Znaleziono 0 artykułów
02.06.2023

Balet „Beethoven i szkoła holenderska” w Teatrze Narodowym

02.06.2023
Fot. Ewa Krasucka

George Balanchine twierdził, że muzyki Beethovena nie da się zatańczyć. Najnowszy spektakl Polskiego Baletu Narodowego dowodzi czegoś całkiem przeciwnego.

„Wielka Fuga” to zachłanność życia. Nie ma w sobie nic z klasycznego umiaru, czystości linii, serenitas. Ma za to barokową obfitość detali połączoną z dzikością, na którą nie pozwoli sobie nikt jeszcze przez wiele lat po Beethovenie. Powstała w 1825 roku, a za sprawą agresywnej, zgrzytliwej ekspresji smyczków brzmi chwilami, jakby została napisana sto lat później, w czasach mrocznej niemieckiej moderny. „Grosse Fuge” Hansa van Manena rozgrywa się na niemal pustej scenie, rozpisana na ośmioro tancerzy i tancerek. Próżno doszukiwać się tu jakiejś opowieści, choć napięcie utrzymane jest do końca. „Taniec to taniec” – słynne słowa holenderskiego choreografa przywołuje dyrektor Polskiego Baletu Narodowego Krzysztof Pastor, który w Niderlandach spędził ogromną część swojej kariery. Na ścianie w jego gabinecie widzę stylizowaną na malarstwo Rembrandta fotografię Erwina Olafa, na której otoczony jest tuzami baletowej szkoły holenderskiej. – Jako choreograf urodziłem się w Holandii. Mój sposób pracy i moja estetyka łączą nasz zespół z tamtejszym baletem – mówi polski artysta. – Chciałem wprowadzić do repertuaru rodzaj hommage dla tej szkoły, przedstawić prace trzech jej wybitnych przedstawicieli.

Fot. Ewa Krasucka

Choreografia Hansa van Manena skupia najważniejsze cechy owej szkoły: prostotę scenografii i kostiumów, swoistą ascezę w doborze środków scenicznych. „Grosse Fuge” ogląda się jak piękny, zamknięty w czasie obiekt, nasycony zarazem emocjami. – Hans ma niesłychanie muzyczne „ucho”, jest bardzo matematyczny, logiczny, precyzyjny – opowiada Krzysztof Pastor. – Nie wiem, czy jest jakiś tancerz, który nie lubi tańczyć jego baletów. Ja uwielbiałem. Ta koncentracja, to skupienie... Tancerzowi nie wolno patrzeć prosto przed siebie na widownię, jak w balecie klasycznym, kiedy popisuje się swoim solo. Chodzi o to, żeby uniknąć flirtowania z publicznością, ale przyciągnąć jej uwagę na scenę. Najważniejsze jest przesłanie siły, energii ludzkiej – zarówno mężczyzn, jak i kobiet.

Fot. Ewa Krasucka

Powstałe w 1971 roku dzieło van Manena zdaje się, mimo całej swojej niedosłowności, śmiałe obyczajowo. – Ascetyczna estetyka wynika z protestanckiej kultury holenderskiej, ale tamtejsi choreografowie są bezpruderyjni. Dziś przy wznowieniach wręcz łagodzi się pewne gesty z oryginału – śmieje się Krzysztof Pastor. – Balet holenderski zwolniony jest z przymusu opowiadania historii, nie musi służyć dramatowi, teatrowi, operze. Czasem nie musi nawet służyć muzyce, jest całkowicie autonomiczny – podkreśla. – Van Manen porównywany jest do Mondriana, jego choreografie – do abstrakcyjnych obrazów. A jednak, kiedy na scenie są dwie osoby, to my, widzowie, od razu tworzymy w swojej wyobraźni relację między nimi.

Fot. Ewa Krasucka

Może dlatego w „Siódmej Symfonii”, monumentalnym balecie Toera van Schayka do jednego z najsłynniejszych dzieł Beethovena, można dopatrywać się historii, nawet jeśli zdają się krótkie i rozproszone. – Ja bym ich nie odczytał precyzyjnie – mówi Pastor. – Toer niczego nie podpowiada, pozostawia to nam. Znajduję jednak w „Siódmej Symfonii” element humanistyczny, bohaterski, podkreślający człowieczeństwo i wspólnotowość – mówi. To odczytanie zdaje się bardzo Beethovenowskie, a zarazem mało ilustracyjne. Na początku XIX wieku (VII Symfonia ukończona została w roku 1812) przypisywano bowiem muzyce instrumentalnej zdolność docierania wprost do istoty rzeczy, bez odtwarzania ich powierzchowności. W tym dziele, jednym z najbardziej lubianych z całego dorobku Beethovena i niesłychanie pogodnym, Richard Wagner usłyszał „apoteozę tańca”. Idealne wyzwanie dla choreografa.

Krzysztof Pastor (Fot. Łukasz Murgrabia)

O van Schayku, który także rzeźbi, maluje, tworzy scenografie i kostiumy, mawia się, że traktuje tancerzy jak rzeźby. On sam temu zaprzecza, podkreślając, że chodzi mu przede wszystkim o ruch i osobowości wykonawców. Podobne założenie towarzyszy trzeciej pracy, która składa się na beethovenowski wieczór Polskiego Baletu Narodowego. Przygotowuje ją Ted Brandsen, obecny szef Het Nationale Ballet. – Zaczynaliśmy razem – mówi Krzysztof Pastor.

Adam Suprynowicz
  1. Kultura
  2. Sztuka
  3. Balet „Beethoven i szkoła holenderska” w Teatrze Narodowym
Proszę czekać..
Zamknij