Znaleziono 0 artykułów
12.01.2019

Technologia pod ręką

12.01.2019
Izzi Bizu, ambasadorka smartwacha Fossil Q Venture (Fot.materiały prasowe)

Testując Fossil Q Venture, pracuję zdalnie, gromadzę dane o mojej aktywności fizycznej, uczę się oszczędzać czas. Czy smartwatch stanie się moim nowym nieodłącznym przyjacielem?

Zegarek przestałam nosić dawno temu, gdy nastała era telefonów komórkowych. Jego podstawowa funkcja, czyli wskazywanie czasu, nie była mi już potrzebna, a moda na analogowy vintage jeszcze nie nadeszła. Ale po latach okazało się, że klasyczne rozwiązania mają sens. Wracają więc w nowej, naszpikowanej technologią, wersji. Czy smartwatch stanie się moim nieodłącznym przyjacielem?

Otwieram pudełko. Zaskoczenie. Fossil Q Venture jest mały i zgrabny. Metalowa koperta i pokrętło sprawiają, że na pierwszy rzut oka wygląda jak tradycyjny zegarek, a zmienna grafika tarczy – do wyboru mamy kilka projektów – pozwala modyfikować jego charakter, w zależności od stroju i okazji. Dodatkową opcją jest wybór własnej „tapety” zaciągniętej z mojego konta na Facebooku albo Instagramie. Chyba jestem konserwatywna, bo decyduję się na czarny cyferblat. Włączam Bluetooth w telefonie, by skonfigurować go z zegarkiem. System zadaje kilka podstawowych pytań o płeć, wiek, wagę. Zapinam zegarek zgodnie z zaleceniami – nad nadgarstkiem, dość ściśle, tak, żeby mógł mierzyć tętno. Od tego momentu jestem monitorowana.

Izzi Bizu, ambasadorka smartwacha Fossil Q Venture (Fot.materiały prasowe)

Prywatny trener

System co 20 minut sprawdza wysokość mojego tętna spoczynkowego (mogę też sprawdzić je w dowolnym momencie) i nanosi na wykres. W dodatku liczy kroki i określa rodzaj aktywności, przeliczając wysiłek na spalone kalorie. Żeby zmotywować mnie do wysiłku, mój nowy trener pyta o cele. 30-minutowy spacer energicznym krokiem, pięć razy w tygodniu, czyli zgodnie z zaleceniem WHO, które współpracowało razem z Google przy tworzeniu aplikacji Google Fit, wydaje się realnym planem. Wchodzę w to. System pomaga mi zrealizować założenia, przyznając punkty (1 minuta ruchu = 1 pkt) i raportując wyniki. Dostaję regularne i dyskretne powiadomienia o postępach, jeśli dobrze mi idzie, a upomnienia, jeśli sobie folguję. Szybko okazuje się, że mój codzienny wysiłek jest znaczenie większy niż zakładałam, więc modyfikuje plan, dodając sobie skromne 10 minut dziennie na ćwiczenia.

Gdyby było cieplej, a smog w Warszawie mniejszy, skorzystałabym pewnie także z możliwości planowania trasy do biegania, którą wyznacza się przez aplikacje, np. współpracujące z zegarkiem, Endomodo. Zamiast joggingu, wybieram basen. I tu też czeka mnie miłe zaskoczenie. Choć producenci zastrzegają, że w przeciwieństwie do sprofilowanych sportowych smartwatchy, Fossil Q Venture nie jest dedykowany amatorom sportu, mogę w nim swobodnie pływać, bo jest wodoodporny (do 3 ATM).

Podręczne biuro

Żeby w pełni wykorzystać możliwości smartwatcha, trzeba spełniać jeden warunek – pracować w systemie Android. Wtedy mały zegarek na nadgarstku może rzeczywiście działać jak miniaturowe zdalne biuro, łącząc skrzynkę mailową, Messengera, Slacka, czy WhatsApp. Lekka wibracja informuje mnie o nowych wiadomościach i pozwala odpisać na trzy sposoby – gotowym szablonem, przy pomocy małej klawiatury na wyświetlaczu albo głosowo, bo system umożliwia transkrypcję głosu  (IOS nie daje tych możliwości).

Zegarek drży, gdy dzwoni mój telefon. A na ekranie wyświetla nazwisko osoby dzwoniącej. Dzięki temu mam kilka sekund, żeby przygotować się do rozmowy, zanim wyciągnę komórkę z torebki. Smartwatch współpracuje też z moim kalendarzem i ma funkcję podręcznego notatnika. Jest niczym elektroniczny niezbędnik, który się nie zgubi, ani nie zmoknie. Nie trzeba go dźwigać, ani wymieniać pod koniec roku.

Praktyczne sprawy

Najczęściej chyba wykorzystywaną przeze mnie funkcją zegarka są płatności zbliżeniowe (Google Pay), które potwierdzam tylko pinem. To bardzo praktyczne rozwiązanie, które oszczędza mi sporo czasu i nerwowego przeszukiwania kieszeni. Zaraz za płatnościami plasuje się odtwarzanie muzyki – smartwatch współpracuje ze Spotify, ale ma też 4GB pamięci, które wykorzystuję na ulubione płyty. Bardzo wygodna jest też możliwość współpracy z aplikacją Uber. GPS lokalizuje mnie na mapie, a kilkoma dotknięciami szybki jestem w stanie zamówić przejazd.

Po tygodniu smartwatch zrasta się z moją ręką. Niby zapominam, że go mam, ale gdy dostaję wiadomość, odruchowo zerkam „na nadgarstek”. Okazuje się, że często ten gest wystarczy, bo na telefony i maile uczę się odpowiadać blokami, w wydzielonym czasie, dbając o jakość pracy i koncentrację. Pod koniec dnia, leżąc w wannie, sprawdzam, ile spaliłam kalorii i ile kroków przeszłam. Coś, co wydawało mi się do tej pory ciekawostką, nagle okazało się ważną informacją. Dzienne i tygodniowe wyniki to wymierne dane, które łatwo ze sobą porównać. Dzięki temu zaczynam zastanawiać się nad swoim siedzącym trybem życia. I jestem gotowa na wprowadzenie zmian.

Właściwie rozstaję się z zegarkiem tylko raz na dobę, gdy zdejmuję go i podłączam do ładowarki. Po godzinie bateria jest pełna. Bo smartwatch nawet w nocy spełnia swoją funkcję – mierzy puls i monitoruje sen. Rano mogę przeczytać, że spałam 7 godzin i 23 minuty, a zanim zostałam obudzona delikatnymi drganiami (zegarek ma też funkcję budzika), wybudzałam się pięć razy. To też bardzo ważna wiadomość. Powinnam popracować na jakością snu.

I choć nie sądzę, żebym w ciągu tygodniowego testu stała się transhumanistką, to doświadczenie przyglądania się swojemu organizmowi przy pomocą technologii, okazało się cenne. Podobnie jak możliwość podglądania skrzynki mailowej na nadgarstku zaoszczędziło mi sporo energii. Powiedzenie: „Wszystko jak w zegarku” nabrało teraz dla mnie pełniejszego znaczenia.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij