Znaleziono 0 artykułów
08.06.2022

Nazwisko, jakie chcesz: Pełne równouprawnienie

08.06.2022
Fot. Getty Images

Do lat 60. w Polsce nazwisko po ślubie mogła zmienić tylko żona. Dziś mamy wiele możliwości w tej sferze życia. Jak duży wpływ na dzieci, relacje w związkach, pozycję zawodową mają decyzje dotyczące tego, jakim nazwiskiem podpisujemy się, przedstawiamy, jakiego używamy w urzędach? Rozmawiamy na ten temat z czterema kobietami.

Dawniej kobieta po ślubie musiała wybrać pomiędzy przybraniem nazwiska, które nosił mąż, a dodaniem go do jej dotychczasowego – tak było w Polsce do lat 60.; później miała już prawo pozostać przy własnym. Dopiero w drugiej połowie lat 70. nastąpiła zmiana – gdy żona pozostawała przy swoim nazwisku, mąż mógł albo przybrać nazwisko żony, albo dodać je do swojego. Pod koniec lat 90. wprowadzono kolejną zmianę w przepisach, dzięki której do dziś zarówno kobieta, jak i mężczyzna mogą swobodnie zadecydować o wyborze nazwiska. Celem zmiany, jak głosiło uzasadnienie projektu ustawy, było zapewnienie pełnego równouprawnienia obojga małżonków.

Pola Madej-Lubera: Dwa nazwiska to kłopot

Fot. Ewa Przedpelska / Ładne Bebe

Pola ślub wzięła tradycyjny, w kościele. Zatem zmiana nazwiska wiąże się dla niej z tradycją osadzoną w kontekście kulturowym. – Nie mam nic przeciwko kultywowaniu przyjętych zwyczajów, zwłaszcza takich, które podkreślają bliskie mi wartości. Zmiana nazwiska dobrze podkreśla wagę tego momentu. A ślub był dla mnie zmianą na całe życie, więc nie wyobrażałam sobie zostawić nazwiska na etapie takim jak przed ślubem – mówi. 

Ostatecznie Pola zdecydowała się do swojego dodać nazwisko męża. Z kilku powodów. – Pracowałam jako freelancerka i budowałam swoją rozpoznawalność w branży. Nie było wtedy wielu social mediów, więc trudniej było poinformować ten świat o zmianie tożsamości – tłumaczy. Nie była też przekonana do brzmienia zbitki „Pola Lubera”, a swoje nazwisko po prostu lubi. – Utożsamiam się z rodem Madejów, z ich charakterem, i nie chciałam tego tracić – dodaje. 

Z perspektywy prawie piętnastu lat po ślubie uważa, że za mało wierzyła w siebie. A dwa nazwiska to tylko kłopot. – Jeśli jesteś dobry w swoim zawodzie, będziesz na rynku nawet po całkowitej zmianie tożsamości. Dla kobiety to, jak się nazywa, ma znaczenie wtedy, gdy się podpisuje i zakłada skrzynkę e-mail. No, chyba że nazywasz się Wieniawa-Długoszowski albo Boy-Żeleński, bo masz przydomek wojenny, rodowy lub literacki – śmieje się.

Do dziś Poli zdarza się, że podwójne nazwisko wywołuje zamęt. Choćby w pracy dziennikarki, którą wykonuje na co dzień. – Wciąż nie mogę zdecydować się, którego nazwiska używać podczas rozmów. Z przyzwyczajenia długo przedstawiałam się jeszcze panieńskim. Teraz nie jestem ani stuprocentowo Polą Madej, ani też Polą Madej-Luberą. Zresztą w zarządzie mojej spółdzielni nazywają mnie „Panią Luberową”, a moją rodzinę „Luberowie”. To też jest mylące, bo nie oddaje stanu faktycznego – mówi. Problem pojawia się też w sprawach codziennych. – Kiedy przychodzi kurier i prosi złożenie podpisu „Pola Madej-Lubera”, nie mieści się to w prostokącie. W dodatku moja córka dostała kiedyś dyplom z błędem, bo nauczycielka ze szkoły pływania nie wiedziała, jak Józia ma na nazwisko, i wpisała moje panieńskie – opowiada Pola. 

Karolina Wiercigroch: Patriarchalny zwyczaj

Fot. archiwum prywatne

Ślub wzięła niecałe dwa lata temu w Urzędzie Miasta w Chojnicach. – To było totalnie przypadkowe miejsce. Nasi znajomi byli akurat niedaleko na wycieczce nad jeziorem, a my potrzebowaliśmy świadków – wspomina Karolina. Na legalizację związku zdecydowali się po dziesięciu latach bycia razem, ale nie uznają tego za wyjątkowo ważny moment w ich życiu, co wiązało się także z decyzją o zmianie nazwiska. – Ślub wzięliśmy z powodów praktycznych – dla wspólnego majątku i dziedziczenia. Nie czuliśmy potrzeby zaznaczenia tego faktu wspólnym nazwiskiem, żeby po ślubie stać się innymi osobami, choćby na papierze – tłumaczy.

Tradycję zmieniania nazwiska przez kobiety Karolina widzi też jako patriarchalny zwyczaj, w którym nie chciała brać udziału. – Czułabym, że nie jesteśmy w naszym związku równorzędnymi partnerami, skoro po ślubie ja nazywałabym się inaczej niż przed – mówi. Od zawsze było dla niej oczywiste, że po ślubie zostanie przy swoim nazwisku. – Jestem przyzwyczajona, że Karolina Wiercigroch to ja, i nie widzę powodu, dla którego miałoby się to zmienić. Jacek nie oczekiwał, że automatycznie przyjmę jego nazwisko, bo jestem kobietą. Nie mieliśmy specjalnej rozmowy na ten temat, raczej zakładaliśmy, że każdy zostanie przy swoim – dodaje. 

Karolina jest fotografką i dziennikarką. Od lat pracuje pod swoim nazwiskiem. Choć sami nie spotkali się z negatywnymi komentarzami, ma wrażenie, że pozostawanie kobiety przy swoim nazwisku to wciąż rzadkość. – Zdarzyło się, że ludzie sami próbowali tłumaczyć sobie moją decyzję. Mówili: „No tak, faktycznie, dorobek zawodowy…”. Jasne – w moim wypadku zmiana tym bardziej nie miałoby sensu, ale to nie jest jedyna przyczyna, dla której kobieta może chcieć zachować własne nazwisko. Znacząca większość mężczyzn w Polsce zostaje po ślubie przy swoim nazwisku, nikt nie pyta ich, dlaczego tak zrobili – podsumowuje. 

Kiedy w urzędzie wypełniali deklarację dotyczącą nazwiska dzieci, postanowili wpisać: „Wiercigroch-Rzeniewicz”. – Pani spojrzała z lekkim przerażeniem na to i powiedziała: „Proszę się dobrze zastanowić, bo potem nie aż tak łatwo to zmienić…” – śmieje się Karolina.

Urszula Eriksen: Nowy rozdział w życiu 

Fot. archiwum prywatne

Ula wyszła za mąż za Duńczyka – Steffena. Ślub, który wzięli w 2001 roku, był skromną uroczystością w duńskim sadzie. Od początku bliższa była im formuła duńska – przeznaczona dla młodej pary, a nie, jak w Polsce, dla gości.

Zmiana nazwiska była dla Uli rozpoczęciem nowego rozdziału w życiu, ale też, w symboliczny sposób, deklaracją wspólnoty. – Odkąd pamiętam, chciałam zmienić nazwisko, bo odziedziczyłam je po ojcu, którego nigdy nie miałam. Rodzice rozwiedli się, kiedy miałam pół roku. Nic dla mnie nie znaczyło i w pewnym sensie mnie uwierało – tłumaczy. Wychowywała ją babcia, dlatego gdyby nie przyjęła nazwiska męża, pewnie i tak zmieniłaby je na to, które nosiła babcia. Przed samym ślubem nie zastanawiali się więc długo. – Steffen znał moją historię i wiedział, że chcę tej zmiany. To był dla nas naturalny wybór – mówi. 

Zmiana nazwiska była dla Uli trudna jedynie ze względu na sprawy formalne, które się z nią wiązały. – Wysiłku wymagało tłumaczenie moich dokumentów na język duński przez tłumacza przysięgłego, a potem tłumaczenie duńskiego aktu ślubu na język polski i zarejestrowanie tego w Polsce – opowiada. 

Ula i Steffen mają dziś trzy córki. – Można powiedzieć, że dziewczynki urodziły się z tym nazwiskiem, i jest dla nich tak oczywiste jak to, że ich ojciec jest Duńczykiem, a matka Polką. Dla ich rówieśników jest to raczej nutka pozytywnej oryginalności – mówi. Dziś Ula pracuje w ambasadzie Danii, a wcześniej, razem z mężem, prowadziła duńską restaurację. Jednak w związku z tym, że Eriksen nie jest popularnym nazwiskiem w Polsce, zdarza się, że wprowadza zamieszanie. – Kiedy się przedstawiam, niektórzy są zaskoczeni, że tak dobrze mówię po polsku – śmieje się.

Basia Czyżewska: Wypowiadając przysięgę, poczułam wagę sytuacji

Fot. archiwum prywatne

Na ślub zdecydowała się, kiedy już wiedziała, że zostanie mamą. Odbyła się skromna uroczystość w urzędzie, z przyjaciółmi i rodziną. – Byłam zakochana, więc ta decyzja była dla mnie ważna, ale nigdy nie widziałam siebie w białej sukni w kościele. Ślub miał dla mnie wymiar prawnego załatwiania spraw, żeby dwoje rodziców nie miało problemów w sytuacjach kryzysowych, takich jak szpital czy kwestie finansowe – opowiada.

Nie zdecydowała się na zmianę nazwiska. – Sytuacja urzędu, dokumentów, jednego spotkania, które trwa 20 minut i ma zmienić moje życie, była dla mnie tak sztuczna, że od razu ją odrzuciłam. Dopiero wypowiadając przysięgę, poczułam wagę słów – wspomina. Problem pojawił się dopiero po rozwodzie, bo córka Basi ma nazwisko byłego męża. – Chciałam zachować swoją tożsamość, ale nie nie dałam sobie miejsca na nową – mówi. Dziś myśli o tym trochę inaczej: – Zmieniła mi się perspektywa. Sytuacja, w której ona z powodu zwyczaju ma nazwisko po ojcu, a ja go nigdy nie miałam, jest dla mnie dziwna. Wyobraź sobie, jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie, a ktoś z boku, na przykład urzędnik, w prozaicznej sytuacji, nie ma powodu rozumieć, że jesteśmy rodziną.

W pewnym momencie Basia zastanawiała się nawet, czy nie chciałaby jednak nadać córce podwójnego nazwiska. – Problem jest taki, że byłoby długie i dziwaczne. Po prostu źle brzmi – tłumaczy. 

Z perspektywy czasu wie, że nawet gdyby zdecydowała się dodać nazwisko męża, nie używałaby go. Także ze względu na zawód dziennikarki, który wykonuje. – Pewnie w e-mailach, w pracy czy w social mediach byłabym cały czas sobą, tylko w dokumentach byłabym „podwójna”. Sama zresztą często dopiero przy autoryzacjach rozmów dowiaduję się, że ktoś ma podwójne nazwisko. Jednak jest w tym coś schizofrenicznego – bo zmieniasz nazwisko czy nie zmieniasz? – zastanawia się.

Kaja Werbanowska
Proszę czekać..
Zamknij