Znaleziono 0 artykułów
04.10.2019
Artykuł z numeru 19 Artykuł z numeru 19

Przed nami kulinarna rewolucja

04.10.2019
"Vogue" Horst P. Horst 1955 rok

Coraz więcej osób ogranicza jedzenie mięsa. Z empatii do zwierząt, z powodów zdrowotnych, z troski o planetę. O czym powinni wiedzieć początkujący roślinożercy.

Niemal eksplodujące tego lata termometry i topniejące lodowce to dowód, że zmiany klimatyczne są faktem, a nie bajką o żelaznym wilku. Jeśli chcemy zachować planetę dla naszych dzieci i wnuków, musimy powstrzymać emisję gazów cieplarnianych, zacząć oszczędzać energię i zredukować produkcję śmieci, które zasypują świat w zastraszającym tempie. Naukowcy twierdzą, że to nie silniki samochodów i kominy fabryk najbardziej przyczyniają się do degradacji środowiska, ale przemysłowa hodowla zwierząt na mięso i nabiał. W największej mierze – bydła, obliczono, że pociąga ona za sobą emisję aż 18 proc. gazów cieplarnianych (zwłaszcza metanu), podczas gdy cały transport (samochodowy, kolejowy i lotniczy) – 14 proc. Wyprodukowanie kilograma mięsa wołowego to 13 kg gazów cieplarnianych, drobiu – ok. 3,5 kg, chleba – 800 g, a owoców i warzyw średnio 600 g. Z kolei jeśli chodzi o zużycie wody, do wyprodukowania kilograma wołowiny potrzeba jej aż 14,5 tys. litrów, do kilograma sałaty – 240 litrów, a pomidorów – nieco ponad 200. To się nie opłaca, biorąc pod uwagę liczbę kalorii, jaką otrzymujemy.

W opublikowanym latem tego roku raporcie amerykańskiej firmy konsultingowej AT Kearney czytamy, że choć połowa światowych upraw przeznaczana jest na paszę dla zwierząt, w mięsie zostaje tylko 15 proc. kalorii, które zawierają zjedzone przez nie rośliny. Znacznie korzystniejsza energetycznie jest produkcja sztucznego, czyli wyhodowanego w laboratorium, mięsa – ono ma szansę zatrzymać aż 75 proc. kalorii zainwestowanych w produkcję. Alternatywą dla sztucznego mięsa, które wkrótce ma trafić na sklepowe półki, są „mięsopodobne” produkty roślinne. Specjaliści przewidują, że za 20 lat zastąpią jedną trzecią tradycyjnego mięsa. Skoro więc czeka nas kulinarna rewolucja, czas zacząć się do niej przygotowywać.

Przeprowadziłam eksperyment. Zaprosiłam znajomych na grillowanie. W internetowym sklepie dla roślinożerców kupiłam mięso mielone na hamburgery (składniki: izolat białka sojowego, mąka sojowa, olej kokosowy), steki z seitanu (gluten pszenny, sos sojowy), gotowe burgery ze słodkich nasion łubinu (w składzie także ziemniaki, marchew i seler), filet z piersi kurczaka (tofu, białko pszenne) i sojowe kiełbaski, które dla niepoznaki owinęłam w bekon z kokosa. Wszystko przyprawiłam dużą ilością czosnku, cebuli, natki pietruszki. Przygotowałam dwa rodzaje hummusu, kilka sałatek, przyprawiony orientalnie pasztet z czerwonej soczewicy, mnóstwo grillowanych warzyw. Hitem imprezy okazał się chleb z gruzińskiej piekarni, który podałam z kilkoma rodzajami oliwy. Dopiero na koniec poinformowałam gości, że podczas imprezy nie zjedli nawet grama mięsa. Większość była zdziwiona, ktoś powiedział, że podejrzewał intrygę, ale nikt nie wyszedł głodny. Kilka osób zaczęło się tłumaczyć, że chociaż jedzą mięso, to coraz rzadziej, właściwie mogliby bez niego żyć, ale na samych warzywach ciągle czują się głodni. Czyżby? Tabele kaloryczne pokazują, że wegański burger z seitanu, soi czy buraków i kaszy jaglanej ma tyle samo kilokalorii co wołowy (ok. 200/100 g).

– Jeszcze kilka lat temu wegetarianinowi lub weganinowi w restauracji zakłopotany kelner proponował jajko, pierogi, a zdarzało się, że rybę albo kurczaka. Zwykle kończyło się na ziemniakach z surówką. Dziś wegańskie dania dostaniesz w najlepszych lokalach na świecie – mówi Malka Kafka, właścicielka sieci restauracji Tel Aviv Urban Food.

Cały artykuł znajdziecie w październikowym wydaniu „Vogue Polska”.

Katarzyna Koper
Proszę czekać..
Zamknij