Znaleziono 0 artykułów
24.09.2022

Stalking: Gdy „kocham Cię” brzmi jak groźba

24.09.2022
Fot. dzięki uprzejmości Julii 

To taki rodzaj bezradności i utraty kontroli, który czują ludzie, kiedy do ich domu włamuje się złodziej i szpera w prywatnych rzeczach – mówi o swoim doświadczeniu Julia Strużycka, dyrektorka artystyczna i freelancerka, pracująca w branży mody. Do jej obowiązków należą poznawanie rynku, obserwowanie i analiza trendów, podróże – jak pewnie powiedziałby specjalista od marketingu: „to atrakcyjny content na Instagram”. Dlatego Julia dość naturalnie relacjonuje swoje życie zawodowe w sieci. Media społecznościowe są jej narzędziem pracy i sposobem komunikowania się ze światem. W pewnym momencie poczuła jednak, że coś wymyka się jej to spod kontroli.

Co się stało?

Od zupełnie nieznanej mi osoby dostałam wiadomość na Facebooku: podobno tego dnia między piątą a ósmą rano, a potem ponownie po południu, gdzieś w Warszawie na Saskiej Kępie ktoś dzwonił domofonem do mieszkańców, pytając o mnie. Chłopak z wielkim bukietem bzu, kiedy usłyszał, że nikt taki tu nie mieszka, wszedł na posesję i wciąż mnie szukał. W końcu została wezwana policja. Mężczyzna został spisany za zakłócanie spokoju. Na tym stanęło. 

Wiedziałaś, o kim mowa?

Nie miałam pojęcia. Przeglądając nagrania z monitoringu, patrzyłam na zupełnie obcego mężczyznę. Sprawa była absurdalna, bo nie mieszkam na Saskiej Kępie i prawie wcale tam nie bywam. Przez moment myślałam nawet, że może osoba, która napisała do mnie, ma problemy psychiczne albo że to jakaś dziwna manipulacja. Dopiero po pewnym czasie mnie olśniło: znałam skądś twarz z nagrania.

Twarz, ale nie człowieka.

Jakieś pół roku wcześniej zdarzało mi się dostawać dziwne wiadomości na Instagramie. Takie z serduszkami i hasłem: „Kocham cię”. To było absurdalne, myślałam, że to jakiś słaby żart. Nie odpowiadałam, prawie o tym zapomniałam, choć pamiętam, że zastanowiło mnie jedno. Te „śmieszne” wiadomości były wysłane z prywatnego konta, z imieniem i nazwiskiem. Profil wyglądał na prawdziwy, wynikało z niego, że chłopak zajmuje się fotografią i mieszka w Warszawie. Nie mieliśmy żadnych wspólnych znajomych. Zapamiętałam tylko twarz ze zdjęcia profilowego. Odnalazłam to konto – i to była właśnie ta twarz.

Fot. dzięki uprzejmości Julii 

Jak się wtedy poczułaś?

To taki rodzaj bezradności i utraty kontroli, który czują ludzie w mieszkaniu, do którego wcześniej włamał się złodziej i szperał im w prywatnych rzeczach. Zaczęłam się zastanawiać, czego można się o mnie dowiedzieć, obserwując mój profil na Instagramie. Do tej pory myślałam, że to miejsce, w którym w dużej mierze pokazuję swoją pracę, służbowe podróże i eventy czy trendy. Treści prywatne dawkowałam od czasu do czasu – selfie, komentarz czy zdjęcie z przyjaciółmi miały być tylko dodatkiem. Mimo to przy odrobinie zaangażowania można było ustalić, gdzie się znajduję, jak wygląda moje mieszkanie czy z kim spędzam czas.

Czy tamten chłopak znowu się odezwał?

Dość szybko. Jeszcze w tym samym tygodniu znów przeczytałam coś w stylu: „Kocham Cię! Umów się ze mną na kawę”. I wtedy skontaktowałam się z policją. Dzielnicowy z Saskiej Kępy powiedział, że chłopak został spisany, zachowywał się dziwnie, ale nie robił wrażenia szaleńca. Gdyby sytuacja się powtórzyła, miałam poinformować policję. Zalecono mi nie odpowiadać na wiadomości, ale też nie blokować konta, bo to podobno może być prowokujące. Sytuacja została określona jako występek, który może kwalifikować się jako stalking.

Nie zablokowałaś profilu, nie wyciszyłaś relacji, nie odpisałaś. Z zewnątrz mogłoby się wydawać, że sprawa nie zrobiła na tobie dużego wrażenia.

Zrobiła. Oglądałam się na ulicy, przestałam wychodzić wieczorami. Miałam poczucie, że w każdym momencie coś się może wydarzyć. Żyłam w napięciu przez jakieś dwa tygodnie. Dopiero kiedy wyjechałam za granicę, poczułam, że oddycham jak dawniej. Wydawało mi się, że jestem poza jego zasięgiem, i napięcie się rozmyło.

Ale odezwał się znów. 

Tak. Chociaż nie odpowiedziałam na żadną z jego wiadomości, dostawałam piosenki ze Spotify, emoji i wyznania. Lajkował 40 moich postów z rzędu, dokopując się do zdjęć sprzed kilku lat. Pisał, że jestem jego wielką inspiracją. Czasami, kiedy wiadomości zastawały mnie w słabszej formie, kasowałam je metodycznie, bez czytania. Nie miałam siły się z tym mierzyć. 

