Znaleziono 0 artykułów
26.12.2022

Mateusz Piesiak: Oko w oko z dziką przyrodą

26.12.2022
(Fot. archiwum prywatne)

Z żabami spędzał walentynki, nadejście Nowego Roku świętował w towarzystwie grubodziobów. Idealnych kadrów wyczekiwał na Islandii, w położonej w głębi lasu chatce w Ameryce, ale i we wrocławskim parku. – Najbardziej lubię chwile, gdy po nocnych przygotowaniach zaczyna wschodzić słońce. Wiem, że wszystko dopiąłem na ostatni guzik, a zarazem że nic nie zależy już ode mnie. Czekam. Reszta jest w rękach natury – mówi fotograf dzikiej przyrody Mateusz Piesiak, uhonorowany tytułem Wschodzącej Gwiazdy w konkursie Wildlife Photographer of the Year 2022.

Wstaje o drugiej w nocy, o trzeciej jest już w terenie. Na miejsce musi dotrzeć, zanim nastanie brzask i obudzą się zwierzęta. Przez kilkadziesiąt minut brodzi w błocie lub pokonuje śnieżne zaspy. Wreszcie rozwija karimatę, ustawia aparat, kładzie się, narzuca na ciało siatkę maskującą i czeka. Czasem wystarczy godzina, nieraz musi wrócić następnego dnia, w skrajnych przypadkach przychodzi w to samo miejsce przez kilka tygodni. – Zdaje się, że widziałem więcej wschodów niż zachodów słońca – mówi 26-letni Mateusz Piesiak, z wykształcenia magister automatyki i robotyki, z zawodu projektant stron internetowych, specjalista ds. mediów społecznościowych, muzyk i artysta. Z pasji i tytułu – Wschodząca Gwiazda Fotografii Dzikiej Przyrody.

(Fot. archiwum prywatne/@mpwildlife)

W międzynarodowym konkursie Wildlife Photographer of the Year, organizowanym przez Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, Piesiak został uhonorowany już kolejny raz – w 2022 roku zwyciężył w kategorii „Rising Star Portfolio Award”. Jego prace to zdjęcia zwierząt, które prawdopodobnie zna każdy: łabędzi niemych, perkozów dwuczubych czy zięb. W jego obiektywie z pozoru czarny jak smoła szpak mieni się milionem barw, zamieszkująca niemal wszystkie nadmorskie tereny mewa śmieszka nabiera wyjątkowości, a szarobury gołąb – wytworności. – Przyjęło się, że fotografując przyrodę, należy szukać ptaków unikatowych, trudno dostępnych. To nieprawda. Z sześciu konkursowych zdjęć trzy zrobiłem w centrum miasta. Wystarczyła odrobina kreatywności – tłumaczy Mateusz. Nie sugeruje się obiektywnym pięknem danych gatunków, dużo ważniejsze jest, czy występują blisko miejsca jego zamieszkania. – To pozwala mi pracować nad kadrem, korygować błędy, odwiedzać zwierzę. Dzięki regularnym spotkaniom poznaję rytm ich dnia, ulubione miejsca, zwyczaje. I jeśli tylko uda mi się wyczekać ten jeden jedyny moment, zdjęcie wynagradza mi, że nie mam styczności z zamieszkującym Afrykę lwem – mówi.

(Fot. Mateusz Piesiak)

I od wnikliwej obserwacji zresztą wszystko się zaczęło.

Pasja do przyrody była zdecydowanie pierwsza. Gdy miałem kilkanaście lat, wpadła mi w ręce maleńka cyfrówka. Uznałem, że dobrze byłoby dokumentować obserwacje w terenie. Jako że aparat miał słabe przybliżenie, przystawiałem do obiektywu lunetę lub lornetkę. Dopiero kilka miesięcy później rozpocząłem naukę teorii fotografii. W 2008 roku nastąpił wysyp licznych blogów i forów poświęconych tej dziedzinie i wtedy zrozumiałem, że aby zbliżyć się do mistrzów, potrzebuję lustrzanki. Dzięki niej przeszedłem do fotografii świadomej. Budowałem kryjówki i robiłem zasiadki pod konkretne gatunki. Pierwszą czatownię wodną postawiłem z palet, siatki maskującej oraz styropianu. Zimową – z prześcieradła skradzionego mamie.

Miałeś wsparcie rodziców?

Jeszcze zanim zrobiłem prawo jazdy, to oni dzielnie wstawali przed wschodem słońca, by zawieźć mnie w teren. Rodzice zasypiali w samochodzie, a ja kładłem się na trzy godziny w błocie. Gdy nic nie przylatywało – o ile chłód nie zamroził tuszu w długopisie – rozwiązywałem zadania domowe. O ósmej musiałem być już w szkole.

(Fot. Mateusz Piesiak)
(Fot. Mateusz Piesiak)

Jak od tego czasu zmieniła się twoja technika pracy?

Dziś nie zawsze mam ze sobą aparat. Nie chwytam za niego każdorazowo, gdy widzę ładną scenę. Przede wszystkim planuję. Szkicuję wymarzone i wyśnione kadry. Czytam o specyfice gatunków, obserwuję ich upodobania, śledzę trajektorię słońca. Na kilka dni przed zdjęciami oglądam wybrane tereny z lornetką, choć wiem, że fotografia przyrody to chwila, moment, loteria. Kiedyś wracałem do domu przez park. Szedłem aleją dębową o zachodzie słońca. Na tle pomarańczowopąsowego nieba dostrzegłem sylwetkę kota i szybującą nad nim sowę uszatkę. Ptak był na tyle pochłonięty kotem, że gdy ten postanowił mnie minąć, sowa bez zastanowienia przefrunęła tuż obok mojej twarzy. A ja nie miałem aparatu…

Co oprócz aparatu znajduje się w twoim przenośnym niezbędniku?

Karimata, by móc we względnym komforcie przeleżeć kilka godzin na ziemi. Choć koniec końców i tak wstaję cały ubłocony. Zapasowe baterie – uczę się na błędach. Mundur w moro lub obszerny strój obszyty strzępkami tkanin. Okazuje się bowiem, że zwierzęta nie boją się kolorów (nawet perfidnie jaskrawych czerwieni), tylko ludzkiej sylwetki. To ją kojarzą z niebezpieczeństwem. Kostium, przypominający kępę krzaków, ma więc na celu rozmyć nasze kształty. Z kolei przy najbardziej spostrzegawczych gatunkach, czyli takich, które dostrzegą każdy najmniejszy ruch, dobrym rozwiązaniem okazuje się czatownia – fotograficzna kryjówka zamaskowana z zewnątrz trzcinami, trawami, liśćmi i gałęźmi.

(Fot. Mateusz Piesiak)

Gatunek, który fotografujesz najczęściej?

To zależy od pory roku, ale bardzo lubię fotografować nasze polskie łabędzie nieme. Z pozoru są pospolite, ale wystarczy spędzić z nimi trochę czasu, by zaobserwować piękne sceny. Kilka lat temu miałem szansę podziwiać ich niezwykły taniec godowy. Znów bez aparatu. Najpierw czyszczą piórka, pływają wokół siebie i zanurzają szyję w stawie, czekając, aż nasiąknie wodą. Później z impetem strzepują krople, które rozświetlone promieniami słońca przypominają wodne fajerwerki. Coraz bardziej się do siebie zbliżają, zaczynają przeplatać szyje i wieńcząc akt miłosny, układają je w kształt serca. Musiałem czekać okrągły rok, by – już z aparatem w ręku – ponownie móc to oglądać.

Innym razem położyłem się na oblodzonym stawie. Przyzwyczajone do obecności człowieka łabędzie obstąpiły mnie, dając mi zupełnie nową perspektywę do zdjęć. Przyjemna zasiadka skończyła się, gdy zauważyły, że w przeciwieństwie do spacerowiczów nie przyniosłem dla nich żadnych smakołyków. Syczały, szczypały, jeden nawet zabrał mi czapkę. Byłem przeszczęśliwy i przerażony.

A najbardziej wymagający temat fotograficzny?

Między innymi żubry. Zimą żyją w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych. W Puszczy Białowieskiej, gdzie można je spotkać, temperatura często spada do -20 stopni, a ja, żeby zrobić im zdjęcie, muszę je wytropić, przeczołgać się przez zaspy i poleżeć na mrozie kilka godzin. To prawdziwy test wytrzymałościowy dla fotografa – i tego, jak dobrze się ubrał.

(Fot. Mateusz Piesiak)
(Fot. Mateusz Piesiak)

Podążając za pasją, zwiedziłeś dużą część Europy i Stany Zjednoczone. Które miejsce według ciebie – osoby patrzącej przede wszystkim na faunę i florę – jest najpiękniejsze na Ziemi?

Islandia. Niesamowity kraj pod względem różnorodności. Na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów krajobraz zmienia się od lodowej pustyni przez pola lawy i zapierające dech w piersiach wodospady. Ale gdybym miał powiedzieć, w jakim kraju fotografuje mi się najlepiej, zdecydowanie byłaby to Polska.

