
Rebecca Lenkiewicz, ceniona scenarzystka i dramatopisarka, od dawna przymierzała się do swojego reżyserskiego debiutu. – Potrzebowałam tylko właściwej historii – tłumaczy. Twórczyni znalazła ją w powieści „Hot Milk” Deborah Levy. O kulisach powstania filmu „Słone lato” opowiedziała nam podczas festiwalu Nowe Horyzonty.
Rebecca Lenkiewicz wiedziała, że wyreżyseruje „Słone lato”, jeszcze zanim skończyła czytać bestsellerową książkę Deborah Levy. – Byłam może w połowie książki, gdy moja głowa wypełniła się przyszłymi kadrami z filmu. Natychmiast zrozumiałam, że nie mogę oddać tej historii nikomu innemu. To ja muszę ją wyreżyserować – wspomina. Minęło jednak kolejne siedem lat, zanim reżyserski debiut Lenkiewicz ujrzał światło dzienne. – Znalezienie środków na niezależny film o kobiecych doświadczeniach i seksualności to prawdziwe wyzwanie. Na to wszystko nałożyły się pandemia i kolejne lockdowny. Znalezienie właściwej obsady również wymagało czasu.
Zdjęcia do „Słonego lata” ruszyły latem 2023 roku. W role Sofii, Rose i Ingrid wcieliły się Emma Mackey, czyli Maeve z „Sex Education”, legenda brytyjskiego kina Fiona Shaw i Vicky Krieps („W gorsecie”, „Nić widmo”, „Wyspa Bergmana”). Film śledzi losy Sofii, która spędza wakacje w Hiszpanii, gdzie jej matka Rose poddaje się eksperymentalnej terapii w nadziei, że znów będzie mogła chodzić. Upalne lato, morski klimat i czarująca Ingrid pomogą odkryć skrywane głęboko tajemnice, pragnienia i lęki.

Reżyserski debiut Rebekki Lenkiewicz otwiera nowy rozdział w jej karierze
Choć „Słone lato” to jej pierwszy film, Lenkiewicz od lat pracuje na styku teatru i kina. Jej sztuki wystawiano na najbardziej prestiżowych scenach w Wielkiej Brytanii, w tym Royal National Theatre. Lenkiewicz napisała również scenariusz do takich filmów, jak „Nieposłuszne”, „Collette” i „Ida”. – Pawła [Pawlikowskiego] poznałam na przyjęciu w Londynie. Zaczęliśmy wymieniać się mailami z pomysłami na film. Potem przez kolejny rok spotykaliśmy się w kawiarniach, żeby pracować nad scenariuszem. To była bardzo organiczna współpraca. I owocna – „Ida” zdobyła Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny.
Lenkiewicz od lat przymierzała się, by stanąć za kamerą. – Czułam, że przygotowywałam się do tej roli całą moją dotychczasową karierę. Potrzebowałam tylko właściwej historii.

Czy pamiętasz swoje pierwsze wrażenia z lektury „Hot Milk”?
Powieść czytałam z intencją przeniesienia jej na wielki ekran. Początkowo jednak nie planowałam jej kręcić sama, dlatego podeszłam do niej jak do każdej innej książki, która wymaga adaptacji. W trakcie lektury poczułam jednak, że nie mogę oddać tej historii nikomu innemu. To muszę być ja. Zrobiłam się bardzo zaborcza (śmiech).
Poruszyły mnie zmysłowość, kobiecość i złożoność świata „Hot Milk”. Czytając, widziałam w głowie kolejne kadry filmu. To był fascynujący proces.
Czy decyzja, by stanąć za kamerą, zmieniła twoje podejście do scenariusza?
Pisanie dla siebie okazało się trudniejsze, niż się spodziewałam. Zaczęłam patrzeć na scenariusz moimi reżyserskimi oczami, na czym ucierpiał sam tekst. Dlatego postanowiłam zacząć od nowa, tym razem udając, że to nie ja stanę za kamerą. Podczas pisania mogłam liczyć na Deborah Levy. Niezastąpionym wsparciem okazała się również Fiona Shaw, która była zaangażowana w projekt od samego początku. Godzinami rozmawiałyśmy o filmie. Jej irlandzkie korzenie zainspirowały nawet historię Rose, której przeszłości nie poznajemy w książce.

„Słone lato” to twój reżyserski debiut. Dlaczego zdecydowałaś się sprawdzić w nowej roli właśnie przy tym projekcie?
Sposób przedstawienia kobiecej zmysłowości, seksualności i cielesności w ogóle wydał mi się wyjątkowo pociągający. Nie oglądamy ich z męskiej perspektywy, ujarzmionych i ugrzecznionych. To kobiecość widziana oczami kobiety – surowa, nieokiełznana, czasem wręcz zwierzęca. Widziałam, że z pomocą właściwej obsady uda nam się uchwycić jej subtelność i piękno.
Moja decyzja, by stanąć za kamerą, to także owoc mojej frustracji. Jako scenarzystka nie jestem obecna przy projekcie od początku do końca. Moja praca zwykle zaczyna się i kończy na etapie preprodukcji. Później film przechodzi w inne ręce. Tym razem nie chciałam go oddać.
Czym kierowałaś się przy wyborze obsady?
Pierwsza do projektu dołączyła Fiona Shaw, która jest prawdziwą legendą. Z podziwem obserwowałam jej karierę na przestrzeni dekad. Zawsze byłam pod wrażeniem emanujących od niej siły i wrażliwości. Wydała mi się doskonałym dopełnieniem Sofii, w którą wcieliła się Emma Mackey. Jej entuzjazm i zaangażowanie w film były zaraźliwe.

