Znaleziono 0 artykułów
15.10.2018

Springer: Wichry

15.10.2018
Dworzec w Katowicach (Fot. Filip Springer)

W swoim ośmioodcinkowym serialu reporterskim Filip Springer analizuje przemianę Katowic przeprowadzoną przy pomocy architektonicznych ikon, ale bez masterplanu. I szuka odpowiedzi na pytanie, czym jest miejska nowoczesność w polskim wydaniu. Bo Katowice są znów zupełnie inne. Pytanie: czy lepsze?

Budynek dworca stanął w polu. Z oddali wyglądał jak szary koralik nanizany na nitkę torów. Prymitywny barak z muru pruskiego nie oparł się wichrom, które sam tu ściągnął. Nie dotrwał nawet do końca wieku. Ale to był początek – ta stacyjka kolejowa zagubiona wśród pól. To wtedy tak naprawdę zaczęło dąć. Był 3 października 1846 roku. Tego dnia na niepozorny dworzec z napisem Kattowitz wtoczył się w obłokach pary pierwszy skład Oberschlesische Eisenbahn, prywatnej Kolei Górnośląskiej, która połączyła nieważną wioskę ze światem. Na razie korzystało z tego nie więcej niż dwadzieścia osób dziennie. Ale odtąd wszystko już miało być inaczej. „Tylko w Ameryce możliwe były zmiany, jakie tu przeżywamy. Jednym z najbardziej interesujących przykładów takiego miejskiego rozmachu jest na przykład Grundmannstrasse, która, budowana w szczerym polu przez dwanaście lat, mogłaby stać się ozdobą każdego średniego miasta. Radzimy przybyszom na rogu Hotel de Prusse wyszukać sobie dogodny punkt obserwacyjny, skąd będą mieli na widoku cały rynek i zajrzą w cztery długie tunele Grundmannstrasse, Bahnhofstrasse, Chaussestrasse i obszaru dworskiego, a w światłach wieczoru dodana im będzie wspaniała ilustracja do niniejszego kulturalnego szkicu” – pisał w 1871 roku Richard Holtze, przewodniczący pierwszej rady miasta.

Dworzec w Katowicach (Fot. Filip Springer)

Tamten wiatr zmian wiał z zachodu, był silny i ciepły, jak chinook z Gór Skalistych. Niósł nadzieję, może nawet gorączkę. Pachniał węglem i stalą. To dzięki niemu Kattowitz szybko przestało być wsią. Na północ od linii kolejowej wokół rynku i otaczających go ulic stało czterdzieści osiem budynków z trzema kondygnacjami, sześćdziesiąt osiem z dwiema oraz sto pięćdziesiąt jeden jednopiętrowych. Z każdym kolejnym rokiem przybywało i ludzi, i domów. Wybudowano też nowy dworzec. Tamten stary dość szybko przestał wystarczać. Kattowitz potrzebowało budynku większego i bardziej reprezentacyjnego. Ten nowy miał osobną halę odpraw celnych, zaopatrzono go w parowozownię oraz stację wodną. Korzystało z niego ponad tysiąc dwieście osób dziennie. W ciągu kilku następnych dekad, wraz z kolejnymi porywami wichru, rozbudowywano go wielokrotnie, bo ciągle był zbyt mały. Miasto nieustannie rosło, pasażerów przybywało. Na początku dwudziestego wieku zaopatrzono go w podziemne tunele łączące północną i południową część miasta oraz dwie boczne hale, na tyle duże, że po latach, gdy już nie służyły pasażerom, zmieściły się w nich hurtownia i boisko do koszykówki. W 1922 roku znów powiało, a napis na budynku dworca zmieniono z Kattowitz na Katowice. Miasto zostało siedzibą autonomicznego województwa śląskiego II Rzeczypospolitej. Od tamtej pory wiało głównie w części śródmieścia, która leżała na południe od torów, z dala od tego, co pruskie. Stanął tam gmach Sejmu Śląskiego i Archikatedra Chrystusa Króla (której nie udało się ukończyć przed wybuchem drugiej wojny światowej). Tam też poszedł cały impet inwestorów budujących modernistyczne kamienice i pierwsze katowickie „drapacze chmur”. Nowoczesność w wydaniu funkcjonalistycznym została uznana za najbardziej użyteczną. „Śląsk, ta najbardziej amerykańska dzielnica Polski, wyprzedził inne dzielnice pod względem pięcia się ku górze. Powstaje tutaj pierwszy wielopiętrowy budynek, jeden z najwyższych w Europie” – pisał w 1932 „Miesięcznik Ilustrowany”. Najbardziej symbolicznego gmachu z tamtej epoki już nie ma. Była nim zaprojektowana przez Karola Schayera siedziba Muzeum Śląskiego. Powstała niecałe trzysta metrów od dworca i miała być demonstracją siły oraz energii polskiego Śląska, nowoczesności na poziomie europejskim. Klimatyzowane wnętrze z ciśnieniem powietrza nieznacznie wyższym niż na zewnątrz, by zabezpieczyć zbiory przed zanieczyszczeniami. Do tego przestawne ściany, ruchome schody, windy i zautomatyzowana szatnia. Komunikat był jasny: nowe, polskie, modernistyczne Katowice chcą mieć jak najmniej wspólnego ze swoją pruską przeszłością.

Widok na Galerię Katowicką (Fot. Filip Springer)

W 1939 roku znowu powiało. I to było coś w rodzaju podmuchu eksplozji. Do miasta wkroczyli Niemcy. Ślady tej polskiej nowoczesności skrupulatnie z planu Katowic wymazali. Muzeum Śląskie zostało rozebrane, a budowa archikatedry wstrzymana. Zimny wicher, który zadął potem ze wschodu, przyniósł kolejną zmianę na budynku dworca. Katowice stały się Stalinogrodem. Komunistyczne władze do tamtej Polski i tamtych Katowic sprzed wojny odnosiły się ze wstrętem. Wiatr znów przeleciał przez tory i wymiótł z północnej części śródmieścia burżuazyjne złogi. Nowe Katowice – miasto węgla i górników – stanęły na gruzach pruskiego miasta. Wiatr obrócił w ruinę północną pierzeję tej ulicy, która za Holtzego nazywała się Schlossstrasse, w czasach II RP Zamkowa. Po wojnie została ulicą Armii Czerwonej.

Dworzec w Katowicach (Fot. Filip Springer)

W 1956 roku powiało cieplej i wilgotniej. To, co nastąpiło potem, odmieniło oblicze tej części miasta. Przy Rynku wyrosły nowe obiekty – domy handlowe Zenit i Skarbek, a także Dom Prasy. Tutaj zaczynał się ciągnący przez siedemset metrów prospekt, wzdłuż którego stawały kolejne gmachy – hotele, biurowce, pawilony handlowo-usługowe i mieszkalne bloki, z których największym i najbardziej znanym była zaprojektowana przez Mieczysława Króla Superjednostka. Zamknięcie alei miał stanowić Spodek. Ta przemiana, dokonana przy pomocy późnomodernistycznej architektury, niosła za sobą czytelną opowieść o nowoczesności zbudowanej na przemysłowej sile regionu. Jednym z jej symboli stał się też nowy katowicki dworzec. Powstał na wschód od tego starego i w niczym go nie przypominał. Zaprojektowało go trzech architektów: Wacław Kłyszewski, Jerzy Mokrzyński i Eugeniusz Wierzbicki. Jego konstrukcja, unikat na skalę europejską, wspierała się na szesnastu betonowych kielichach.

Dworzec w Katowicach (Fot. Filip Springer)

11 stycznia 2011 roku około południa runął ostatni z nich. Padł pod naporem kolejnego wichru – silnego, nieustępliwego i nie liczącego się z niczym. Protesty miłośników architektury na niewiele się zdały. Stary brutalistyczny dworzec zamienił się w stertę gruzu, a na niej wyrosła galeria handlowa. „Pojęciem, które najpełniej oddaje istotę rozwoju Katowic, wydaje się modernizacja” – napisał rok później Jerzy Gorzelik, historyk sztuki i lider Ruchu Autonomii Śląska w zbiorowej monografii miasta. „Wiara w postęp nieliczący się z tradycją wpisana w dzieje Katowic i poniekąd konstytuująca specyficzny etos tego miejsca, legła u podstaw ich miejskiego bytu”. Gorzelik doszedł do wniosku, że każda z przestrzennych przemian miasta miała precyzyjny program ideowy. Że każdy wiatr niósł określoną opowieść. W dwudziestoleciu międzywojennym chodziło o manifestację polskości. W socjalizmie o wyrażenie przy pomocy architektury nowych stosunków społeczno-ekonomicznych. Kłopot zaczyna się, zdaniem Gorzelika, z ideową interpretacją tej ostatniej przemiany. To, co niedawno wydarzyło się w mieście, wydaje się w tym historycznym kontekście raczej sumą przypadkowych decyzji o charakterze infrastrukturalnym, które wpłynęły na kształt Katowic, ale nie nadały im nowego charakteru. Że ten nowy wicher przywlókł do miasta tylko budowlany pył spod którego tu i ówdzie wyłoniło się pozłotko. A więc wicher za wichrem, podmuchy z głębi dziejów, raz silniejsze, raz słabsze. Wszystkie przesycone zapachem historii. Na przemian: suchowieje, huragany, kazachstańce. Feny, bryzy, purgi i tornada. Ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód. Rzadziej z północy, prawie nigdy z południa. Plączą ludziom w głowach, mieszają zmysły. Wywiewają przeszłość, robiąc miejsce dla przyszłości. Zawsze lepszej. Zawsze wiatroodpornej.

W następnym odcinku:

W śląskim światku architektonicznym krąży kilka wersji tej samej anegdoty: jeden samochód, kilku mężczyzn, wśród nich jeden w koloratce. Stoją w miejscu, z którego jak na dłoni widzą śródmieście Katowic. – Jeśli koncepcja urbanistyczna Tomasza Koniora wejdzie w życie, Wasza Ekscelencjo – mówi jeden z nich – to nie będzie stąd, ani już znikąd, widać kopuły katedry.

W poprzednim odcinku:

Wielka Przemiana Katowic kosztowała 2,8 miliarda złotych. Za tę kwotę miastu przywrócono dumę. Tak przynajmniej uważa reżyser tego procesu, były prezydent Katowic, Piotr Uszok. Dziś Katowice przyszłość swą widzą ogromną, zwłaszcza w nowo utworzonej i jedynej w Polsce Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii. Dla wielu mieszkańców miasta jednak Wielka Przemiana była pierwszym, terapeutycznym i dość kosztownym etapem procesu pisania się Katowic na nowo. Nie pierwszego w ich historii.

Filip Springer
Proszę czekać..
Zamknij