Znaleziono 0 artykułów
01.11.2019

„Stramer”: Świat, którego już nie ma

01.11.2019
Mikołaj Łoziński (Fot. Weronika Ławniczak)

Bohaterowie powieści, ale i ich miasto Tarnów są tak żywo odmalowani, jakby Mikołaj Łoziński został obdarzony boskim talentem podróżowania w czasie. Autor w mistrzowski sposób zrekonstruował świat, którego już nie ma. „Stramer” to lektura obowiązkowa.

„Stramer” to przede wszystkim wielka, przejmująca i piękna opowieść o rodzinie, o więzach łączących braci i siostry, o wspieraniu się w każdej, nawet zagmatwanej, sytuacji. Nie tylko bohaterowie – tytułowi Stramerowie, rodzice i sześcioro dorastających dzieci – ale i ich miasto Tarnów są tak żywo odmalowani, jakby Mikołaj Łoziński został obdarzony boskim talentem podróżowania w czasie.

Łoziński pisze pięknie, ale co do przemieszczania się w czasoprzestrzeni to bynajmniej nie sprawa żadnego cudu. Z podziękowań, które wymienia na końcu książki, można wywnioskować, jak ogromną pracę włożył w powstanie swojej najnowszej powieści, rozgrywającej się od początku XX wieku do pierwszych lat II wojny światowej. A więc nie zdarzenie nadprzyrodzone, lecz ciężka praca.

Mikołaj Łoziński, „Stramer” (Fot. Materiały prasowe)

W archiwach w Warszawie, Krakowie, Tarnowie, we Lwowie, w Paryżu spędził dwa lata. Gdy gromadził materiał, czuł się jak detektyw usiłujący odkryć tajemnicę. Szukał świadków, oglądał filmy z tamtych czasów, odsłuchiwał zarejestrowane relacje ocalałych, ślęczał nad gazetami. Wysiłek nie poszedł na marne, Łoziński w mistrzowski sposób zrekonstruował świat, którego już nie ma. Niestety, na nasze nieszczęście.

Choć książka jest literacką fikcją, autor wyszedł od historii własnej rodziny. Stramer to prawdziwe nazwisko jego dziadka, tarnowianina z urodzenia. – Nazwisko, które znaczy silny, krzepki, odeszło razem z tamtym całym światem żydowskim. Postanowiłem się nim posłużyć, żeby wróciło i zostało – mówił w rozmowie w radiu TOK FM. W ramy odtworzone ze wspomnień bliskich, z dokumentów włożył losy bohaterów będące zlepkiem różnych postaci i wyobraźni.

Przenosimy się więc do Tarnowa, miasta, którego 40 procent mieszkańców stanowią Żydzi. Różni: są religijni „chałaciarze” i tacy, którzy choć obchodzą szabat i jedzą koszerne jedzenie, nie posyłają dzieci do jesziwy. Są też Żydzi zupełnie świeccy. Wszyscy zazwyczaj biedni, choć i zdarzają się zamożni, jak wiceburmistrz miasta zajmujący ośmiopokojowe mieszkanie.

Mamy początek XX wieku. Rywce Stramer zdarza się mylić i ciągle wpisywać rok tysiąc osiemset któryś zamiast tysiąc dziewięćset na urzędowych kwitach. Ma z Nathanem szóstkę dzieci, wynajmują jednopokojowe mieszkanie z kuchnią na parterze kamienicy przy Eliasza Goldhammera, głównej ulicy dzielnicy żydowskiej (bogaty wiceburmistrz rezyduje na drugim końcu). Śpią na kupie, a bracia Rudek, Salek, Hesio, Nusek od sióstr Reny i Weli odgrodzeni są cienką zasłonką. Do tego kotka Milka i pies Suchard. Nie oni jedni klepią przeraźliwą biedę.

Mikołaj Łoziński (Fot. Weronika Ławniczak)

Nathan ciągle ma nadzieję na wielki biznes i sukces. Wierzy, że jego sława dotrze do Ameryki i Nowego Jorku, a tam mieszka jego brat Ben. Sam też pracował w USA jako tragarz i zarabiał dolary. Wrócił do Tarnowa z miłości. Może powinien był tam zostać – myśli za każdym razem, gdy nie wychodzi mu kolejny interes. Gdyby nie zielone banknoty przysyłane regularnie przez Bena, pewnie nie związałby końca z końcem, nie miałby na czynsz. Jest marzycielem, romantykiem, choć i surowym ojcem, który potrafi złoić skórę synom swoim amerykańskim pasem.

Mikołaj Łoziński (Fot. Weronika Ławniczak)

W domu ścisk, więc życie, zwłaszcza dzieci, toczy się na podwórku. Bracia trzymają się razem, młodsi wpatrzeni ślepo w starszych, starsi opiekujący się młodszymi. To drobna łobuzerka, snują się po zaułkach, tu zarobią parę groszy, tam pohandlują papierosami, powygłupiają się, ukradną garść pieczonych kasztanów, parząc sobie dłonie. Bandyterkę zamienią na romans z komunizmem, zebrania rewolucyjne, wizyty w parku Strzeleckiego, gdzie będą słuchać agitatorów. Nie spodoba się to ojcu, który z całego serca nienawidzi komunistów. „Że rewolucja zjada własne dzieci, to słyszałem. Ale dlaczego też nasze?” – powie pewnego dnia do Rywki.

Łoziński doskonale opowiada o ówczesnych nacjonalistach i antysemitach. Obawiał się, by w powieści nie wyszli jak figurki z plastiku. Nic z tych rzeczy. Z pomocą – choć wolelibyśmy takiej pomocy nie otrzymywać – przyszła mu dzisiejsza rzeczywistość. – Świat lat 30. jest bliższy światu teraz, niż kiedy zaczynałem pracę nad książką. Czas ruszył do tyłu i to dziesięć razy szybciej – mówi. – Jesteśmy mądrzejsi od tamtych pokoleń tylko w tym, że wiemy, co się z nimi stało. Choć nie wiemy, co się stanie z nami.

W Tarnowie o dawnych mieszkańcach przypomina ulica Goldhammera, która przetrwała do dziś. W budynku dawnego luksusowego hotelu Hermany i Sary Soldingerów dziś znajduje się urząd miasta. Mała Wela Stramer marzyła, żeby pójść tam kiedyś na przyjęcie. „Przechodząc ulicą, widziała raz przez szparę między zasłonami, jak tańczyły wytworne pary. Nawet mężczyźni mieli na sobie biżuterię. Duże pierścionki z czarnymi oczkami błyszczały w świetle szklanych żyrandoli. A ich zegarki wisiały na złotych łańcuszkach. I te wąsy. Wela przycisnęła twarz do szyby. Niektóre skromne, cienkie jak brwi, inne podkręcone, ostro sterczące do góry. Były i takie naturalnie przechodzące w równo przystrzyżoną – jak trawnik przed Soldingerem – kozią bródkę. Nic wspólnego z długimi, zżółkłymi brodami pełnymi resztek jedzenia, paprochów i tytoniu, od których robiło jej się niedobrze”. Nic takiego na ulicy Goldhammera dzisiaj się nie zobaczy.

Książka Mikołaja Łozińskiego to obowiązkowa lektura. Nie tylko o tarnowianach dla tarnowian. W końcu pożydowskich ulic jest w Polsce więcej. I więcej podobnie pięknych, smutnych historii.

Mikołaj Łoziński, „Stramer”, Wydawnictwo Literackie

 

* Wypowiedzi pochodzą z rozmowy Mikołaja Lizuta z Mikołajem Łozińskim przeprowadzonej na antenie radia TOK FM.

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij