Znaleziono 0 artykułów
08.03.2021

„Szalone, złe i smutne”: historia kobiecego obłędu

08.03.2021
(Fot. materiały prasowe)

W książce „Szalone, złe i smutne. Kobiety i psychiatrzy” Lisa Appignanesi przeprowadza nas przez historię szaleństwa widzianą z kobiecej perspektywy. Opisuje przypadki bardziej i mniej znanych pacjentek – od Marylin Monroe czy Virginii Wolf po zupełnie anonimowe „Josetty” i „Roxy”. W dziejach szaleństwa uderza pewna prawidłowość: to mężczyźni decydowali, kto i na co jest chory. Zwłaszcza gdy chodziło o wolność.

Choć Lisa Appignanesi opowiada o kobietach, jej książka nie jest lekturą feministyczną. Pisarka i wykładowczyni, urodzona w Łodzi jako Elżbieta Borensztejn, jest podejrzliwa wobec wszelkich teorii. Opisuje przypadki bardziej i mniej znanych pacjentek – od Marylin Monroe czy Virginii Wolf po zupełnie anonimowe „Josetty” i „Roxy”. W dziejach szaleństwa uderza pewna prawidłowość: objawy, diagnozy, społeczeństwo i kultura tworzą obraz choroby. Powstają mody na zaburzenia oraz modne sposoby leczenia. Autorka demaskuje je z aptekarską precyzją. 

Zelda i Francis Scott Fitzgeraldowie (Fot. Bettmann, Getty Images)

Mary Lamb: Ta, której się upiekło

Mary Lamb nie pracowała, a harowała. Na jej barkach spoczywały utrzymanie całej rodziny oraz opieka nad schorowanymi bliskimi: sparaliżowaną po udarach matką, ojcem z demencją i leżącym w łóżku z powodu infekcji bratem Johnem. Drugi brat, Charles, późniejszy znany pisarz i poeta, kształcił się. Mary, również obdarzona talentem literackim, od rana do nocy szyła suknie. Niekiedy zdarzało się jej majaczyć. 
Miała 31 lat, gdy pewnego wrześniowego dnia 1796 roku jej stan był na tyle kiepski, że Charles popędził do lekarza, niestety go nie zastał. Kiedy wrócił, matka spoczywała na krześle śmiertelnie ugodzona w serce. Ojciec, zakrwawiony, płakał. Obok stała Mary z nożem w ręku, którym jak się okazało, planowała ugodzić swoją młodziutką uczennicę, ale ostatecznie przeniosła furię na matkę. Charles wyrwał jej z ręki nóż i umieścił siostrę w zakładzie dla obłąkanych. 
Co w tej historii najciekawsze – Mary cieszyła się względnie swobodnym życiem, w okresach pogorszeń odwiedzając kliniki, i nie dopuściła się więcej podobnego czynu. A wystarczyłoby, żeby zbrodnia wydarzyła się cztery lata później, by skończyła zakuta w kajdany w jakimś ponurym przytułku. 

W myśl angielskiego prawa szaleńcy mający na koncie poważne przestępstwo mogli opuścić zakład, pod warunkiem że znajdzie się ktoś, kto będzie sprawował nad nimi opiekę. W tym wypadku był to Charles Lamb. Sytuacja zmieniła się diametralnie po 1800 roku, gdy król Jerzy III ponownie padł ofiarą zamachu na swoje życie. Na premierze „Wesela Figara” były żołnierz James Hadfield niemal trafił króla z pistoletu. Gdy został uwolniony, błyskawicznie zmieniono przepisy. Odtąd ten, kto w obłędzie dopuścił się przelewu krwi, musiał spędzić życie w izolacji, uwolnić go mogło jedynie królewskie ułaskawienie. 

Konsekwencja, jaką poniosła Mary Lamb, była zaś taka, że nie mogła publikować pod swoim nazwiskiem. Wspólnie z Charlesem napisała książkę dla dzieci „Opowieści Szekspira”, była także autorką wszystkich, z wyjątkiem trzech, opowiadań z tomu „Szkoła pani Leicester”, pod każdym podpisała się innym pseudonimem. 

Sylvia Plath (Fot. Getty Images)

Na jaką chorobę cierpiała Mary Lamb – trudno ocenić jednoznacznie. Wiadomo, że gdy jej urojenia się nasilały, brat pakował ją w dyliżans i zawoził do prywatnego szpitala, gdzie wprawdzie jej nie leczono (modne było obcinanie włosów dla ochłody czy upuszczanie krwi), ale też się nad nią nie znęcano. Skutecznym środkiem zapobiegawczym okazała się troska i obserwowanie nadchodzących symptomów chorobliwych ataków. 

Histeria: Wymyślona dla kobiet

Histeria utrwaliła się w świadomości jako przypadłość typowo kobieca. Aby unieruchomić wędrującą po ciele macicę stosowano np. uciskanie miednicy imadłem. Ta choroba stała się królową diagnoz końca XIX wieku. Cierpienia histeryczek splotły się z męczarniami kobiet w okowach społecznych oczekiwań. Histerię diagnozowano, wmawiano i produkowano. 

Na czarno-białym zdjęciu na krześle siedzi młoda dziewczyna. Bardzo delikatnie się uśmiecha, patrzy jasnymi oczami w obiektyw. Dłonią podpiera głowę otoczoną burzą ciemnych, starannie zaplecionych włosów. Strój odzwierciedla epokę: nosi skromną suknię pod samą szyję, ozdobioną niewielkim żabocikiem. Tak wyglądała Augustine, gdy nie miewała ataków.
Ale są i inne fotografie: kobiet w napiętych, nienaturalnych pozach, strojących dziwne miny, miotających się, półnagich… W słynnym paryskim szpitalu Salpêtrière powstało archiwum szaleństwa. Zwany „Napoleonem neurologii” Jean-Baptiste Charcot wierzył, że na zdjęciach ukazuje się prawdziwe oblicze choroby. Dramatyczne fotografie szybko przedarły się do szerszego obiegu i roznieciły wyobraźnię. 

Augustine była jedną z najjaśniejszych gwiazd teatru obłędu Charcota. Fascynował go jej przypadek i ona sama. Gdy przyjęto ją do szpitala, jeszcze nie miesiączkowała – co podważało twierdzenia, jakoby histeria wiązała się z menstruacją. Dokuczał jej niedowład ręki, rozmaite doznania i widzenia, do tego mdlała. Diagnoza mogła być oczywiście tylko jedna. 
Augustine podzieliła los histeryczek w paryskim szpitalu. Waleriana, eter, imadła, kąpiele, prąd, chloral, wreszcie sesje fotograficzne i pokazy przed publicznością – w stanie hipnozy prawdziwej bądź udawanej. W tym przedziwnym, przerażającym miejscu wykształcały się zależności bliskie i chore: pacjentki chciały zadowolić swoich lekarzy, histeryczki uczyły się objawów od epileptyczek, a epileptyczki od histeryczek. 

Anna Freud z ojcem Zygmuntem (Fot. Getty Images)

Augustine: Tylko męskość daje wolność 

Wedle szpitalnych akt w 1876 roku Augustine miała 1097 ataków. Charcota szczególnie ciekawiła ich aura. Fotografia zatytułowana „Początek napadu choroby” ukazuje ją w spazmie i krzyku, dziewczyna leży skrępowana kaftanem. 

A oto, co się wydarzyło wcześniej. Po wyjściu z klasztoru, gdzie umieściła ją matka, Augustine zamieszkała u ludzi, którzy mieli zapewnić jej opiekę. Najpierw padła tam ofiarą molestowania, następnie gwałtu. Oprawca, pan domu, groził, że ją zabije. Do domu wróciła już odmieniona. Wymiotowała, krzyczała, dostawała konwulsji, leżąc w zaciemnionym pokoju. Taki był początek „choroby”.
Chwilami wyglądało na to, że leczenie w Salpêtrière przynosi efekty. Przez chwilę, zgodnie z obowiązującym trendem, pracowała tam nawet jako pielęgniarka. Gdy nadchodził nawrót, znów była izolowana. Kiedy wydobrzała po urazie kolana, opuściła szpital przebrana za mężczyznę. Appignanesi zwraca uwagę, jak istotna była to przemiana: „Jako mężczyzna mogła wyrwać się na wolność, wyswobodzić się z histerycznego paraliżu, z niedowładu mającego związek z jej płcią i seksualnością, który ustępował tylko i wyłącznie na polecenie hipnotyzera”.

Virginia Woolf i Zelda Fitzgerald: Zbuntowane

Virginia Woolf zapewne cierpiała na psychozę maniakalno-depresyjną. George Savage, przewodniczący angielskiego Stowarzyszenia Medyczno-Psychologicznego, orzekł jednak modną neurastenię. Był to alienista starej daty, za którego kadencji otoczone fatalną sławą Bethlem odnotowało cztery razy więcej zgonów niż podobne szpitale.

Pierwszy atak przyszedł, gdy pisarka miała 13 lat. Choroba powracała falami, pod wpływem różnych wspomnień i wydarzeń: molestowania, śmierci ojca czy oświadczyn późniejszego męża Virginii, Leonarda. Nie odbijało się to jednak na jej talencie. Panowało zresztą przekonanie, że szał jest pożywką dla geniuszu. 
„Szaleństwo to rewelacyjne doświadczenie, zaręczam, że nie należy na nie wybrzydzać. W jego magmie znajduje się większość spraw, o których piszę. Wszystko samo się ze mnie wylewa, w pełni ukształtowane, gotowe, nie kropla po kropli, gdy jestem zdrową” – pisała autorka „Własnego pokoju” w liście do sufrażystki i kompozytorki Ethel Smith. 

W „Szalonych, złych i smutnych” losy Virginii Wolf, dobrze znane i szeroko opisane w literaturze, splatają się z biografią Zeldy Fitzgerald, pisarki, żony F. Scotta Fitzgeralda, cierpiącej na schizofrenię. Urodzone na różnych kontynentach, w odmiennych kulturach buntowały się przeciwko kontroli, nie tylko lekarskiej, i nie chciały być zredukowane do roli medycznych przypadków. Przeszły wszystkie terapie, jakie kulawa psychiatria miała wówczas do zaoferowania.

Coś jeszcze je połączyło, co wyznaczyło kontekst ich historii szaleństwa: święcąca triumfy, długo żywa freudowska koncepcja, że kobiety są zazdrosne o penisa. 

Marilyn Monroe (Fot. Getty Images)

Piotr Odmieniec: Nowa tożsamość, stary obłęd

Lisa Appignanesi nie przywołuje w swojej książce polskich nazwisk. Są jednak takie, które pasowałyby jak ulał. 
Przez długi czas o Marii Komornickiej, wybitnej pisarce i poetce, pisano „ona”, nie bacząc na cezurę czasową. Sprawiała badaczom kłopot. Bo rzeczywiście przez 30 lat funkcjonowała jako kobieta. Piotr Odmieniec Włast narodził się w 1907 roku. Spalił suknię Marii i zażyczył sobie, by zwracać się do niego „Piotrze”. O głębokim przekonaniu do tej decyzji świadczy fakt, że kazał sobie wyrwać zęby, aby zniwelować kobiecy wyraz twarzy. Jednocześnie wysmuklał ciało ćwiczeniami, marząc o lataniu. Rodzina postanowiła go ubezwłasnowolnić i aż do wybuchu I wojny światowej tułał się po szpitalach dla nerwowo chorych. 

Trwają dyskusje, czy przybranie męskiej tożsamości stanowiło krzyk wolności przeciw patriarchalnej kulturze czy było również coming outem. Faktem jest, że męskiej tożsamości, w odróżnieniu do kobiecej, Włast nigdy się nie wyrzekł. Ostatni „dom” Piotra Odmieńca stanowił leczniczy przytułek prowadzony przez zakonnice. Martwe, bezwolne ciało siostry ubrały do pogrzebu w czarną suknię. „Gest, który może przyprawić nas o dreszcz” – pisała w „Strąconej bogini” Brigitta Helbig-Mischewski. 

„Gdzie jest Lemańska?” – pytała Maria Janion, nawiązując do nazwiska męża Komornickiej, Jana Lemańskiego. W swoich tekstach pisała o zbrodni, której społeczeństwo dokonało na Komornickiej-Właście. Rozmaite ekscentryczne wybryki ułatwiały zadanie ówczesnym filistrom. Mogli zrzucić nową tożsamość na karb starego, dobrego obłędu. Cenę za to Odmieniec – wygumkowany z dziejów literatury – płaci właściwie do dziś.

Zofia Stryjeńska: O chorobie decyduje mąż 

Zofia Stryjeńska, słynna artystka art déco, w sierpniową noc 1927 roku usłyszała pukanie. W drzwiach jej zakopiańskiego domu stał lekarz w asyście krzepkich sanitariuszy. Zdążyła ze spokojem powiedzieć: „Nie przypuszczałam, aby nikczemność mogła sięgać tak daleko”. Po czym z inicjatywy męża, Karola Stryjeńskiego, została wywieziona do zakładu psychiatrycznego na obrzeżach Krakowa. 
Zofii zdarzały się głośne ekscesy. Studiowała w męskim przebraniu na monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych jako Tadeusz Grzymała. Niszczyła Karolowi ubrania, aby uniemożliwić mu randki, goniła go z rewolwerem. Obłędnie utalentowana, za nic nie pasowała do powszechnego obrazu żony i matki. Dla odmiany Karol pił i bez oporów ją zdradzał. Byli fatalną parą. 
Ten incydent obnaża coś istotnego: słowo Karola było wystarczające, aby zamknąć Stryjeńską w zakładzie. Jej zadaniem było udowodnienie, że nie jest wariatką. Dowiodła, ale sprawa oparła się o sąd. Dopiero on wydał korzystny dla niej wyrok. 
Pod koniec życia lekarze zdiagnozowali u niej schizofrenię. Ale możliwe, że się pomylili i w rzeczywistości były to konsekwencje syfilisu, którym zaraził ją drugi mąż. 

Psychiatria: Trudna pacjentka

W „Szalonych, złych i smutnych” Lisa Appignanesi przypomina o pewnym skomplikowanym przypadku. W 1979 roku w magazynie „Time” pojawił się artykuł poświęcony pewnej trudnej pacjentce.
„Urodzona w Europe. Po chorowitym dzieciństwie spędzonym w Stanach Zjednoczonych pojechała do Wiednia i wróciła jako cudowne dziecko doktora Freuda. (…) 
Problem, z którym przychodzi: Mówi o przepracowaniu, o utracie pewności siebie, o tym, że nie umie przekonująco dowieść swoich sukcesów. Słyszy sprzeczne głosy wewnętrzne. Twierdzi, że dawni przyjaciele śmieją się za jej plecami. (…)
Diagnoza: Typowe lęki konfliktowe i zaburzenia dojrzewania, dla których dodatkową komplikacją jest silna depresja. Kryzys tożsamości i towarzysząca mu kompensacyjna mania wielkości oraz coraz słabsza zdolność radzenia sobie. Pacjentka niechętnie nastawiona do przymierza terapeutycznego, w początkowym stadium zbytniego polegania na lekach”.

Imię pacjentki: Psychiatria. 

Lisa Appignanesi, „Szalone, złe i smutne. Kobiety i psychiatrzy”, tłumaczenie: Jan Dzierzgowski, wyd. Marginesy 2021

Sylwia Hejno
Proszę czekać..
Zamknij