Pamiętasz scenę z rodzimych terenów, która wydawała ci się zbyt piękna, by mogła być prawdziwa?

Jechałem samochodem po Puszczy Białowieskiej. Nagle na drogę wyszła wataha wilków. Nie zastanawiałem się długo, chwyciłem aparat, wysiadłem i położyłem się na śniegu. Serce biło mi jak szalone, ale nie dlatego, że się bałem, tylko z podekscytowania. To była idealna sytuacja fotograficzna: pierwszy raz widziałem te zwierzęta, miałem doskonałą perspektywę i tak piękny kadr. Właściwie po tym jednym dniu mogłem wracać do domu.

(Fot. Mateusz Piesiak)

Zdarzyło ci się wrócić z pustą kartą pamięci?

Bardzo często, pewnie z 80 proc. wyjazdów. Czasami rzeczywiście jest to całkowicie pusta karta, innym razem jest na niej kilka fotografii, ale nie takich, na jakie polowałem. Jestem perfekcjonistą, codziennie ścigam się z samym sobą.

Ale jednocześnie fotografię traktujesz jako ucieczkę od codzienności…

Tak, wydaje mi się, że to forma ucieczki od zgiełku. Od dziecka mieszkam w centrum Wrocławia, kontakt z naturą jest znakomitą odskocznią od tętniącego miasta. Wyjazdy to czas regeneracji. Gdy leżę o wschodzie słońca nad stawem, obserwuję, jak budzi się świat zwierząt. Jest tyle dźwięków. Niekiedy nie potrzebuję robić zdjęć, ten piękny koncert wystarcza. To też czas wyciszenia – natura wyostrza zmysły, pozwala dostrzec rzeczy, na które na co dzień nie zwracamy uwagi. A także sowity zastrzyk adrenaliny. Kiedy o zmroku słyszysz łamanie gałęzi za plecami, krew zaczyna szybciej buzować w żyłach. Nie wiesz przecież, jakich gabarytów zwierzę skrada się w twoim kierunku. Może to być zając, a może kilkusetkilogramowy jeleń, który przyszedł poinformować, że jesteś na jego terenie. Takie spotkania to dobra lekcja pokory – jesteśmy tylko gośćmi, przyroda to dom zwierząt i należy to uszanować.

(Fot. archiwum prywatne)
(Fot. Mateusz Piesiak)

Na Instagramie obserwuje cię 170 tys. osób, na TikToku ponad 800 tys. Ale przecież zdjęcia i filmy, na których prezentujesz efekty pracy oraz jej kulisy, to nie tylko forma promocji ciebie samego, lecz także bogactwa przyrody. Myślisz o sobie w kategoriach aktywisty?

Przyroda zawsze jest dla mnie na pierwszym miejscu. Nigdy nie robię zdjęć jej kosztem. Nie niszczę terenów, a gdy widzę, że zwierzę zaczyna się denerwować, wycofuję się. To też staram się przekazywać moim obserwatorom, choćby poprzez krótkie opisy towarzyszące postom.

Aparat daje ci głos?

Zdjęcie przykuwa uwagę. Niedawno po raz czwarty odwiedziłem Islandię. Na własne oczy obserwuję, jak z każdym kolejnym rokiem tamtejszy lodowiec Vatnajökull się kurczy. Są przypuszczenia, że jeśli nie zaczniemy działać, w ciągu najbliższych czterdziestu lat zniknie. Zrobiłem serię zdjęć kier lodowych, które się z niego odłamały i zostały wyrzucone na brzeg islandzkiej plaży. Cykl zatytułowałem „Zanikające piękno”. W towarzyszącym mu opisie wystosowałem swego rodzaju apel, w którym zwracam uwagę na pogłębiającą się katastrofę klimatyczną. Mówi się, że obraz jest wart więcej niż tysiąc słów. Coś w tym jest.

Więcej zdjęć Mateusza można zobaczyć na stronie mateuszpiesiak.pl.

Islandia

„Zanikające piękno”

„Zanikające piękno”

„Zanikające piękno”

„Zanikające piękno”

Portfolio na konkurs Wildlife Photographer of the Year

Portfolio na konkurs Wildlife Photographer of the Year

Portfolio na konkurs Wildlife Photographer of the Year

Portfolio na konkurs Wildlife Photographer of the Year

Pola Dąbrowska
Proszę czekać..
Zamknij