Ingrid jest wolnym duchem, niemal eteryczną postacią, jak gdyby nie z tego świata. Wiedziałam, że Vicky Krieps zdoła uchwycić jej odmienność. Od dawna podziwiałam jej pracę.
Tym sposobem udało nam się również pokazać różne wymiary kobiecego doświadczenia – na ekranie oglądamy 20-latkę, 40-latkę i 60-latkę.
Na festiwalu Nowe Horyzonty twój film był prezentowany w sekcji „Trzecie oko”, którego tematem przewodnim stały się mommy issues. Czy to temat, który był ci bliski podczas kręcenia filmu?
Choć książka jest opowiadana w pierwszej osobie, dla mnie jest to przede wszystkim opowieść o trudnej relacji matki i córki. Rose kocha swoją córkę, ale jej miłość nie jest bezwarunkowa. Dlatego Sofii tak trudno przychodzi wchodzenie w nowe relacje. Nie jest pewna, czy jest zdolna kochać poza tak wyczerpującą relacją, jaka łączy ją z matką. Z tego właśnie powodu jej związek z Ingrid przypomina czołowe zderzenie. Jest w tym jednak coś pięknego. Ich miłość jest prawdziwa, ale ich doświadczenia, traumy i bagaż emocjonalny nie pozwalają im w pełni się sobie oddać.
Na przestrzeni filmu obserwujemy, jak Sofia uczy się otwierać swoje serce na innych, uczy się, jak dawać i przyjmować miłość. Jednocześnie musi stawić czoła złości, która ją przepełnia. Złość potrafi być jednak uwalniająca. W przeciwieństwie do żalu, który trawi Rose. To on sprawia, że jest tak zgorzkniała. Zarówno Sofia, jak i Gomez (Vincent Perez) namawiają ją do przekucia żalu w złość, do wyrzucenia z siebie tajemnic, które nie pozwalają jej ruszyć dalej.

W filmie ważną rolę odgrywa także sam krajobraz.
To prawda. Morze jest równie piękne, co niebezpieczne, czego najlepszym przykładem są meduzy. W książce ich poparzenia stają się impulsem dla Sofii, by w końcu zacząć żyć. To początek jej przemiany.
Kręciliśmy w Grecji, która udawała hiszpańskie wybrzeże, ale myślę, że zdjęcia mogłyby powstać wszędzie tam, gdzie miasto ustępuje sile żywiołów.
Co było dla ciebie największym wyzwaniem?
Każdy, kto kiedykolwiek nakręcił bądź próbował nakręcić film, wie, jak stresujący jest to proces. Czułam jednak, że na przestrzeni lat wiele się nauczyłam. Lęk ustąpił niemal zupełnie, gdy udało nam się skompletować zespół. Wielkim wsparciem byli dla mnie operator Christopher Blauvelt oraz producentki – Christine Langan i Kate Glover.
Stres nie dał tak łatwo za wygraną. Reżyserka to dla mnie osoba, która czuwa nad wszystkim i wszystkimi, podejmuje łatwe i trudne decyzje, widzi film w całości i detalach. Dlatego zdarzały mi się oczywiście momenty zwątpienia. Pamiętam, jak pewnego wieczora zamknęłam się w minibusie, zsunęłam się na podłogę i narzuciłam na głowę kurtkę, żeby nikt nie słyszał, jak płaczę. Potem wyszłam z samochodu prosto do morza. Był środek nocy. Musiało to wyglądać bardzo filmowo (śmiech).

A co napawa cię największą dumą?
Energia i entuzjazm wszystkich zaangażowanych skutecznie równoważyły wszelkie wyzwania. Jestem im ogromnie wdzięczna za wsparcie i wiarę we mnie. Nikt nie kwestionował moich decyzji, zawsze mogłam liczyć na radę i słowo otuchy. To było jedno z najpiękniejszych doświadczeń mojego życia.
Domyślam się zatem, że to dopiero początek twojej reżyserskiej przygody.
Zdecydowanie. W pierwszej kolejności muszę dokończyć kilka scenariuszy do innych, wspaniałych projektów. Niedawno skończyłam pisać sztukę dla Ralpha Fiennesa, próby ruszają lada dzień.
Gdy to wszystko zrobię, zabiorę się do pisania własnej historii, którą przeniosę na ekran. Na pewno będzie to kolejna kobieca historia. Być może w klimacie kina noir, który zawsze mnie fascynował.
Z biegiem lat zauważam, jak wiele moich przeszłych doświadczeń, przemyśleń, historii wraca do mnie raz za razem. Jak gdyby upominały się o moją uwagę. Być może dlatego, że w końcu pozwalam sobie do nich wrócić i spojrzeć na nie z nowej, dojrzalszej perspektywy. Z wiekiem niekoniecznie przychodzi mądrość, ale na pewno doświadczenie i nowy rodzaj wolności.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.