Znaleziono 0 artykułów
31.03.2019

Posé Posê. Z Danii do Polski

31.03.2019
Martyna Golik i Sisse Witek (Fot.materiały prasowe)

Gdy po raz pierwszy widzę dywany Posé Posê, jestem pewna, że mam do czynienia z kolejną skandynawską marką. Jednak w momencie, w którym dzielę się swoim odkryciem z czytelnikami, dostaję podziękowania w języku polskim. Tymczasem Posé Posê zostało założone przez Polkę Martynę Golik i Dunkę Sisse Witek. Swoje studio projektowe dziewczyny prowadzą w Kopenhadze, natomiast dywany produkują tutaj.

Sisse i Martyna poznały się w Kopenhadze, studiowały w Royal Danish Academy of Fine Arts – School of Design na Wydziale Tkaniny, ale ich drogi zeszły się dopiero po studiach. Szybko założyły studio projektowe z ambicjami tworzenia autorskich rzeczy. Zafascynowane tradycyjnymi technikami związanymi z tkaniną postanowiły wprowadzić je w nowoczesność, znaleźć możliwość przełożenia rzemiosła na współczesny język. Czy da się działać w ten sposób przy masowej produkcji? Od razu miały pewność, że nie, dlatego skupiły się na formach niedużych, w limitowanej liczbie. Gdzie produkować? Martyna znała odpowiedź. Wiedziała, że w Polsce produkcja dywanów wciąż ma się dobrze.

Zawsze interesował ją ten aspekt. Lubiła odwiedzać fabryki, lubiła wiedzieć, jak coś jest zrobione. Bardziej od efektu końcowego interesował ją proces powstawania. Któregoś dnia razem z Sisse wsiadły w samochód i wybrały się w podróż po kraju (zahaczając o Czechy) w poszukiwaniu idealnego miejsca. Padło na dawną fabrykę Cepelii, znaną Martynie już wcześniej. Właściciele okazali się bardzo otwarci i ucieszyli się, że dziewczyny widzą w tym miejscu tak ogromny potencjał. I pozwolili im na swobodne działanie.

(Fot. materiały prasowe)

Tufting ci wszystko wybaczy

Kolejna wizyta w fabryce obejmowała udział w tygodniowych warsztatach, podczas których Martyna i Sisse mogły sprawdzić działanie każdego sprzętu. A ponieważ już w czasie studiów nauczyły się obsługiwać tego typu maszyny, natychmiast poczuły ochotę, by zrealizować dotychczas niewykorzystane pomysły. Wraz z końcem szkoły urwały się możliwości korzystania z warsztatów i doskonalenia techniki. Martyna opowiada, jak bardzo potrzebowała pracy na żywym organizmie, fizycznej możliwości realizowania swoich artystycznych wizji. Nie ma alternatywy. Muszą być konkretny sprzęt, konkretny pistolet, nie da się tego zastąpić. A własnej fabryki na razie nie można wybudować.

Posé Posê (Fot. Marek Swoboda)

Technologia tworzenia dywanów, którą opanowały, to tzw. tufting. Polega na wstrzeleniu przędzy w odpowiednio naciągnięte podłoże za pomocą specjalnego pistoletu. Jest o tyle charakterystyczna, że pracuje się na lewej stronie. Aby zobaczyć efekt swojej pracy, trzeba stanąć z drugiej strony ram. Technologia ta jest też bardzo łaskawa dla twórcy – jeśli cokolwiek nie wyjdzie, wystarczy pociągnąć za nitkę i spruć nieudany kawałek. Odcień można kontrolować, ponieważ w pistolecie znajduje się pięć włókien przędzy. Jeśli zależy nam na płaskim kolorze, wkładamy pięć identycznych, jeśli chcemy go nieco zmienić, dodajemy jedną lub dwie nici o innym odcieniu. Kolory można dowolnie przyciemniać lub rozjaśniać, a także tworzyć własne wersje. Można też wypełniać (tuftować) dywan gęściej lub rzadziej. Martyna podkreśla, że sama technika nie jest trudna. Trzeba mieć wyczucie i trochę siły. Prototypy robiły z Sisse samodzielnie, dywany przeznaczone do sprzedaży są już wykonywane przez pracowników fabryki. Wstrzelanie przędzy przez pięć godzin wymaga jednak sporo energii. Pierwszy dywan był bardzo artystyczny. Pojechały z nim na targi dizajnu do Mediolanu. Było w nim dużo rzeźbienia w tej wystającej przędzy, był trójwymiarowy, by ukazać głębię. Robiąc kolejny projekt, zaczęły rozumieć, o co chodzi w tej technologii od strony rynku, jak ludzie reagują, czego potrzebują.

Martyna nie wyobraża sobie projektowania tylko na kartce czy w komputerze, bez zrozumienia samej technologii. Dlatego lubią robić szkice w żywym materiale. – Technika tuftingu jest niesamowita, bo od razu dostajesz odpowiedź, czy dane rozwiązanie się sprawdzi, czy nie. Najpierw wstrzelasz przędzę, potem od lewej strony dywan zostaje podklejony, a po prawej przycinany. Dużo zależy od światła, które odbija się od powierzchni, dlatego powinna być ona w miarę równa. Na ich zdjęciach kolory często się różnią, w zależności od kąta padania światła mogą przybierać różne odcienie – opisuje. Po doświadczeniach zebranych w Mediolanie, a także na podstawie obserwacji rynku w ogóle, zdecydowały się wypuścić pierwszą kolekcję dywanów, która będzie w sobie łączyć oryginalność i użytkowość.

(Fot. materiały prasowe)

Zero waste na półce

Podczas kolejnej wizyty w zaprzyjaźnionej polskiej fabryce zwróciły uwagę na wciąż te same ogromne ilości kolorowej przędzy zalegające na półkach. Czas mijał, a przędzy nie ubywało. Okazało się, że zawsze barwi się więcej przędzy, niż wydawałoby się potrzebne. Zasada jest taka, że farbuje się o 30 procent więcej. Z kolei jeśli odcień z kolejnego barwienia nie wyjdzie identyczny jak poprzedni, nie można korzystać z tej przędzy, trzeba ją odłożyć. Odrzutów było mnóstwo. Przędza ze stuprocentowej wełny nowozelandzkiej najwyższej jakości po prostu się marnowała. Dziewczyny wpadły na pomysł, jak ją wykorzystać.

Spędziły jakieś cztery dni, otwierając każde z pudeł, sprawdzając, ważąc, obliczając, ile jest każdego koloru i ile się zmieści w danym dywanie, żeby nie zabrakło. Powstały oryginalne projekty, łączące w sobie różne kolory, układające się w nieokreślone miękkie kształty. Dywany są zawsze limitowane, liczba jest podyktowana dostępnością przędzy. Martyna prowadzi księgę, w której wszystkie kolory i ilość przędzy są opisane. Co będzie, gdy dojdą do dna pudeł? Fabryk jest dużo, odrzuty wciąż się znajdą, więc na razie nie martwią się o surowce. Oto prawdziwe „zero waste” – do tej pory Posé Posê nie musiały ani razu zamawiać półfabrykatów.

Mała galeria sztuki

Skąd estetyka? Obydwie kochają kolory, taki mają styl. Martyna wierzy, że otaczanie się kolorem wpływa na nasz nastrój. Oczywiście paleta barw jest podyktowana dostępnością danej wełny, ale umiejętne łączenie kolorów to już inna sprawa. Widać tu konkretną wizję, niesztampowość, może też pewnego rodzaju wyzwanie. Dziewczyny od początku wiedziały, że ich produkty nie będą dla każdego. Celują w nowy trend, który na razie obserwują przede wszystkim w Kopenhadze, a mianowicie urządzanie w mieszkaniach własnej przestrzeni galeryjnej. Nawet w niedużych przestrzeniach ludzie komponują różne małe dzieła sztuki, chcąc stworzyć niepowtarzalne wnętrze. Dlatego chciały, żeby dywany były w miarę małe, raczej stanowiły element akcesoryjny, niż dyktowały styl całości. Duży dywan to poważna decyzja. Ten mały jest jak obraz umieszczony na podłodze. I podobnie jak w obrazie, wszystko zaczyna się od szkicu. Kolor jest najważniejszy, Martyna przyznaje, że natychmiast wie, jakich kolorów chce użyć, jak je połączyć. Po prostu czuje, że musi to zrobić w ten sposób.

(Fot. materiały prasowe)

Jesienią 2018 roku ruszył sklep internetowy Posé Posê. Na razie w ofercie znajdują się trzy dywany: „Mai”, „Adę” i „Umę” – każdy powstał w limitowanej liczbie ośmiu egzemplarzy. A dodatkowo ozdobne poduszki „Otis”, stworzone z bawełnianej przędzy pochodzącej z odrzutu wyrobów tekstylnych, organicznego płótna, wypełnione tworzywem powstałym z recyklingu plastikowych butelek. Zrównoważona, odpowiedzialna produkcja połączona z nowoczesnym, oryginalnym dizajnem jest głównym celem Martyny i Sisse. Jeśli tak rozpoczynają swoją przygodę, w przyszłości może być tylko lepiej.

Harel
Komentarze (1)

Gość02.07.2023, 13:48
Przecież to śmieszne. To nie ma nic wspólnego z prawdziwym kobiernictwem, z ręcznie tkanymi dywanami. Mówię tylko o stronie technicznej, Bo w sensie jakichkolwiek tradycji wzorniczych, kontaktu z konkretną kulturą ,w której kobiernictwo miało i ma znaczenia to całkowita pomyłka.
Proszę czekać..
Zamknij