Znaleziono 0 artykułów
29.07.2023

Reportaż „Dzieci świata”: Historie dzieci bez prawa do marzeń

29.07.2023
(Fot. archiwum własne)

Nasze życie wygląda tak, że przez trzy miesiące w roku jesteśmy w podróży, a potem trzy miesiące ciężko pracujemy, by móc pozwolić sobie na kolejny wyjazd – opowiada Marzena. Wraz z mężem od sześciu lat jeżdżą do Indonezji, fabryk w Bangladeszu, kopalni miki na Madagaskarze czy meksykańskich lasów. Poszukują bohaterów swojego autorskiego cyklu reportaży „Dzieci świata”, w którym opowiadają historie zapomnianych przez świat dzieci, wykorzystywanych do pracy, głodnych, pozbawionych praw do nauki, czystej wody, a nawet marzeń.

Marzena jest z wykształcenia dziennikarką, ma też dyplom aktorki, ale przez częste podróże nie ma szans na etat i stały dochód. Wiele lat pracowała jako copywriterka, sprzątała. Damian, jej mąż, z którym podróżuje, jest muzykiem, skończył Akademię Sztuk Teatralnych w Krakowie, ale dziś pracuje na budowie, by móc zarobić na produkcję kolejnych odcinków autorskiego cyklu reportaży „Dzieci świata”. Rozmawiamy trzy dni przed ich wyjazdem do Indonezji. Niemal cały czas siedzą na walizkach, miesiąc wcześniej wrócili z Bangladeszu.

Gdy wracają do domu, już planują kolejną podróż, montują materiał, który nagrali. Marzena mówi, że to najgorsza część tej pracy – płacze wtedy jak bóbr. – Gdy rozmawiasz z dziećmi, nie możesz dać im po sobie poznać, jak ci ich żal. One i tak mają ciężko. Wyobraź sobie ośmiolatka pracującego w kopalni, który mówi, że jest za biedny nawet, żeby marzyć – opowiada.

Jak często wyjeżdżacie, by kręcić kolejne odcinki cyklu?

Zazwyczaj trzy razy w roku. Przyjeżdżamy do Polski tylko po to, by zarobić na kolejną podróż i odpocząć. W takim trybie, w jakim robimy reportaże, każdy dzień zwłoki to strata możliwości zrealizowania materiału lepiej. Bywa, że śpimy po cztery godziny dziennie. Teraz w planie mamy pięć odcinków w cztery tygodnie, kręconych w Indonezji, Celebes i na Sumatrze.

Fot. Archiwum prywatne

W jaki sposób zbieracie fundusze na podróż i realizację reportaży?

Gdy zaczynaliśmy sześć lat temu, część materiału lądowała w szufladzie, część publikowałam na kanale na YouTubie. Tak znalazła nas stacja telewizyjna, która cyklicznie emituje nasze odcinki. Na ostatnią podróż dostaliśmy od nich wsparcie finansowe. Nasze życie wygląda tak, że gdy nie jesteśmy w podróży, ciężko pracujemy, by móc pozwolić sobie na kolejny wyjazd. Mój mąż pracuje na budowie, dzień w dzień, po 16 godzin.

Nie myśleliście kiedyś o zbiórce na podróż?

Robimy zbiórki, ale tylko na pomoc dzieciom. Po reportażu o kopalniach miki na Madagaskarze każdego miesiąca przesyłam zebranych około 10 tysięcy złotych, z których opłacane jest dzieciom wszystko, do czego nie mają dostępu: edukacja, jedzenie, leki, testy na malarię. Od dwóch lat, jakie minęły od publikacji odcinka o Jane, małej Masajce z Kenii, wciąż ma opłacaną edukację, posiłki, pitną wodę.

Jak się pojawił pomysł pierwszego wyjazdu i reportaży? Od czego się zaczęło?

