Znaleziono 0 artykułów
13.02.2024

Jak unikać toksycznych mężczyzn w aplikacjach randkowych

13.02.2024
Jak unikać toksycznych mężczyzn na Tinderze? (Fot. materiały prasowe)

Szacuje się, że do 2035 roku ponad połowa wszystkich relacji będzie miała swój początek w sieci. Ale w aplikacjach randkowych czyha na kobiety wiele niebezpieczeństw. Jak uniknąć narcyzów, manipulantów i innych toksycznych mężczyzn, radzi w książce „Zablokuj, skasuj, idź dalej” autorka ukrywająca się pod pseudonimem LalalaLetMeExplain. 

LalalaLetMeExplain nie bawi się w subtelności. Mówi, jak jest, ostrzega przed zagrożeniami czyhającymi na kobiety w aplikacjach randkowych, zachęca dziewczyny do uważności, ostrożności i słuchania intuicji. W książce „Zablokuj, skasuj, idź dalej” przyznaje, że w sieci, tak jak na żywo, niestety łatwo spotkać mężczyznę, „który krzywdzi, wykorzystuje, kontroluje, manipuluje, oszukuje lub – mówiąc najprościej i najogólniej – świadomie funduje nieszczęście lub stres kobietom, z którymi jest uczuciowo związany”.

Brytyjska edukatorka seksualna tłumaczy też, czym jest gwałt. „To gwałt, jeśli zgodziłaś się na penetrację, a potem zmieniłaś zdanie, a on nie przestał. To gwałt, jeśli zgodziłaś się na seks, bo on sprawił, że uznałaś odmowę za ryzykowną. To gwałt, jeśli on uprawia z tobą seks, gdy tego nie chciałaś – nawet jeśli jest to twój stały partner albo mąż. To gwałt, jeśli zgodziłaś się na jeden konkretny rodzaj seksu, na przykład waginalny, a on zaczyna penetrować twój odbyt. To gwałt, jeśli on uprawia z tobą seks, gdy śpisz. To gwałt, jeśli on zdejmuje prezerwatywę bez twojej wiedzy lub zgody. To gwałt, jeśli on grozi ci, że cię porzuci, jeśli odmówisz mu seksu, i to jest jedyny powód, dla którego godzisz się na stosunek. To gwałt, jeśli zgadzasz się na pójście z nim do łóżka, żeby uniknąć gwałtu”, pisze. 

I przywołuje również dane statystyczne. Według najnowszych badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii 65 proc. respondentek potwierdziło, że doświadczyły kiedyś ataku na tle seksualnym, zaś aż 91 proc. przyznało, że obmacywano je w miejscu publicznym, np. w barze czy na festiwalu. Przypomina, że w Anglii i Walii co tydzień dwie kobiety giną z rąk agresorów, którzy są lub byli ich partnerami. – Kobiety stają się ofiarami, bo mężczyźni stają się oprawcami. To jest bardzo zniuansowane – oczywiście, że nie wolno uprawiać victim blamingu. Nawet gdybyś upiła się w barze i pokazała wszystkim biust, i tak nie jesteś winna temu, jeśli ktoś cię skrzywdzi. Ale musimy na siebie uważać – tłumaczy autorka.

Myślisz, że era Tindera dobiega końca?

Tego nie wiem, ale z pewnością pandemia zmieniła nasze podejście do związków. Po lockdownie znów zapragnęliśmy kontaktu twarzą w twarz. Nie sądzę, żebyśmy zupełnie zrezygnowali z aplikacji randkowych, ale podchodzimy do nich inaczej niż kiedyś. Wiele osób Tinder zmęczył, znudził, rozczarował. Stały się cyniczne. 

A ty? Straciłaś już nadzieję na miłość?

Nie, wciąż mam nadzieję, że spotkam porządnego faceta. Bo wiem, że istnieją dobrzy, kochający mężczyźni. Gdybym w to nie wierzyła, nie napisałabym tej książki. Nie zastanawiałabym się nad tym, jak lepiej randkować, tylko zaspokoiła się sama. Ale niestety dawno nie spotkałam nikogo przyzwoitego. A jeśli na kogoś trafiłam, to nie był dla mnie. Nie chcę, by jakakolwiek kobieta traciła nadzieję, ale radzę, żeby podchodzić do randek z ostrożnością. 

