Znaleziono 0 artykułów
14.01.2024

Magdalena Biejat: Zależy mi, by coraz więcej kobiet angażowało się politycznie

14.01.2024
(Fot. Mateusz Stankiewicz)

Bycie nową to atut – mówi Magdalena Biejat, wicemarszałkini senatu i współprzewodnicząca partii Lewica Razem. Zaangażowanie w politykę oznacza dla niej wspieranie grup, które są na słabszej pozycji – kobiet, pracowników, seniorów, dzieci.

Spotykamy się w wyjątkowym dniu – sejmowa większość wybrała Donalda Tuska na premiera. To historyczny moment, ale w senacie panuje cisza. Nie brakuje pani sejmowych emocji?

Choć w senacie panuje dzisiaj spokój, te dwa budynki tworzą całość i tymi emocjami żyjemy także tutaj. Zwłaszcza że jako współprzewodnicząca partii muszę mieć na względzie obie izby. Wciąż zajmuję się także sejmową polityką i to, że siedzę teraz na innej sali, niewiele zmienia. Jedyna różnica jest taka, że nie biorę bezpośredniego udziału w tych awanturach i przepychankach. A tego akurat mi nie brakuje. Kiedy po raz pierwszy partia Razem weszła do parlamentu w 2019 r., zaskoczyła mnie skala negatywnych emocji panujących na sali plenarnej. Jedynie część tego, co dzieje się na miejscu, łapią mikrofony, więc nie wszystko jest słyszalne dla widzów.

Co poczuła pani, gdy po raz pierwszy przeszła przez próg gabinetu wicemarszałka senatu? Ciężkie meble z ciemnego drewna, filiżanki z polskim godłem – jest w tej przestrzeni coś niezwykle majestatycznego.

Poczułam dumę. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem jedną z najmłodszych senatorek, której od razu powierzono znaczące stanowisko. Niedawno po raz pierwszy prowadziłam obrady, wciąż wielu rzeczy się uczę. Z drugiej strony bycie nową to też atut: nie znając utartych schematów, łatwiej jest wprowadzać zmiany.

Wspominała pani o awanturach. Skoro mówimy o nowym otwarciu, czy możemy liczyć na poprawę poziomu dyskusji politycznej w kraju?

Bardzo bym sobie tego życzyła. Jako obywatelka oczekiwałabym, że politycy będą mówić o przyszłości, a nie przeszłości. Z przeszłości należy wyciągać wnioski, ale ludzie chcą widzieć, że politycy mają im do zaproponowania jakąś wizję Polski. Mają dość ciągłego obrzucania się błotem i wypominania tego, co działo się pięć czy dziesięć lat wcześniej. Tym bardziej że często są to kłótnie o zaszłości między tymi samymi panami, którzy w polityce działają od 20, 30 lat. Dla młodych osób, które świeżym okiem spoglądają na politykę, to zupełnie niezrozumiałe. Oni oczekują, że polityka będzie o nich. I słusznie.

Magdalena Biejat: Polityka powinna być o ludzkich nadziejach, potrzebach, lękach, bezpieczeństwie

Co dokładnie ma pani na myśli, używając sformułowania „polityka będzie o nich”?

Polityka powinna być o ludzkich nadziejach, potrzebach, lękach, bezpieczeństwie. Także tym codziennym. Nie tylko w skali makro związanej z granicami kraju. Powinna być o równości, by każda kobieta wchodząca na rynek pracy była traktowana tak, jak mężczyźni. A jeśli przyjdzie taki moment, że będzie chciała założyć rodzinę, nikt nie będzie jej narzucał ścieżki, którą ma wybrać, ale ją w tym wesprze. A gdy obywatele będą potrzebować pomocy lekarskiej, otrzymają ją z NFZ. Państwo powinno dawać wybór i bezpieczeństwo. Słuchanie tego, kto i jak 10 lat temu nawalił, jest po prostu jałowe.

Wynik Nowej Lewicy w wyborach parlamentarnych był niższy niż zakładano. Co za tym idzie liczba mandatów też jest skromniejsza.

Wynik Nowej Lewicy nie jest zadowalający, ale dobrą stroną jej obecnej pozycji jest to, że jest potrzebna do rządzenia. A dopóki tak jest, ma wpływ na to, jak ten rząd będzie wyglądał. Traktujemy naszą obecność w parlamencie i rządzie jako stróżów. Będziemy pilnować, by wszystkie istotne kwestie, o których głośno mówiliśmy całą poprzednią kadencję, pozostały na agendzie. Mowa o prawach kobiet, prawach pracowników, o dostępie do usług publicznych. Żeby nie było znowu tak, że cała polityka będzie o możnych i bogatych tego świata. O ułatwianiu życia wielkim korporacjom, a zapomni się o codziennych potrzebach ludzi, którzy po prostu chcą godnie żyć.

Partia Razem nie zdecydowała się wejść do rządu. Nie odebrała sobie przez to głosu? Nie byłoby łatwiej zawalczyć o pewne kwestie od środka?

Oczywiście, bardzo poważnie traktowaliśmy propozycję wejścia do rządu i negocjowaliśmy razem z Nową Lewicą umowę koalicyjną. Zależało nam jednak na bardzo konkretnych kwestiach, jak np. budowie mieszkań na wynajem czy wprowadzeniu prawa do przerwania ciąży. W przypadku mieszkań już widać, że Koalicja Obywatelska nie jest zainteresowana zmianą dotychczasowego kursu. Bez konsultacji z partnerami z Lewicy zaproponowali kontynuację programu „Kredyt 0%”, mimo że jego efektem był kolejny skokowy wzrost cen mieszkań i kosztów kredytów. Jeśli chodzi o aborcję, stoimy na stanowisku, że powinna być dostępna na NFZ do 12. tygodnia ciąży. Bez podawania przyczyny. Jednocześnie doskonale rozumieliśmy, że nie da się tego wpisać do umowy koalicyjnej. Dlatego byliśmy gotowi na kompromis i walczyliśmy o to, by przynajmniej zagwarantować depenalizację aborcji. By osoby pomagające kobietom w przerwaniu ciąży nie były zagrożone karą więzienia. Wydawało nam się, że to dość konserwatywny i umiarkowany postulat. Nawet tego nie udało się przeforsować. W związku z tym podjęliśmy decyzję, że nie wejdziemy do tego rządu, ale go poprzemy. 

Magdalena Biejat: Jeśli zainwestujemy w edukację, młodzi ludzie będą lepiej przygotowani do wejścia na rynek pracy

Partii Prawo i Sprawiedliwość zarzuca się, że jej populistyczne rozdawnictwo zrujnowało budżet państwa. Lewica z założenia programowego opowiada się za pomocą socjalną. Czy to jeszcze mocniej nie nadwyręży sytuacji finansowej kraju? Nie wywinduje podatków, które już teraz są dla małych przedsiębiorców mocno dotkliwe? Krótko mówiąc, czy Polskę na to stać?

Oczywiście, że nas na to stać. Nie chodzi o to, żeby teraz powiększać w nieskończoność deficyt budżetowy, ale o to, by potraktować wydatki na usługi publiczne jako inwestycje. Jeśli podniesiemy pensje urzędnikom, to urzędy będą sprawniej działały, a co za tym idzie, lepiej będzie działało państwo. Jeśli zainwestujemy w edukację, młodzi ludzie będą lepiej przygotowani do wejścia na rynek pracy i do radzenia sobie z życiem w XXI w. Jeśli zainwestujemy w transport publiczny, ludziom będzie łatwiej dotrzeć nie tylko do pracy, szkoły czy lekarza, lecz także do sklepu, kina czy kawiarni. A dzięki temu będzie się rozwijać gospodarka. To wszystko są inwestycje, które będą się zwracać. Skąd wziąć na to środki? Naszym zdaniem czas skończyć z przywilejami dla wielkich, zagranicznych korporacji. Dzisiaj ogromne sieci handlowe, które budują zysk w Polsce dzięki naszym pracownikom, praktycznie nie płacą tu podatków. Nadal w Polsce nie mamy podatku cyfrowego, wciąż nie udało się opodatkować zysków nadzwyczajnych korporacji, które wzbogaciły się na kryzysie. Ta dziura budżetowa, o której tyle ostatnio słyszeliśmy, bierze się też stąd, że budżet państwa zasilają głównie podatki od pracy. A pracownicy dzisiaj dostają coraz mniejszy kawałek tego tortu, którym jest produkt krajowy brutto. Zwiększanie pensji pracowników nie oznacza więc katastrofy, ale wręcz przeciwnie – większe wpływy do budżetu.

Polityka to brutalny, wciąż opanowany głównie przez mężczyzn świat. By się w nim znaleźć, wiele trzeba poświęcić. Co pani musiała poświęcić?

Przede wszystkim czas. Marzę o tym, żeby nauczyć się wspinać, ale ciągle nie mam na to czasu. Ciągle wyrzucam sobie, że za mało czasu poświęcam dzieciom. Mój syn ma dziewięć lat, córka sześć, więc całe jej świadome życie działałam politycznie. Kiedy w 2019 r. zostałam posłanką, córka miała dwa lata. To szalenie trudne. Szczególnie że w tym zawodzie czas pracy jest nienormowany. Ciężko też z niej wyjść, ponieważ głową jest się w niej w zasadzie bez przerwy. To ciągła walka o przestrzeń. Dla siebie i dla bliskich. Do partii Razem wstąpiłam w 2015 r. Całe życie pracowałam, wolontaryjnie i zawodowo, w organizacjach pozarządowych i czułam wtedy, że ten rodzaj wpływu przestaje mi wystarczać. Choć wcale nie chciałam zostać posłanką – na początku wolałam działać na zapleczu i wspierać innych.

Magdalena Biejat: Kobiet wciąż nie wychowuje się na liderki, tylko do ról opiekuńczych

Obawiała się pani, że nie da pani rady czy to kwestia kultury i osadzonej w niej przemocy symbolicznej?

Miałam poczucie, że to nie dla mnie. Myślę, że wiele kobiet ma to doświadczenie. Polityczka przemawiająca na wiecach i występująca w mediach – to nie jest wizja, która kobietom przychodzi łatwo. Pewne ograniczenia na pewno też narzucamy sobie same, ale to ze względu na to, że nie wychowuje się kobiet na liderki, tylko raczej do ról wspierających i opiekuńczych. Zależy mi, by coraz więcej kobiet angażowało się politycznie, ale z własnego doświadczenia wiem, jakie to trudne. Zresztą sama, gdyby nie poparcie i motywacja kolegów i koleżanek z partii i ogromne wsparcie rodziny, pewnie bym się na to nie zdecydowała. Mam szczęście, że żyję w związku bardzo partnerskim. Dla mojego męża jest to oczywiste, że dziećmi, psem i domem zajmujemy się po połowie.

Na własnej skórze poczuła pani panujący w świecie polityki seksizm i ageizm?

Jak najbardziej. Mam 42 lata, pracuję od czasów studenckich, mam wieloletnie doświadczenie w polityce i jestem matką dwójki dzieci, ale wciąż spotykam się z próbami traktowania mnie jak małej dziewczynki. To szczególnie powszechne wobec kobiet o progresywnych poglądach. Trzeba być na to przygotowaną i uzbrojoną. Niech próbują mnie atakować, tak łatwo im ze mną nie pójdzie.

Ofiarą tych ataków pada się też w internecie, który stał się nieodłączną częścią komunikacji polityków ze swoimi wyborcami. Jak się przed nimi bronić?

Potrafię odciąć się od szkodliwych dla mnie bodźców, np. Twittera (X), który – podobnie jak inne platformy społecznościowe – jest nieodłączną częścią życia politycznego. Wyłączyłam powiadomienia. Przychodzą do mnie tylko wtedy, gdy na moje tweety reaguje osoba, którą sama śledzę. Nie czytam żadnych innych. Działa to na zasadzie: wrzuć granat w szambo i zamknij pokrywkę (śmiech). Na pewnym etapie uznałam, że muszę chronić swoją psychikę. Zwłaszcza że łatwo uwierzyć, że media społecznościowe to prawdziwy świat. A przecież tak nie jest.

Magdalena Biejat: Dla mnie zaangażowanie w politykę polega na wspieraniu grup, które są na słabszej pozycji

Jakie są pani najważniejsze postulaty? O co pani będzie walczyć w parlamencie?

W zasadzie mogłabym powiedzieć, że o wszystko, bo czego się po tych ośmiu latach nie dotkniemy, leży. Dla mnie na pewno jednym z absolutnych priorytetów są prawa kobiet. Oczywiście zawierają się w tym prawa reprodukcyjne. To temat, w który zaangażowałam się całą sobą w ostatniej kadencji Sejmu. I zrobię wszystko, by chociażby depenalizację aborcji przez ten parlament przeprowadzić. To jest absolutna podstawa. Kolejna kwestia to prawa pracownicze i doprowadzenie do tego, by ludzie w miejscu pracy czuli, że mają prawo negocjować ze swoim szefem warunki zatrudnienia i wynagrodzenia. Na pewno pomogłoby w tym wzmocnienie związków zawodowych, które dzisiaj powoli się odradzają. W tym miesiącu spotkałam się z pracowniczkami firmy Kaufland, które są zastraszane przez pracodawców, bo wszczęły legalny strajk, walcząc o lepsze warunki pracy. Dzieje się tak, bo firma czuje się bezkarna. Czas z tym skończyć. Dla mnie zaangażowanie w politykę polega na wspieraniu grup, które są na słabszej pozycji niż inne: kobiet, osób starszych, dzieci, pracowników. Zależy mi na tym, żeby w Polsce mogli po prostu godnie żyć. Na przykład o seniorach mówimy głównie w kontekście dostępu do ochrony zdrowia. A ja nigdy nie zapomnę rozmowy, którą odbyłam ze starszą panią mieszkającą w mniejszej miejscowości na Śląsku. Powiedziała mi, że dla niej to upokarzające, że nie stać jej, by wyjść na rynek na kawę z przyjaciółką. W parlamencie będziemy pilnować tych wszystkich spraw i dbać, by politycy przestali mówić o sobie, a skupili się wreszcie na przyszłości.

(Fot. Ina Lekiewicz Levy)
Kara Becker
Proszę czekać..
Zamknij