Znaleziono 0 artykułów
07.10.2023

Filmem „Chłopiec i czapla” Hayao Miyazaki zachwyca jak niegdyś w oscarowym „Spirited Away”

07.10.2023
Fot. materiały prasowe

Jak to jest, że filmy tego reżysera są większe i głębsze niż inne? Nawet pozostałe tytuły pochodzące z tego samego Studia Ghibli nie mają w sobie tyle tajemnicy, ile zawiera na ekranie Hayao Miyazaki. Najnowszy, „Chłopiec i czapla”, nosi w sobie jego poprzednie dzieła, a zarazem jest niepowtarzalny. Testament mistrza, który nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Czuję się dzieckiem, gdy oglądam film Hayao Miyazakiego. Nie dłużej, tylko dokładnie tyle, ile trwa seans. W trakcie zalewa mnie wszechogarniające wrażenie czegoś większego ode mnie i od wszystkiego dookoła. Sprowadza ono do bycia dzieckiem, nieprzygotowanym na silne doznania. Wstrząsająca funkcja kina, o której zapomnieliśmy. Ku czci dawnych seansów, które niegdyś uczyniły z nas kinomanów.

Oglądamy więcej niż kiedykolwiek, a nic prawie w nas nie zostaje. Jakbyśmy sami się prosili, aby nic nie dotknęło nas głębiej. Strata, o którą sami postulowaliśmy, żądając trigger warnings i precyzyjnych oznaczeń wiekowych. A przecież to, co nas kiedyś przerosło, czego nie potrafiliśmy przyswoić, to właśnie jest sztuka. Robić filmy dla dzieci, które będą rozumieć, dopiero jak dorosną, jest mottem Hayao Miyazakiego.

Nie przeżyjesz katharsis, jeśli nastawiasz się, że film-produkt spełni twoje oczekiwania. Ten, kto czytał streszczenie, widział trailer, traci połowę przyjemności z odkrywania. Zajawki odbierają te wyjątkowe chwile, gdy kino staje się czymś tak niespodziewanym jak samo życie. Dlatego tym razem, żeby dać publiczności prezent, Studio Ghibli długo nie wypuszczało żadnych materiałów promocyjnych (zwiastun najnowszego filmu Miyazakiego opublikowano niemal trzy miesiące po japońskiej premierze filmu). W żadnym innym przypadku mogłoby się to nie sprawdzić, ale chodzi o mistrza, na którego głos czekają całe pokolenia widzów.

Premiera filmu „Chłopiec i czapla” pobiła rekordy w Japonii

Nowy film Miyazakiego uzyskał wyższą frekwencję weekendu otwarcia niż jakikolwiek wcześniejszy tytuł istniejącego od 38 lat legendarnego japońskiego Studia Ghibli. Na razie wypuszczany na pojedynczych projekcjach festiwalowych, „Chłopiec i czapla” wejdzie do kin zimą. Już nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę go ponownie.

Ten pierwszy, wyczekiwany seans, przeżywam w warszawskim kinie Muranów na festiwalu Młode Horyzonty. Niby pięciolatka wgapiam się w ekran jak zaczarowana, bo wcale nie dominuje tu organ wzroku, lecz najwyraźniej jakiś inny, który pozwala przeżyć zachwyt całym ciałem. Tajemnica – jakość, na którą Hayao Miyazaki zostawia miejsce – materializuje się na ekranie. Nie w postaci symbolu, wieloznaczności ani też zagwozdki scenariusza. Tajemnica po prostu jest tu cały czas i nie trzeba jej zaklinać, by się objawiła. Obecna w pejzażu emanuje nastrojem. Słyszalna w muzyce, której autorem jest Joe Hisaishi, daje brzmienie różnym odcieniom ciszy. Maluje się na twarzach postaci, gdy po intensywnej akcji wreszcie stają nieruchomo. Nie wiadomo, co powiedzieć. Brak słów to częsta sytuacja bohaterów. Tyle uczuć kłębi się w nich, że nie odda ich po prostu jakieś zdanie. Fani lepią z tych chwil całe godziny, jak na przykład wideo ze „Spirited Away. W krainie bogów” (2001): medytacja nad podróżą pociągiem w milczeniu. Siedzą obok siebie nastoletnia Chihiro i bóg w masce, który z budzącego grozę potwora stał się towarzyszem dziewczynki. W filmie to była krótka scena, w fanfiku można się w niej zanurzyć i zostać na dłużej. Pozornie nic się nie dzieje. Hayao Miyazaki pozwala widzom włożyć myśli i uczucia w futerał postaci. Zostawia pauzy specjalnie dla naszej wyobraźni. Czym ją wypełnią? Odpowiedź powie, nie kim, ale gdzie teraz jesteśmy.

Na „Chłopca i czaplę”, nowy film legendarnego reżysera, trzeba było czekać 10 lat

„Jak ci się żyje?” (ang. How do you live?, jap. Kimitachi wa Dō Ikiru ka) – brzmi oryginalny tytuł tego filmu, który nazwano „Chłopiec i czapla” w wersji eksportowej. Japończycy znają odniesienie pytania do klasycznej powieści Genzaburō Yoshino, wznawianej regularnie od 1937 r. Lektura dla młodego czytelnika nie została tu po prostu zaadaptowana, ale stanowi węzeł narracyjny: opisuje losy nastoletniego chłopca zmagającego się z problemami przemocy w szkole. Wspiera go i wysłuchuje wujek, który opisuje sytuacje w dzienniku, chcąc w przyszłości mu go ofiarować. Takiej relacji nie znajdziemy w „Chłopcu i czapli”. Miyazaki rozwiązuje to inaczej. Bohater filmu, chłopiec Mahito, znajduje książkę z dedykacją dla siebie, gdy będzie dorosły, w pokoju zmarłej mamy w jej rodzinnym domu. Przyjmuje wiadomość z zaświatów, mimo że nie jest na nią jeszcze gotowy. Dojrzewa do niej w wyniku zdarzeń, które odtąd spadną na niego lawinowo.

Fot. materiały prasowe

Wraz z nim zostajemy wrzuceni w wir. Znamy początek podróży, ale nie spodziewamy się końca. Akcja nie zmierza do wyobrażonego celu. Świat odsłania się przed nami nieprzewidywalnie, tak samo jak przed bohaterami. Poczucie, że nie wiemy, co to jest, zostaje wywołane nagłymi zmianami montażu. Oto jedna sytuacja przeobraża się w kolejną, przestawia kąt widzenia i grunt usuwa się spod stóp. Japoński reżyser osiąga ten efekt na etapie scenariusza: porusza się między obrazami, nie wiedząc, jaki będzie finał. Nieznane przejmuje kontrolę.

To, czego jesteśmy nieświadomi, to właśnie nami rządzi. A to, czego o sobie nie wiemy, to właśnie po nas widać. Tak samo Hayao Miyazaki – 82-letni najbardziej uznany żyjący twórca animacji – mówi także to, czego być może wcale nie zamierzał powiedzieć. Zawiera w nim testament twórcy, który namaszcza swego następcę. 

Dwunastoletni chłopiec Mahito dostaje w zaświatach lekcję od wuja: oto ma przejąć opiekę nad wielkim kamieniem wiszącym w powietrzu, porowatym, w głębi którego przez otwory można ujrzeć światło. Mistrz utrzymuje go w pozycji przez codzienny rytuał, poszukiwanie trudnego balansu, układając chwiejną wieżę z klocków. To wysiłek, który ma podjąć chłopiec, by w imieniu ludzkości mozolnie podjąć próbę stworzenia świata o coraz większej harmonii. Utopia prawdopodobnie możliwa tylko w sztuce. Wuj, gdy jeszcze żył, obudował mieszkalną wieżą potężny meteoryt, który spadł tuż obok jego domu. Czy zbudował sobie wieżę z kości słoniowej, w której po śmierci pełni służbę? Posłannictwo zostaje oddane Mahito, który – znów – wcale nie jest gotowy do tej roli.

Gdy piszę te słowa, słynne japońskie Studio Ghibli zostaje sprzedane

Największą część udziałów (42,3 proc.) kupuje telewizja Nippon (NHK), z którą założycieli łączy wieloletnia współpraca. A wszystko to dlatego, że kontynuowania misji ojca odmówił Goro Miyazaki, projektant i szef Ghiblilandu, architekt krajobrazu i reżyser trzech pełnometrażowych filmów („Opowieści z Ziemiomorza”, „Makowe wzgórze”, „Skorek i czarownica”), które krytyka i widownia oceniła jako będące poniżej poziomu pozostałych produkcji studia. Namawiany do sukcesji mimo to, ale nie przez rodzica, tylko jego przyjaciela, producenta i współzałożyciela studia 75-letniego Toshio Suzukiego, Goro (lat 56), będący zapewne pod ogromną presją, powiedział, że nie czuje się na siłach, rezygnuje.

Jak wyglądała jego relacja z ojcem, pokazuje czteroodcinkowy serial „10 lat z Hayao Miyazakim” (2019) również produkcji telewizji NHK. Widać tu, jak silny jest konflikt między mężczyznami i jak ojciec wychodzi wściekły z sali podczas projekcji debiutanckiego filmu syna, nie potrafiąc ani wesprzeć go, ani pochwalić. Nieobecny w domu, gdy dorastały dzieci, życie poświęcił bezkompromisowej pracy artystycznej: rysowaniu, malowaniu, wymyślaniu. Od rana do wieczora w studiu. Nadal nie liczy się dla niego nic innego. Wytyczył standardy nie do powtórzenia dla nikogo. Nie dba o dochody, uznanie, nagrody. Ściga się tylko sam ze sobą. Wierzy w przychylność niewidzialnych istot. Zaczyna dzień, witając się z nimi, podnosząc rolety i wpuszczając je do studia.

Czasem długo zajmuje dotarcie do ziarna, z którego wyrośnie film, ale kiedy Hayao Miyazaki już je chwyci, oddala się do swojej samotni i tam tworzy. Potem wraca i nadzoruje prace zespołu – od siebie wymaga tyle, że wydaje się to ponad siły, i tyle samo oczekuje od innych. Tyran, mówią niektórzy, geniusz, mówi reszta. W czasach, gdy częścią dzieła staje się prywatne życie autora, pada pytanie: jak artysta może tworzyć bogate, wielowymiarowe filmy dla dzieci, skoro uciekł od wychowywania własnych, najwyraźniej nie rozumiejąc ich potrzeb? Światem ekranowym Miyazakiego rządzą paradoks i ambiwalencja – najbliższe życiowych sprzeczności, które i tu trzeba by zastosować.

W dokumencie Hayao Miyazaki narzeka, że niektórym jego filmy zdają się infantylne, a więc i on sam miałby być bagatelizowany, jako że dziecinny. Wystarczy zobaczyć „Nausicaä z Doliny Wiatru” (1984), opartą na wspaniałej mandze jego autorstwa, by dostrzec, jak poważne, złożone, pełne nierozwiązywalnych napięć tematy porusza. Katastrofa ekologiczna, niebezpieczne zarodniki grzybów tworzą przestrzeń, w której gatunkiem stowarzyszonym z człowiekiem stają się masywne jak sprzęt militarny, budzące grozę owady.

Jak to jest, że filmy Hayao Miyazakiego są większe i głębsze niż inne? 

Nawet dzieła, które produkuje to samo Studio Ghibli (jego nazwa oznacza gorący wiatr), mają jakby o jeden wymiar mniej niż Miyazakiego. Co stanowi o tym wymiarze? Nie ma jednej odpowiedzi. To szintoistyczna duchowość – wiara w animizm, czyli to, że wszystkie elementy świata są ożywione, nawet te pozornie martwe albo których nie widać. Odkąd zobaczy się, jak w filmie „Mój sąsiad Totoro” (1988) za otwartymi drzwiami roją się czarne drobinki, szybko kryjąc się przed spojrzeniem, spodziewa się ich już zawsze. Postrzega szerzej. Co zapomnieliśmy, straciliśmy, przeoczyliśmy jest sednem tych filmów. Margines liczy się bardziej niż to, co w centrum. Nie trzeba rozumieć, wystarczy czuć na sobie stada pędzących istot, które mogą nas zdeptać, a stają się sojusznikami. Scenerią często bywa przyroda – przedstawiona jak w tradycyjnej sztuce japońskiej. Oderwani od niej, nadal jesteśmy jej częścią, o czym każdy film przypomina, choćby nie wiem jak fantastyczna była jego lokacja, jak „Laputa – podniebny zamek” (1986) albo „Ruchomy zamek Hauru” (2004). Akcja „Ponyo” (2008) toczy się w oceanie, „Księżniczki Mononoke” (1997) w magicznym lesie. To świat z baśni, gdzie każdy element oddycha, wpływając ruchem na wszystkie pozostałe.

Ważna dla Miyazakiego jest też wojna, którą legendarny reżyser pamięta z dzieciństwa, przetwarza na różne sposoby i przed którą ostrzega. W „Chłopcu i czapli” toczy się ona w tle, ale od niej wszystko się zaczyna – sekwencja początkowa przypomina „Grobowiec świetlików” Isao Takahaty, tworzony w Studiu Ghibli równocześnie z „Mój sąsiad Totoro” (te dwa filmy: ciemny i jasny są dwiema stronami tej samej monety). Wojna to jednak nie tylko brutalna rzeź, lecz także jej spokojne, precyzyjne zaplecze – fabryka, w której buduje się latające maszyny, to autentyczna firma ojca reżysera, zajmującego się konstrukcją samolotów. Tym razem jest tylko zasygnalizowana, nie poświęca jej się tyle uwagi, co w „Szkarłatnym pilocie” (1992) czy „Zrywa się wiatr” (2013). Tu latają ptaki: tytułowa czapla, papugi, pelikany. Ich tożsamość jest złożona. Pióra i dziób pełen zębów mogą być drugą skórą czy kostiumem chochlika albo mundurem faszystowskiej armii.

Cechy wyróżniające styl Hayao Miyazakiego można długo wyliczać

Drobiny spostrzeżeń, z których japoński reżyser buduje postaci, dają poczucie realizmu. Komiksową figurkę kota przeszywa prąd, czarownica ciągle spada z miotły („Podniebna poczta Kiki”, 1989). Są tak zrobione, że istnieją naprawdę. Postaci są rozdarte między tym, czego chcą, a czego potrzebują, zniuansowane, pełne skłębionych uczuć, w świecie, gdzie brak wyraźnego podziału na dobro i zło. Zrozumienie, z jakim zostaje oddany ten świat, udziela się oglądającym. Gdy kończy się seans, zostaje poczucie, jakby ktoś nam coś włożył w dłonie, podczas gdy zamknęliśmy oczy.

Co włożył w nie tym razem? Konsekwentnie uchylam się tu od opowiadania o fabule. Chcę, żeby czytelnik przeżył ten sam zachwyt i zaskoczenie, jakie stały się moim udziałem. Wyjawię tylko, że bywa śmiesznie, strasznie, porywająco. Ktoś może chcieć nas zjeść. Pojawiają się nawiązania do poprzednich filmów japońskiego reżysera oraz innych tytułów stworzonych przez Studio Ghibli (np. „Marnie. Przyjaciółka ze snów” 2014 Hiromasy Yonebayashiego). Wydaje się to summą dokonań Miyazakiego, filmem o wielu warstwach. Pasuje do nich klucz psychoanalizy, reinkarnacji, drugiej wojny światowej, diagnozy współczesności – każdy otworzy go swoim.

Jednej rzeczy nie mogę zapomnieć: są to papugi niosące dziewczynkę w szklanej trumnie i transparenty z napisem „Duch!”. Co robi ten polsko brzmiący napis w obrazku japońskiego filmu, wyrysowany w łacińskim alfabecie, nie mogę pojąć. Rozwiązania zagadki nie wykazało dotąd moje śledztwo. Jak tylko się czegoś dowiem w tej sprawie, obiecuję umieścić tu dopisek. 

W książce „How do you live” główny bohater ma imię Koper, pochodzące od Mikołaja Kopernika, gdyż idee astronoma stanowią ważny aspekt opowieści. Chodzi o wybór między wizją, że ziemia jest w środku wszechświata, a więc wszystko kręci się dookoła. Druga opcja to pędzący kosmos, który nieustannie się zmienia, a my wraz z nim, niesieni w szaleńczym tempie na jednym z miliarda świetlnych włosów. Układać w tej sytuacji chwiejną wieżę z klocków? Chyba nie mamy innego wyjścia.

Adriana Prodeus
Proszę czekać..
Zamknij