Na co jeszcze zwracasz czytelniczkom uwagę? 

Radzę, żeby nie godziły się na bylejakość. Zbyt wiele kobiet decyduje się na związek z braku laku. Bo zegar biologiczny im tyka, bo chcą mieć dzieci, bo już mają dosyć randek. 

Inaczej do Tindera podchodzą milenialsi, a inaczej przedstawiciele pokolenia Z?

Z pewnością, bo niektórzy zoomersi nie znają innego randkowania niż przez aplikacje. Wielu milenialsów online poznało mężów, żony, stałych partnerów. 

Ja wyszłam za mąż, zanim nastała era Tindera. Gdybym się rozwiodła, nie mam pojęcia, jak bym sobie na tym rynku poradziła.

To zrozumiałe. Jest coś odrobinę wstydliwego w sposobie autoprezentacji wymaganym w aplikacjach. Może dlatego najmłodsze pokolenie sięga po inne aplikacje, np. Snapchat, które gwarantują momentalność. 

A czy jest jakaś aplikacja stworzona dla kobiet? Aplikacja, dzięki której kobiety mogą czuć się bezpiecznie?

Twórcy Bumble podkreślają, że tam pierwszy krok zawsze wykonuje kobieta. Nie można też wysyłać nagich zdjęć. Ale tak naprawdę aplikacje randkowe nie zostały stworzone z myślą o kobietach, nie działają na korzyść kobiet. Wielokrotnie rozmawiałam z dziewczynami, które doznały ze strony mężczyzn przemocy, miało niekonsensualne doświadczenia seksualne, a nawet padło ofiarą pigułki gwałtu. Zgłaszały to w aplikacji, prosząc o usunięcie użytkownika. Nic z tym nie zrobiono. Ci predatorzy wciąż podrywają kobiety, wciąż mogą zrobić komuś krzywdę. 

Wydawało się, że dzięki aplikacjom kobiety będą czuły się swobodniej. Ale mężczyźni wciąż stanowią dla nas zagrożenie.

Za każdym razem, gdy zaczynamy randkować, musimy być niezwykle ostrożne. To nie jest tak, że każdy mężczyzna jest predatorem. Ale wystarczająca liczba ma tendencje przemocowe, żebyśmy pozostawały w stanie ciągłego zagrożenia. 

Wciąż ostrzegamy się nawzajem przed zagrożeniami wynikającymi z kontaktów z mężczyznami. Ja zawsze byłam ostrożna – oglądam się za siebie, wysiadając z autobusu, nie daję nikomu mojego numeru telefonu itd. Ale czy jesteśmy skazane na życie w ciągłym poczuciu zagrożenia?

Tak, to okropne. Nie chcę, żeby tak było, ale wciąż muszę radzić kobietom, jak unikać niebezpiecznych sytuacji, bo wciąż za mało uczymy mężczyzn, jak traktować kobiety z szacunkiem. Kobiety stają się ofiarami, bo oni stają się oprawcami. To jest bardzo zniuansowane – oczywiście, że nie wolno uprawiać victim blamingu. Nawet gdybyś upiła się w barze i pokazała wszystkim biust, i tak nie jesteś winna temu, jeśli ktoś cię skrzywdzi. Ale musimy na siebie uważać, gdy wracamy nocą same do domu. Umawiać się na pierwszą randkę tylko za dnia, w kawiarni itd. 

Ale jak wyjść z tego zaklętego kręgu?

Włączyć do dyskusji mężczyzn. Zrobić z mężczyzn feministów. Pomóc mężczyznom podejmować lepsze decyzje. To się już dzieje – uczymy chłopców wyrażania emocji, szacunku do kobiet, eksploracji własnej seksualności. To dobry początek.

A jak ty się z tym czujesz jako matka dorastającego syna?