Niektórzy pewnie się zastanawiają, dlaczego nie dałaś mu szansy na spotkanie. Może to książę z bajki, który odkrył cię na Instagramie? Moja babcia nazywała takich chłopców adoratorami.

Zostałam wychowana na filmach Disneya, słuchałam bajek o rycerzach na białym koniu, ale jestem dorosła i wiem, co to jest idealizacja i mit romantycznej miłości, i mówię stanowcze nie. Ta sytuacja uświadomiła mi za to, jak naiwnie podchodzę do świata randek i w ogóle spotkań z nowymi ludźmi. Czytałam ostatnio książkę Joanny Okuniewskiej „Ja i moje przyjaciółki idiotki”. Tam pojawia się rada, by idąc na randkę w ciemno, o szczegółach spotkaniach, czyli o miejscu i godzinie, poinformować koleżankę, a najlepiej włączyć też funkcję namierzania telefonu. Myślę, że w dzisiejszych czasach nie jest to głupie.

Fot. dzięki uprzejmości Julii 

Być może te same disnejowskie wzorce kształtowały model męskości twojego stalkera. Może wydawało mu się, że przyjść do nieznajomej z kwiatami nad ranem to piękny spontaniczny gest. 

Stalker z Instagrama nie zamienił ze mną słowa, prawdopodobnie nie widział mnie też na żywo. Nie mam wątpliwości, że w tej sytuacji nie chodziło o mnie. Zostałam wklejona w jakąś historię bez swojej wiedzy i zgody. Za to z dużym dyskomfortem.

Kilka tygodni temu, kiedy napisał kolejny raz, po raz pierwszy mu odpowiedziałaś.

Miałam dość. Napisałam wprost, że wiem o wydarzeniach na Saskiej Kępie i o policji, że przekroczył moje granice i nie chciałabym, żeby sytuacja się powtórzyła. Odpisał, że miał trudny czas i że przeprasza. Później nawiązał do mojego projektu sprzed roku i powiedział, że chciałby zrobić do niego film. Jakby zupełnie nic się nie wydarzyło.

Gdyby nie wysyłał serduszek, tylko na samym początku napisał o projekcie, spotkałabyś się z nim?

Pewnie tak. Szczerze mówiąc, zdarzyła mi się taka sytuacja. Po kilku minutach rozmowy okazało się jednak wtedy, że brakuje konkretów, a rozmowa toczy się w nieoczekiwanym kierunku. „Projekt” był tylko pretekstem. Ktoś mnie „badał”, z jakiegoś powodu chciał mnie poznać. Ale to nie było namolne, nie czułam presji ani zagrożenia. Poza tym mieliśmy spore grono wspólnych znajomych. I tamto spotkanie stało się początkiem znajomości. Myślę też, że nie włączyłyby mi się czerwone lampki alarmowe, gdyby post wysłała dziewczyna. To tylko dowodzi, jak stereotypowo myśli się o potencjalnych zagrożeniach.

Jak historia ze stalkerem wpłynęła na to, co pokazujesz w sieci?

Nigdy nie miałam poczucia, że relacjonuję swoje życie albo że dużo kokietuję czy pozwalam sobie na wiele. Myślę, że ten lekko erotyczny nastrój, który pomógł przekroczyć komuś granice mojej prywatności, mogły budować screeny z filmów czy zdjęcia sesji modowych. Zawodowo zajmuję się m.in. budowaniem moodboardów i często robię je też na Instagramie. Ale czy to tłumaczy tamtego chłopaka? Według mnie nie.

Na razie nie stać mnie na taką spontaniczność, jak kiedyś. Chyba nie powtórzyłabym dość sławnego już nagrania, na którym o poranku jem truskawki we Florencji. Po jego publikacji – filmu, na którym jestem bez makijażu i rozczochrana – posypały się wiadomości o „sensualnych ustach”. Naprawdę poczułam wtedy dyskomfort, bo nie potrzebuję adoracji w świecie online. Wolę tę offline – a tam już znacznie mniej odważnych rycerzy.

Zaczęłam świadomie wyznaczać granice, np. czasami z góry proszę znajomych, żeby nie oznaczali mnie w postach i nie wrzucali wspólnych zdjęć na otwarte konta. Zanim nagram wypowiedź albo wrzucę selfie, sprawdzam dokładnie, jak jestem ubrana: żadnych dekoltów, obcisłych sukienek. 
Nigdy też nie oznaczam miejsc, w których naprawdę jestem w danym momencie. Wizja tego, że ktoś mógłby wsiąść w taksówkę i po pięciu minutach stanąć przy stoliku, naprawdę mnie niepokoi.

Cenzurujesz się.

Być może. Po tym wydarzeniu wiele moich przyjaciółek zaczęło być bardziej uważnych i uczą się filtrować treści, które wrzucają online. Ja z kolei mam też szatański plan, żeby zupełnie wykasować konto i zniknąć z mediów społecznościowych. Na razie ze względów zawodowych nie mogę tego zrobić, ale może za jakiś czas. Myślę, że byłoby to naprawdę uwalniające doświadczenie.

 

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij