemocy od własnych dzieci, nie potrafi się do tego przyznać. I dlatego to, że Alicja mówi o tym głośno, wymaga ogromnej odwagi. Ona cały czas próbuje, walczy, ale nie ma szans.
Wspomniałeś o instynkcie macierzyńskim. Był dla mnie czymś oczywistym i niepodważalnym. Do czasu, gdy trafiłam na wywiad z dr Sajewicz-Radtke, w którym psycholożka zauważa, że instynkt to konstrukt społeczny. Byłam w szoku. Poczułam niezgodę. Ale zaczęłam szukać dalej i okazało się, że to zdanie powtarzają kolejne badaczki, jak dr Małgorzata Sikorska. Zbudowaliśmy pomnikową wizję matki Polki, świętej, poświęcającej się bez reszty, opiewanej przez poetów. I jej obraz wdrukowaliśmy w kolejne pokolenia. Zadajmy sobie pytanie: czy dobrze skonstruowaliśmy nasze społeczeństwo? Bo jeśli przypisujemy kobiecie magiczny „instynkt macierzyński”, coś w stylu pstryczka-elektryczka – bach, jestem matką, kocham, poświęcam się – to tym samym rozgrzeszamy mężczyzn, bo oni przecież tego pstryczka nie mają.
W kontekście pracy pojawia się inna twoja bohaterka, Marta, która, jak mówi, jednego dnia była aktywna zawodowo, a drugiego, po porodzie, została uwięziona w roli matki.
Mówi wprost, że po porodzie poczuła się, jakby została zamknięta w całodobowej mleczarni. Jeszcze niedawno pracowała, wychodziła do ludzi, żyła. Teraz została zredukowana. Łatwo ją posądzić o egoizm. Odwróćmy tę sytuację: ilu jest mężczyzn, którzy nie mają ochoty zajmować się dzieckiem w pierwszym roku życia, kiedy wszystko kręci się wokół podstawowych potrzeb? Mają systemowe przyzwolenie do kryzysu, do zmieniania partnerek, do wolności. A kobieta? Zazwyczaj jest przypisana do dziecka. Jeśli mąż/partner opuszcza partnerkę, to często zostawia też dziecko.
Trudno dyskutować o byciu matką z przymusu w kraju, w którym aborcja jest zakazana. Czy z twoich rozmów wyniknęło, że zakaz ten wpłynął na to, jak kobiety podchodziły do macierzyństwa?
Nie, natomiast próbowałam spojrzeć na zakaz aborcji przewrotnie, przez pryzmat metody odwróconego myślenia. Wszyscy wiemy, że aby doszło do zapłodnienia, potrzebni są kobieta i mężczyzna. A mimo to odpowiedzialność spada niemal wyłącznie na matkę. Zwłaszcza w kontekście aborcji. Wymyśla się przepisy, które mają karać kobiety więzieniem, piętnować, zmuszać do donoszenia ciąży. Mężczyzna w tej historii jest niewidzialny. Jeżeli kobieta ma odpowiadać karnie za aborcję, to niech mężczyzna, który „dostarczył materiału genetycznego”, również ponosi identyczną odpowiedzialność. Skoro się nie zainteresował, nie pomógł, nie wspierał – to niech też idzie siedzieć. Skoro jest współodpowiedzialny za poczęcie, to niech będzie też odpowiedzialny za opiekę. Wiem, że to, co mówię, brzmi jak skrajność. Ale właśnie o to chodzi – skoro wahadło może wychylić się tak daleko w jedną stronę, to przynajmniej przyjrzyjmy się, co by było, gdyby wychyliło się równie mocno w drugą. A dziś ono porusza się jednostronnie – cały ciężar, cała presja, cała kara lądują na kobietach.
W książce oddajesz też głos dzieciom, którym jednak trudno zrozumieć decyzję matek. Towarzyszy im trauma. Chociażby siostry, Karolina i Agnieszka, dorastanie określają „totalnym bezmatkowiem”. Z kolei matka Martyny napisała do sądu pismo, w którym zrzeka się dzieci.
Bardzo się cieszę, że mówisz o dzieciach, bo ta książka powstała właśnie z myślą o nich. Jeśli za rodzinę nie będą odpowiadać na równi ojciec i matka, koszty poniesie zawsze potomstwo. Kiedy kobiecie powinie się noga – zachoruje, zabraknie jej wsparcia, straci siły albo wpadnie w nałóg – to dzieci zostają z niczym. Spójrzmy na historię Karoliny i Agnieszki. Ojciec w ich wspomnieniach to postać zupełnie marginalna – ktoś, kto tylko siedział i czytał gazetę. Ta nieobecność – emocjonalna i fizyczna – doprowadziła w dorosłości te dwie kobiety, mężatki zresztą, do ogromnego cierpienia. Po odejściu matki poczuły się zupełnie same. W przypadku Martyny mamy inny przykład – decyzja jej matki była dla mnie szokująca. Ale wystarczy przyjrzeć się tej rodzinie: tam od dawna działy się rzeczy złe. Przemoc, alkohol. Dom był patologiczny. I tu – paradoksalnie – to nieobecny ojciec dał córce wsparcie.
Czy zatem rolą ojca jest wkroczenie w czasie kryzysu?
Powinien być obecny, a nie wychodzić z pozycji doradczej, i to od czasu do czasu. Dodatkowo – i tu przywołam rozmowę z Urszulą Sajewicz-Radtke – kobiety często bronią swojej roli w domu jak niepodległości. To jest zrozumiałe, bo przez lata to było jedyne królestwo, w którym miały władzę. Ale niestety takie zachowanie często prowadzi do wypychania ojców z życia rodzinnego. Jeśli naprawdę chcemy zmiany, musimy też zapraszać mężczyzn do wzięcia pełnej odpowiedzialności za rodzinę. Inaczej nic się nie zmieni.

Marta Wroniszewska (ur. 1977) – absolwentka pedagogiki specjalnej, dziennikarstwa i Polskiej Szkoły Reportażu. Wieloletnia szefowa serwisu wysokieobcasy.pl, redaktorka „Wysokich Obcasów”, portali gazetawyborcza.pl i vogue.pl. Publikowała także w „Dużym Formacie” i magazynie „Dziecko”. Autorka książek „Tu jest teraz twój dom. Adopcja w Polsce” i „Matka bez wyboru. O kobietach, które opuściły swoje dzieci”. Ma troje dzieci.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.