Moi rodzice byli podróżnikami, to oni zarazili mnie ciekawością świata. Oszczędzali cały rok, by zabierać nas na wakacje. Pakowaliśmy kabanosy, namioty, śpiwór. Nauczyli mnie, że w podróży nie trzeba mieć luksusów, by docenić piękno nowego miejsca, dlatego nie przeraża mnie sześć dni spędzonych z wizytą u indonezyjskiego plemienia, bez prysznica i toalety. Tata podróżował dla krajobrazów, a moja mama dla ludzi i ich historii. Pamiętam, jak wracała i mówiła mi: „Doceniaj to, co masz. Niektóre dzieci mogą tylko o tym marzyć”. Zostało to głęboko we mnie. Po jej śmierci zaczęłam się zastanawiać: „Co ja robię dla świata?”. Rzuciłam pracę w serialu i kupiłam bilet do Kambodży. Tam zrealizowałam pierwszy czterominutowy film o Suim, osieroconym chłopcu, który sprzedawał pocztówki pod Angkorem. To historia bez happy endu – nie zdążyliśmy mu pomóc. Jego ciotka oddała go i do dziś nie wiem, co się z nim stało.

Pojechałaś tam sama?

Tak, dopiero po powrocie poznałam mojego męża. Do dziś pamiętam, jak podczas pierwszej rozmowy zapytał mnie, co chcę robić w życiu. Powiedziałam mu o pomyśle cyklu o dzieciach z całego świata. No i dwa miesiące później już byliśmy w Kenii i robiliśmy materiał o małej Jane.

Fot. Archiwum prywatne

W podróży musicie być scenarzystami, kamerzystami, montażystami, dźwiękowcami. Jak się tego wszystkiego nauczyliście?

Zrobiliśmy krótki kurs filmowy, reszta to kwestia wprawy. Ostatecznie niewiele zmienia to, że czasem stracisz ostrość na sekundę. Najważniejsze jest skupienie na bohaterze. Poza tym napędzała nas idea, że robimy „Dzieci świata”, choćby świat się walił, bo ich historie muszą zostać opowiedziane.

Jak znajdujesz bohaterów swoich podróży?

Często jest tak, że sami się znajdują. Wystarczy, że wybiorę miejsce na podstawie raportów organizacji międzynarodowych czy prac doktoranckich, jak było w przypadku plemienia Mursi czy Arbore. W Nepalu wymodliłam sobie bohatera, idąc szlakiem na wysokości ponad 4 tysięcy metrów. Spotkałam małego potomka szerpów, którego ojciec i dziadek zginęli na Evereście. Spędziliśmy razem dwa tygodnie, powstał jeden odcinek. Mam wrażenie, że lista bohaterów nigdy się nie kończy, tak jak lista problemów, takich jak obrzezanie czy wydawanie za mąż dziewięcioletniej dziewczyny, wykorzystywanie dzieci do pracy czy utrata domów na rzecz wycinki pod plantację oleju palmowego.

Po twojej relacji z fabryki w Bangladeszu, gdzie odkryłaś dzieci pracujące w dramatycznych warunkach, pomyślałam, że demaskowanie takich sytuacji wiąże się z dużym niebezpieczeństwem.

Mieliśmy kilka niebezpiecznych sytuacji, między innymi w fabrykach ubrań i papierosów w Bangladeszu. To są tematy niewygodne nie tylko dla pracodawców nielegalnie wykorzystujących nieletnich, ale też dla rządu, bo demaskujemy korupcję. W zasadzie mam wrażenie, że gdyby nie katastrofa w Rana Plaza w 2015 roku, nic by się nie zmieniło. Wtedy cały świat spojrzał na Bangladesz. Zbudowano tam może cztery pokazowe budynki z fontannami i klimatyzacją, gdzie praca odbywa się zgodnie z prawem, a ogólnie jest tam pewnie około 8 tysięcy fabryk. Bywa, że do pewnych miejsc nas nie wpuszczają albo z nich wyrzucają, zdarza się, że policja chce nam zabrać karty pamięci z telefonu. Miesiąc przed naszym pobytem w Bangladeszu aresztowano zagraniczną dziennikarkę za opublikowanie w mediach społecznościowych nagrania z dzieckiem, które mówi, że zarabia pół dolara dziennie. Najbardziej niebezpieczne są sytuacje, w których być może masz do czynienia z szajką właściciela. Najbardziej baliśmy się w kopalni szafirów na Madagaskarze, na których wielu dorobiło się ogromnych majątków, wykorzystując najbiedniejszych. Dzieci, które tam pracują, dostają około 12 złotych za siedem kamieni, na których właściciel zarobi pewnie jakieś 7 tysięcy dolarów. W pewnym momencie byliśmy przez nich ścigani i przeszukiwani z bronią. Podejrzewali, że ukradliśmy szafiry. Nawet do głowy im nie przyszło, by przejrzeć nasze telefony. Kamień był dla nich cenniejszy od dziecka. Rozmawiałam z właścicielami fabryk i pytałam, dlaczego zatrudniają dzieci. Właściciele są przekonani, że ratują im życie. Gdy pytam ich: „Dlaczego twoje dziecko nie pracuje?”, odpowiadają, że przecież musi chodzić do szkoły.

Fot. Archiwum prywatne

Czy dzieci są świadome tego, że nie powinny pracować?

Każde dziecko mówi mi, że nie chce pracować, że jest głodne, zmęczone. Pięciolatki mówią, że bolą je plecy i płuca, bo pracują w pyle miki, pokazują mi odciski na palcach po zwijaniu tysiąca papierosów dziennie. Najbardziej bolesne są na przykład odpowiedzi na pytanie: „Jakie jest twoje marzenie?”. Chłopiec w fabryce butów powiedział mi, że jest zbyt biedny, żeby marzyć. Na granicy Nepalu i Indii odwiedziłam założoną przez Polkę świetlicę, w której uczą się dzieci uratowane z fabryk cegieł. Te dzieci przez pierwsze dwa tygodnie przychodziły do szkoły i po prostu spały. Były tak wykończone pracą, że nie były w stanie ani się uczyć, ani bawić.

W jakim miejscu na świecie sytuacja najbardziej cię przerosła?

Gdy wydawało mi się, że widziałam już wszystko, trafiłam do kopalni miki na Madagaskarze. Widok cztero- czy pięcioletnich „górników”, jedzących popiół z szarańczą, dźwigających na plecach trzydziestokilogramowe pakunki, zostanie mi w pamięci na zawsze. W plemiennych społecznościach w Etiopii, Kenii, Namibii sytuacja dziewczynek jest jeszcze gorsza – mają dwa razy więcej obowiązków, już nawet w wieku 12 lat zmuszane są do macierzyństwa. W 18 plemionach, w których byłam, są też poddawane bolesnym rytuałom obrzezania, biczowane. W Indiach dziewczynki są wykluczane społecznie, gdy przechodzą miesiączkę – nie mogą chodzić do szkoły, muszą jeść w osobnych pomieszczeniach.

Zdarza ci się płakać przy tych dzieciakach?

Nauczyłam się, że nie wolno przy nich płakać, bo one i tak wiedzą, że mają trudno, ale gdy tylko zamykam drzwi samochodu i odjeżdżamy, to oboje płaczemy całą drogę. Każdą sytuację przeżywam wiele razy – gdy filmujemy naszego bohatera i gdy montujemy odcinek – wtedy widzę każdy detal, który mi umknął: zakrwawiony paluszek, grymas bólu. To jest lekcja życia, za którą jestem bardzo wdzięczna. Bo te dzieci doceniają wszystko – nie marzą o grach, zabawkach, ale o wodzie i jedzeniu.

Katarzyna Mizera
Proszę czekać..
Zamknij