Wciąż się z tym mierzę. Mój syn ma 12 lat, jest naprawdę dobrym chłopcem, ale nie wszyscy jego koledzy zostali dobrze wychowani. Wczoraj poprosiłam go, żeby skończył grać w PlayStation. Łączył się sieciowo z kolegą. Gdy tamten usłyszał, że syn nie może dalej grać, nazwał mnie „dzi*ką”. Mój syn zareagował natychmiast – stwierdził, że nie może się już z kimś takim kumplować. Cieszę się, że mogę przy nim być i tłumaczyć mu, dlaczego takie zachowanie jest złe, dlaczego wciąż używa się określenia pracownicy seksualnej jako najgorszej obelgi, dlaczego nie obrażamy w ten sposób mężczyzn. 

Ale takie rozmowy z rodzicami nie wystarczą?

Nie, bo potem przychodzi socjalizacja wtórna w szkole, gdzie wciąż brakuje rzetelnej edukacji seksualnej. Nie mówiąc już o przekazie medialnym czy rozmowach z rówieśnikami. Z ankiety przeprowadzonej w Wielkiej Brytanii wynika, że co czwarty chłopiec uważa, że dziewczynki mają łatwiej, a feminizm wymknął się spod kontroli. W wielu środowiskach chłopiec, który deklaruje się jako feminista, wciąż bywa wyśmiewany. 

Myślisz, że to brytyjska specyfika?

Nie sądzę. Powiedziałam koleżance, Polce, że moja książka wychodzi w waszym kraju. Odparła, że taka przestroga nam się przyda, bo mizoginia trzyma się u was mocno. Kobiety niestety wciąż często pozostają w podległości do mężczyzn. W związkach są spychane na słabszą pozycję, choćby wtedy, gdy to one zajmują się dziećmi, a mężczyźni pracują, a potem, gdy chcą odejść, nie mogą, bo nie mają, za co żyć. Nie mówiąc już o przemocy domowej, której nadal wiele kobiet nie zgłasza. Jest w Wielkiej Brytanii naukowczyni, Karen Ingala Smith, która na swoim koncie Counting Dead Women na Twitterze liczy wszystkie kobiety zabite przez mężczyzn – mężów, synów, przypadkowych predatorów.

A czy młodszemu pokoleniu kobiet jest łatwiej się bronić, bo potrafią szybciej dostrzegać czerwone flagi?

Mają nad nami przewagę, bo dysponują większą liczbą informacji. Łatwiej im dotrzeć do źródeł. Gdy ja dorastałam, czerpałam wiedzę z magazynów dla dziewczyn. Dziś widzę, jak były okropne. Nagłówki krzyczały: „jak schudnąć przed pierwszą randką”, „jak osiągnąć mistrzostwo w seksie oralnym” itd. Niełatwo było znaleźć rzetelne źródło informacji na temat seksualności czy ciała. 

A edukacja seksualna w szkole?

Gdy chodziłam do liceum w połowie lat 90., edukacja seksualna ograniczała się do rad, jak nie zajść w ciążę. Straszono też HIV. Nie uczono nas o zgodzie, a ja sama z siebie też tego nie rozumiałam. Wydawało mi się, że trzeba zaprezentować się chłopcom jako obiekt seksualny – być szczupłą dziewczyną z dużym biustem, świetną w „robótkach ręcznych”. Wierzyłam, że wówczas wszyscy mnie pokochają. Ale co z tego, skoro ja nie lubiłam i nie szanowałam siebie. Dziś o wiele większą wagę przykłada się do indywidualnych potrzeb – tłumaczy młodym dziewczynom, żeby wyszły od siebie, nauczyły się siebie, zanim wejdą w relację romantyczną czy zaczną uprawiać seks. 

Za to dziś informacji jest tak dużo, że trudno dokonać selekcji.

Tak, współczesna piętnastolatka odbiera sprzeczne komunikaty – z jednej strony feminizm, kobieca siła, wyzwolenie seksualne, a z drugiej, mizoginistyczny backlash. Sposób obrazowania seksu też nie robi młodym dziewczynom dobrze – wszędzie słyszą, że vanilla sex jest passé, teraz trzeba dać się podduszać albo wiązać. W sumie cieszę się, że nie dorastam w dzisiejszych czasach – media społecznościowe nie ułatwiają tego i tak trudnego okresu dojrzewania. Edukacja seksualna w szkole może i jest bardziej postępowa niż za moich czasów, ale bywa też krytykowana przez konserwatywnych rodziców, którzy uważają, że próbuje się bałamucić dzieci. 

Młode dziewczyny wiedzą, jak rozpoznawać czerwone flagi. Ale czy można jeszcze w ogóle wierzyć w miłość, gdy wszędzie widzi się sygnały ostrzegawcze?

Znając czerwone flagi, o wiele łatwiej jest szukać tych zielonych. Czerwone flagi są po to, żeby nie angażować się w związek z kimś, kto nie rokuje. Czerwone flagi są po to, by nadawać nam, kobietom, siłę. Gdy widzimy, że mężczyzna zachowuje się toksycznie, ucinamy znajomość. Słuchamy swojej intuicji, zamiast ją zagłuszać. Nie czekamy, aż znów postąpi źle, tylko robimy krok w tył. 

Gdy poznajemy kogoś w aplikacji, trudniej nam dostrzec czerwone flagi, zwłaszcza że dużo rzeczy można ukryć. Wiele osób kłamie, oszukuje, zataja informacje na swój temat.

Tak, wielu mężczyzn, których poznajemy w aplikacjach randkowych, to mistrzowie manipulacji. Trzeba być czujnym. I na tych, którzy interesują się za bardzo, i na tych, którzy interesują się za mało. Facet chce spotkać się teraz, zaraz? Za szybko wyznaje uczucia? Planuje wspólne wakacje, choć dopiero się poznaliście? Uważaj! Facet nie pyta o to, czym się zajmujesz? Nie interesują go twoje ambicje, aspiracje, marzenia? Nagabuje cię, by dowiedzieć się, w co jesteś ubrana? Uważaj! 

Jakich informacji nie udzielać facetom poznanym przez aplikację?

Nie mów nikomu, gdzie mieszkasz, nie dawaj numeru telefonu, jeśli nie jesteś pewna, że to dobry pomysł, nie dziel się adresami ulubionych kawiarni. Nie ułatwiaj nikomu ewentualnego stalkingu. I każdego porządnie wygoogluj. Spotkałam kobietę, która przed pierwszą randką wyszukała faceta w sieci. Okazało się, że to morderca, który właśnie skończył odsiadkę. Co warto wiedzieć o facecie, zanim umówimy się na pierwszą randkę? Jakiego języka używa, gdy mówi o kobietach, jakie treści publikuje w mediach społecznościowych, jaki ma stosunek do feminizmu. 

Chyba jedną z najtrudniejszych do rozpoznania czerwonych flag jest love bombing. Jesteśmy tak spragnione miłości, że te przejawy zainteresowania bierzemy za dobrą monetę.

Tak, mylimy love bombing z romantycznymi uniesieniami. Wydaje nam się, że ktoś naprawdę nas pragnie, a on zwyczajnie ma na naszym punkcie obsesję. Chce nas widzieć codziennie, izoluje od przyjaciół, wyraża zazdrość o każdą inną osobę w naszym życiu. Nie patrzy na miłość przez różowe okulary – nauczmy się odróżniać miłość od zauroczenia. Psycholożka Dorothy Tennov limerencją nazywa stan bliski obsesji. O tym zresztą będzie moja następna książka. 

Czujesz się kobietą spełnioną? 

Jesteśmy zaprogramowane tak, by najpierw myśleć o potrzebach innych, a nie własnych. Nie potrafimy wyzwolić się z ról matek, żon i kochanek. Ale dobrze mi samej. Nauczyłam się, że bycie singielką to dobry punkt wyjścia. Gdy czujesz się spełniona sama ze sobą, wszystko inne przyjdzie, jeśli tego zechcesz. Jasne, że chciałabym kogoś poznać, ale nie marzę o małżeństwie. Żartuję, że wyjątek zrobiłabym dla miliardera, który nie chciałby spisywać intercyzy. 

(Fot. materiały prasowe)

 

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij