Znaleziono 0 artykułów
06.08.2023

Monika Helfer: „Piszę o ludziach odrzuconych przez społeczeństwo”

06.08.2023
Pisarka Monika Helfer mówi o tym, jak ważne jest wspieranie odrzuconych (Fot. Getty Images)

By napisać tę książkę, potrzebowałam doświadczenia, znajomości życia i ludzkiej natury – mówi Monika Helfer o „Hałastrze”, która stała się w Austrii bestsellerem, przyniosła pisarce międzynarodowy rozgłos i uznanie krytyków. Rozmawiamy o tym, jak dużo w tej powieści kryje się prawdy o jej rodzinie, dlaczego piękno potrafi być przekleństwem i o miłości do pisania.

Urodzona w niewielkim miasteczku w austriackim Vorarlbergu Monika Helfer opisuje świat wczorajszy, zlepiony z rodzinnych opowiadań i anegdot. W chwalonej przez krytyków „Hałastrze” wykazuje się empatią, budując narrację z tego, co niedopowiedziane. Jej książka przede wszystkim jest opowieścią o miłości i sile z nią związanej. Helfer za swoją twórczość otrzymała m.in. Austriacką Nagrodę Literacką, szwajcarską Nagrodę Miasta Solura oraz Nagrodę im. Johanna Petera Hebla, a za „Hałastrę” Literacką Nagrodę Schubarta. Życie dzieli z mężem Michaelem Köhlmeierem, uznanym austriackim pisarzem i intelektualistą. Spotykamy się z Moniką Helfer w warszawskim śródmieściu.

Akcja „Hałastry” toczy się w niewielkiej austriackiej wsi w czasach pierwszej wojny światowej. Książka wydana została po raz pierwszy w 2020 roku. Dzisiaj, gdy w Europie trwa wojna, ta powieść nabiera nowego znaczenia.

To sprawiło, że „Hałastrę” rzeczywiście możemy dzisiaj odbierać inaczej, niż kiedy nad nią pracowałam. Tak naprawdę piszę o czasach, w których nie żyłam. Przede wszystkim chciałam opowiedzieć historię mojej babci i jej czasów, przez co akcja, siłą rzeczy, toczy się w latach pierwszej wojny światowej. Najgorsze jest to – co niestety widać teraz na przykładzie Ukrainy – że przez konflikty zbrojne dzieciom odbiera się dzieciństwo.

To właśnie ukazuje „Hałastra”. Choć niektórzy bohaterowie książki mają zaledwie kilka lat, wydaje się, że mamy do czynienia z dorosłymi.

Oczywiście dochodzi do tego też kwestia wychowywania, ponieważ kiedyś do dzieci podchodzono zupełnie inaczej, nie były traktowane w pełni jak dzieci. Nie miały beztroskiego czasu dorastania, ponieważ od początku pomagały w gospodarstwie domowym. A wojna sprawiała i sprawia, że dzieciństwo znika i naznaczone jest cierpieniem.

Opowiada pani historię rodziny – wyróżniającej się niezwykłą urodą babci Marii, jej męża Josefa i dzieci. Jest wśród tych postaci pani matka. Wspomniała pani, że pisze o czasach, w których nie żyła. Ile jest więc w „Hałastrze” prawdy, a ile fikcji?

Powiedziałabym, że 60 proc. to fikcja. Opowiadam o babci, której nigdy nie poznałam. Jej życie zlepiłam więc z rodzinnych opowieści, zasłyszanych anegdot. Musiałam sobie wyobrazić, jak mówiła, w jaki sposób się wyrażała. Fikcja daje pisarzom większą wolność niż literatura faktu. Pozwala puścić wodze fantazji, gdy nie jest się czegoś pewnym albo brakuje puzzli, z których można ułożyć logiczną całość.

Słowo „fikcja” pozwoliło też wytłumaczyć się rodzinie, która może niekoniecznie była zadowolona z powstania „Hałastry”?

Fikcja zdecydowanie w tym pomaga! Chociaż przyznam szczerze, że bardzo martwiłam się o to, by nikogo nie urazić. Dlatego też tak bardzo zwlekałam z napisaniem „Hałastry” i wydałam ją dopiero po śmierci bliskich. Sądzę też, że nie byłabym w stanie napisać jej jako młoda dziewczyna. By ją stworzyć, potrzebowałam doświadczenia, znajomości życia i ludzkiej natury. Zawsze chciałam spisać rodzinną historię. Od lat zapisywałam ją w formie krótkich opowiadań. Do wydania „Hałastry” namówił mnie mąż, również pisarz, który zawsze uważał, że to niezwykle szalona historia.

Spisanie jej było dla pani w jakiś sposób terapeutyczne? Dotyka pani trudnych rodzinnych historii, także niełatwego dzieciństwa matki.

Nigdy tak do tego nie podchodziłam. Pisanie jest dla mnie pracą i nie ma nic wspólnego z terapią. Naturalnie przerabiam pewne trudne kwestie rodzinne, ale nie w taki sposób. Tworząc, jestem absolutnie skupiona na pracy i moich bohaterach.

„Nigdy nie chcieliśmy być szczególni. Moja babka też nie. Ale byliśmy” – pisze pani o swojej rodzinie w „Hałastrze”. Co było w niej takiego szczególnego?

Mimo ogromnej biedy jej członkowie byli niezwykle dumni. To ich wyróżniało. Do tego dochodziła bliskość, zawsze niezwykle się wspierali i ze sobą trzymali. W najtrudniejszych czasach byli jednością. Moja rodzina mieszkała na skraju wsi, na górze, blisko lasu. Miejscowi byli do nich wrogo nastawieni i wytykali ich palcami. Babcia zwracała na siebie uwagę, bo była niezwykle piękną kobietą, co rodziło plotki. Ludzie szeptali za plecami tej rodziny, przez co nikt nie wiedział już, co jest prawdą, a co nie.

„Hałastra” ukazuje, jak plotka potrafi zniszczyć życie, ale i to, jak piękno potrafi być przekleństwem.

Maria przyciągała wzrok, uwodziła. Czy tego chciała, czy nie, zwracała na siebie uwagę mężczyzn, ale i kobiet, które były o nią zazdrosne. Budziła zawiść, ponieważ inne kobiety nie rozumiały, czemu to nie je natura obdarzyła takim pięknem. Czemu ona? Należy jej się to bardziej niż im? Myślę, że ciągłe bycie w centrum uwagi nie było dla Marii niczym przyjemnym. Szczególnie że wiązało się z mocno negatywnymi sytuacjami, ponieważ mężczyźni nie potrafili się przy niej kontrolować. Trzeba pamiętać, że mówimy o czasach przed emancypacją, kiedy mężczyźni uważali, że kobiety do nich należą. Nawet Josefowi, mojemu dziadkowi, wydawało się przecież, że żona jest jego własnością.

Miłość do pisania, do książek istniała wcześniej w pani rodzinie?

Zdecydowanie! Mój ojciec był dosłownie uzależniony od książek. Założył nawet bibliotekę w naszym małym miasteczku, w Vorarlbergu, w której przebywałam od najmłodszych lat. Od dziecka bardzo dużo czytałam. Żyliśmy bardzo skromnie, nie mieliśmy pieniędzy. Wszystko, co ojciec zarobił, przeznaczał na książki. Kiedy jego żona naciskała, by kupić dzieciom zimowe buty, nie rozumiał, czemu nie mogą nosić grubszych skarpet do sandałów. Wszystko najchętniej wydałby na literaturę.

Jaka książka zrobiła na pani ostatnio szczególnie wrażenie?

Monika Helfer (Fot. Wydawnictwo Filtry)

Niedawno skończyłam niezwykle interesującą i fantastycznie napisaną książkę – „Polak” Johna Maxwella Coetzeego. Opowiada o siedemdziesięcioletnim muzyku, polskim pianiście, miłośniku Chopina, będącym u kresu bardzo pięknej i usłanej sukcesami kariery. Wciąż jednak koncertuje. W Hiszpanii spotyka młodszą kobietę, po czterdziestce, w której zakochuje się bez pamięci. Przyznaje, że tym, co go w niej urzekło, jest jej spokój. Ona ma jednak obiekcje przed wejściem w relacje ze starszym mężczyzną, szczególnie że jest zamężna. Pianista zaprasza kobietę na swój ostatni wielki koncert, do Brazylii. Ich relacja powoli się rozwija, staje się intymna. To bardzo poruszająca historia o miłości i przywiązaniu. Polak przyznaje, że to, co przez lata dawała mu muzyka – poczucie ukojenia, spokoju, bezpieczeństwa – odnalazł w nowo poznanej kobiecie.

Co pani daje poczucie ukojenia i bezpieczeństwa?

Moje życie, moja rodzina, moja praca. To daje mi poczucie spełnienia. Jestem bardzo rodzinną osobą, kocham spędzać czas z mężem i dziećmi, ale szczęście daje mi też pisanie.

Od zawsze wiedziała pani, że zostanie pisarką?

To było moje marzenie z dzieciństwa. Godzinami przesiadywałam w bibliotece ojca i pamiętam, jak powiedziałam mojej siostrze, że pewnego dnia na jednej z domowych półek pojawi się książka z moim nazwiskiem na okładce. „Chyba oszalałaś!” – usłyszałam. Mocno wierzyłam, że to się kiedyś wydarzy. Nigdy nie miałam innego pomysłu na siebie. Podobnie jak mój syn, który od najmłodszych lat był przekonany, że zostanie artystą. Malował, odkąd mógł podnieść pędzel. Ja miałam tak z pisaniem. To była moja obsesja.

Co chciałaby pani, by ludzie wynieśli z „Hałastry”?

Zawsze chciałam przynosić czytelnikom radość, także przede wszystkim zależy mi na tym, by czytając moje powieści, po prostu się cieszyli, by sprawiało im to przyjemność. Mój mąż uważa jednak, że moja twórczość ma w sobie element misyjny. Może ma rację? Lubię pisać o ludziach odrzuconych przez społeczeństwo, znajdujących się na jego obrzeżach. O tych, których nazywamy „innymi”, „obcymi”. O tej hałastrze, od której trzeba trzymać się z daleka. Sądzę, że zasłużyli na to, by o nich pisać. Także po to, by dodać im siły. By pokazać, że nie są mniej ważni od reszty oraz że powinni być dumni z siebie i swojego pochodzenia. Mimo wszystkich przeciwności losu.

Monika Helfer, „Hałastra”, tłumaczył Arkadiusz Żychliński, Wydawnictwo Filtry

Kara Becker
Proszę czekać..
Zamknij