Znaleziono 0 artykułów
20.01.2023

Książka tygodnia: Boris Sokołow, „Prorok i dysydent. Aleksander Sołżenicyn”

20.01.2023
(Fot. East News)

Kto chce stworzyć portret Aleksandra Isajewicza Sołżenicyna, powinien wiedzieć, że wchodzi na pole minowe. Literaturze noblisty nikt nie odbierze wielkości. Jednak jakość kryształu poznaje się po rysach, a Boris Sokołow pisze o Sołżenicynie jak o proroku.

Podobno było tak, że kiedyś Bóg natknął się na polskiego malarza Jana Stykę. Styka był bez wątpienia bardzo wierzący, lecz powolny życzeniom Stwórcy, na ile pozwalał mu talent, dalece mniejszy, niestety, niż jego obrazy. Mistrz Jan upodobał sobie ogromniaste panoramy, niemal hektary zamalowanego płótna, poświęcone bitwie racławickiej, Golgocie lub męczeństwu chrześcijan, gnębionych przez cesarza Nerona. Gdy więc Bóg zobaczył Stykę i poznał jego artystyczne plany, miał rzec: „Janie, nie maluj mnie na kolanach, maluj mnie dobrze”. Niestety nikt nie dał podobnej rady Borisowi Sokołowowi, autorowi książki „Prorok i dysydent. Aleksander Sołżenicyn”.

Kto przymierza się do opisania postaci Aleksandra Isajewicza Sołżenicyna, winien mieć świadomość, iż bierze się za rozbrajanie bomby. Przy takim życiorysie nadzwyczaj trudno zachować chłodne oko i umiarkowanie uczyć, więc nic dziwnego, że Sołżenicyn zwykle jest opisywany przez wyznawców, a krytycy nie mają doń przystępu. Czemu się dziwić, skoro za sowieckich czasów bohatera wielkiej wojny ojczyźnianej (tak w Rosji, nie tylko radzieckiej, określa się II wojnę światową) nazywano zdrajcą, laureata literackiej Nagrody Nobla – antysowieckim spiskowcem i grafomanem, a poza wszystkim sprzedawczykiem, zaprzańcem, a nawet sugerowano mu żydowskie pochodzenie, mimo iż Sołżenicyn był autorem antysemickich tekstów, choć, co gorsza, nie rozumiał, że są one antysemickie.

Po kolei: młody człowiek idzie na front II wojny światowej. Ma wykształcenie matematyczne i niezwyczajny pociąg do literatury. Jest wierzącym komunistą, lecz po frontowych doświadczeniach traci namiętność do Stalina. Dostaje osiem lat łagru i trzy lata zesłania za krytyczną korespondencję z przyjacielem; jeden i drugi nie mają pojęcia, że ich listy czyta bezpieka.

Sołżenicyn w życiu rodzinnym bywał potworem

Na fali odwilży publikuje w sowieckiej prasie genialne opowiadanie „Jeden dzień Iwana Denisowicza” i kilka innych, równie wspaniałych i równie obrazoburczych. Kiedy wraca neostalinizm, znów jest na indeksie. Lecz ma już wielkie nazwisko, więc może walczyć z władzą radziecką. Dostaje literacką Nagrodę Nobla. Wyrzucają go z Rosji. Jest autorem monumentalnej powieści „Archipelag GUŁag”, obnażającej sowieckie zbrodnie. Po upadku komunizmu wraca do Rosji w chwale.

Nikt Sołżenicynowi wielkości nie odbierze. Ale jakość kryształu poznaje się po rysach. Sokołow tego nie rozumie. No bo jak, skoro ma do czynienia z prorokiem.

Tymczasem Aleksander Isajewicz nie był aż tak gładki. W życiu rodzinnym umiał być potworem i małostkowym samczykiem. Pierwsza żona, gdy siedział w łagrze, znalazła sobie innego, potem ona i Aleksander wrócili do siebie, noblista wypominał jej dawnego kochanka, ale następnie zostawił ją w okolicznościach, które żadnemu mężczyźnie nie przynoszą chwały. Popadał w konflikty, często z innymi sowieckimi dysydentami, a ich treścią były przekonania Sołżenicyna – antydemokratyczne i nacjonalistyczne, choć głęboko wyrozumowane. Dodawał swoim pisarstwem splendoru rosyjskiemu samodzierżawiu, więc nic dziwnego, iż zyskał uznanie samego Putina. Był ciasnym wyznawcą rosyjskiego prawosławia, które mało się ma do chrześcijaństwa, choć prawda jest taka, że zwrócił się ku Cerkwi jeszcze za Sowietów. Że hierarchia cerkiewna nosiła oficerskie stopnie, nadawane przez KGB, jakoś mu nie wadziło. Liczył się dla niego duch Rosji, mocarstwowej i lepszej niźli inne kraje. Słowem – był Sołżenicyn wielkim pisarzem i dzielnym dysydentem, bohaterem wojennym i łagiernikiem. Czapki z głów przed jego pisarstwem i biografią. Ale jest w jego życiorysie coś jeszcze, co biograf dostrzega, lecz czego nie rozlicza.

Gdy kobieta wystawia Sołżenicyna do wiatru – czyni źle. Gdy Sołżenicyn wystawia kobietę – trzeba zrozumieć, bo bezpłodna żona nie może dać mu potomków. Gdy ktoś uwielbia Sołżenicyna – wspaniale i trzeba cytować hołdy. Jeśli krytykuje – należy to odnotować, lecz w żadnym wypadku nie wolno dać głosu krytykantowi. Nie da się o takim człowieku napisać biografii symetrycznej. Lecz można silić się na wielobarwność. Sokołow popadł w hagiografię, mimo iż się przed nią zastrzega.

Mam wrażenie, że takiemu pisaniu, w pełni usprawiedliwionemu, należy się choćby rzetelny wstęp albo posłowie. Jedno i drugie nie odebrałoby rosyjskiemu pisarzowi, dysydentowi i myślicielowi rangi ani należnego dostojeństwa. Za to dałoby wartość dodatkową – pokazałoby Sołżenicyna. Należy mu się, bowiem apokryfy nic nie mówią o prawdziwym człowieku.

(Fot. materiały prasowe)

Boris Sokołow, „Prorok i dysydent. Aleksander Sołżenicyn”, tłumaczenie Marta Głuszkowska, wydawnictwo Prószyński Media

Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza”
Proszę czekać..
Zamknij