George Balanchine twierdził, że muzyki Beethovena nie da się zatańczyć. Najnowszy spektakl Polskiego Baletu Narodowego dowodzi czegoś całkiem przeciwnego.
„Wielka Fuga” to zachłanność życia. Nie ma w sobie nic z klasycznego umiaru, czystości linii, serenitas. Ma za to barokową obfitość detali połączoną z dzikością, na którą nie pozwoli sobie nikt jeszcze przez wiele lat po Beethovenie. Powstała w 1825 roku, a za sprawą agresywnej, zgrzytliwej ekspresji smyczków brzmi chwilami, jakby została napisana sto lat później, w czasach mrocznej niemieckiej moderny. „Grosse Fuge” Hansa van Manena rozgrywa się na niemal pustej scenie, rozpisana na ośmioro tancerzy i tancerek. Próżno doszukiwać się tu jakiejś opowieści, choć napięcie utrzymane jest do końca. „Taniec to taniec” – słynne słowa holenderskiego choreografa przywołuje dyrektor Polskiego Baletu Narodowego Krzysztof Pastor, który w Niderlandach spędził ogromną część swojej kariery. Na ścianie w jego gabinecie widzę stylizowaną na malarstwo Rembrandta fotografię Erwina Olafa, na której otoczony jest tuzami baletowej szkoły holenderskiej. – Jako choreograf urodziłem się w Holandii. Mój sposób pracy i moja estetyka łączą nasz zespół z tamtejszym baletem – mówi polski artysta. – Chciałem wprowadzić do repertuaru rodzaj hommage dla tej szkoły, przedstawić prace trzech jej wybitnych przedstawicieli.
Choreografia Hansa van Manena skupia najważniejsze cechy owej szkoły: prostotę scenografii i kostiumów, swoistą ascezę w doborze środków scenicznych. „Grosse Fuge” ogląda się jak piękny, zamknięty w czasie obiekt, nasycony zarazem emocjami. – Hans ma niesłychanie muzyczne „ucho”, jest bardzo matematyczny, logiczny, precyzyjny – opowiada Krzysztof Pastor. – Nie wiem, czy jest jakiś tancerz, który nie lubi tańczyć jego baletów. Ja uwielbiałem. Ta koncentracja, to skupienie... Tancerzowi nie wolno patrzeć prosto przed siebie na widownię, jak w balecie klasycznym, kiedy popisuje się swoim solo. Chodzi o to, żeby uniknąć flirtowania z publicznością, ale przyciągnąć jej uwagę na scenę. Najważniejsze jest przesłanie siły, energii ludzkiej – zarówno mężczyzn, jak i kobiet.
Powstałe w 1971 roku dzieło van Manena zdaje się, mimo całej swojej niedosłowności, śmiałe obyczajowo. – Ascetyczna estetyka wynika z protestanckiej kultury holenderskiej, ale tamtejsi choreografowie są bezpruderyjni. Dziś przy wznowieniach wręcz łagodzi się pewne gesty z oryginału – śmieje się Krzysztof Pastor. – Balet holenderski zwolniony jest z przymusu opowiadania historii, nie musi służyć dramatowi, teatrowi, operze. Czasem nie musi nawet służyć muzyce, jest całkowicie autonomiczny – podkreśla. – Van Manen porównywany jest do Mondriana, jego choreografie – do abstrakcyjnych obrazów. A jednak, kiedy na scenie są dwie osoby, to my, widzowie, od razu tworzymy w swojej wyobraźni relację między nimi.
Może dlatego w „Siódmej Symfonii”, monumentalnym balecie Toera van Schayka do jednego z najsłynniejszych dzieł Beethovena, można dopatrywać się historii, nawet jeśli zdają się krótkie i rozproszone. – Ja bym ich nie odczytał precyzyjnie – mówi Pastor. – Toer niczego nie podpowiada, pozostawia to nam. Znajduję jednak w „Siódmej Symfonii” element humanistyczny, bohaterski, podkreślający człowieczeństwo i wspólnotowość – mówi. To odczytanie zdaje się bardzo Beethovenowskie, a zarazem mało ilustracyjne. Na początku XIX wieku (VII Symfonia ukończona została w roku 1812) przypisywano bowiem muzyce instrumentalnej zdolność docierania wprost do istoty rzeczy, bez odtwarzania ich powierzchowności. W tym dziele, jednym z najbardziej lubianych z całego dorobku Beethovena i niesłychanie pogodnym, Richard Wagner usłyszał „apoteozę tańca”. Idealne wyzwanie dla choreografa.
O van Schayku, który także rzeźbi, maluje, tworzy scenografie i kostiumy, mawia się, że traktuje tancerzy jak rzeźby. On sam temu zaprzecza, podkreślając, że chodzi mu przede wszystkim o ruch i osobowości wykonawców. Podobne założenie towarzyszy trzeciej pracy, która składa się na beethovenowski wieczór Polskiego Baletu Narodowego. Przygotowuje ją Ted Brandsen, obecny szef Het Nationale Ballet. – Zaczynaliśmy razem – mówi Krzysztof Pastor.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.