Znaleziono 0 artykułów
24.12.2022

Wiktoria Wilkosz: Szczęśliwa pani domu

24.12.2022
(Fot. archiwum prywatne)

Jasne strony ruchu trad wife to dbanie o siebie i o dom, ciemne – podległość wobec mężczyzny, niechęć do innych kobiet, wrogość wobec tych, którzy żyją inaczej niż my. Wolę więc mówić o sobie „pani domu”. Z mężem tworzę związek partnerski – mówi Wiktoria Wilkosz, influencerka, która woli prowadzić dom, niż poświęcać się karierze zawodowej. 

Jakie odebrałaś wychowanie? 

Na pewno inne niż to, które chciałabym przekazać moim dzieciom. Moja rodzina była daleka od ideału. Nie doświadczyłam ciepła. Jako siedemnastolatka wyprowadziłam się z domu. Dłużej bym tam nie wytrzymała. Może dzięki temu mam motywację, żeby stworzyć w przyszłości idealną rodzinę. Dać lepsze życie i lepszą przyszłość moim dzieciom. 

Jak sobie poradziłaś sama w tak młodym wieku?

To było trudne. Z Dolnego Śląska przeprowadziłam się do Warszawy. Znałam już mojego męża, ale nie mieszkaliśmy razem. Wynajmowałam mały pokój. Kończyłam liceum, a wieczorami pracowałam. Nie miałam czasu nawet zjeść obiadu. Ale było warto zacisnąć zęby. Po ślubie wszystko się ułożyło. 

(Fot. archiwum prywatne)

Jak poznałaś Karola?

(Fot. archiwum prywatne)

Na grupie politycznej na Facebooku. Dodałam go do znajomych. Napisał do mnie jeszcze tego samego dnia. Zaczęliśmy rozmawiać o duchowości, czytaliśmy razem Pismo Święte, spotkaliśmy się na żywo po kilku miesiącach. 

Połączyły was wspólne wartości?

Tak, nie wyobrażam sobie bycia w związku z kimś, kto wyznaje inne wartości niż ja. Z Karolem zgadzamy się w kwestii religii, stylu życia, wychowania dzieci.

Co ci się w nim najbardziej spodobało?

Pewność siebie. Potrafił wypowiedzieć się na wiele tematów. Jest niezwykle mądry. I ma klasę – zawsze świetnie ubrany, w dobrze skrojonym garniturze. Roztaczał wokół siebie czar, coś magicznego. Od początku traktował mnie z szacunkiem. Na każdym etapie pytał o to, czego oczekuję od naszego związku.

Wcześniej chodziłaś na randki?

Tak, ale przed Karolem nie spotkałam prawdziwej miłości. 

Jak się poczułaś, gdy Karol ci się oświadczył? 

W pełni szczęśliwa. Karol pokazał mi, że jeśli mężczyzna naprawdę kocha kobietę, jest gotowy na zobowiązanie. Myślałam, że oświadczy się w walentynki, a zrobił to tydzień wcześniej. Zaskoczył mnie. 

Wyjście za mąż było dla ciebie ważnym krokiem?

Tak, to dopełniło nasz związek. Wzięliśmy ślub rok po pierwszym spotkaniu. Zorganizowaliśmy obiad dla 35 osób. Drugi ślub, w świątyni w Niemczech, był jeszcze bardziej kameralny. Wzięli w nim udział tylko członkowie naszej społeczności. 

Biorąc ślub, chcieliśmy pokazać światu, że wszystko robimy w odpowiedniej kolejności – małżeństwo, wspólne mieszkanie, dzieci.

Wiem, że sporo ludzi uważa ślub za niepotrzebną formalność, bo przecież mieszkają razem i robią ze sobą to, co robią mąż i żona. Niektórzy twierdzą też, że nie stać ich na wesele. Ale przecież ceremonia w urzędzie stanu cywilnego kosztuje mniej niż sto złotych.

A gdzie pracowałaś, gdy przyjechałaś do Warszawy?

W restauracji jako hostessa i w pięciogwiazdkowym hotelu jako recepcjonistka. Dużo się nauczyłam, podszkoliłam język angielski, poznałam ciekawych ludzi. Nie spisuję tego doświadczenia na straty, ale zrozumiałam, że nie chcę tak szybko żyć. Brakowało mi czasu dla siebie. Wtedy cieszyłam się, że mogę pomóc mężowi w spięciu rodzinnego budżetu. Teraz już tego nie potrzebujemy. Moim priorytetem jest rodzina. 

Z czasem twoja praca stałaby się ciekawsza, mogłabyś liczyć na awans, rozwój…

Tak, ale pracowałabym więcej, pod większą presją. Wyższe zarobki i lepsza pozycja? Nie kusi mnie to. Wolę zrobić dobry deser, posprzątać w domu, pójść na siłownię, niż wyrabiać nadgodziny w pracy i zamawiać jedzenie na wynos. 

Lubisz wykonywać wszystkie obowiązki domowe? 

Najbardziej lubię pranie, bo potem pięknie pachnie w całym domu. I odkurzanie, bo od razu widać efekty. Nie znoszę zmywać naczyń. Ale satysfakcję daje mi, jak wszystko ogarnę. I znowu jest czysto. Naprawdę lubię dbać o dom. 

Tak sobie wyobrażałaś swoje życie, gdy byłaś małą dziewczyną?

Nigdy nie pragnęłam kariery. Chciałam zostać nauczycielką. Wszystko się zgadza – jako matka będę mogła przekazywać wiedzę kolejnym pokoleniom. Moim powołaniem jest nauczanie. Chciałabym dla gromadki dzieci prowadzić edukację domową. Jeszcze nie mamy dzieci, ale marzymy o rodzicielstwie. 

Lubisz też dbać o siebie?

Nasza wiara pomaga nam zachować dobre samopoczucie – nie możemy pić alkoholu, kawy ani herbaty, palić papierosów, brać narkotyków.

(Fot. archiwum prywatne)

Jestem na diecie, liczę kalorię, jem zdrowo. Regularnie chodzę na siłownię. Inwestuję w ładne ubrania i kosmetyki dobrej jakości. Wygląd to pierwsze, na co zwracamy uwagę. Dla mojego męża to jest ważne – często mnie komplementuje. Ale chciałabym dobrze wyglądać nie tylko dla niego, ale i dla siebie. 

Co nie znaczy, że codziennie zobaczysz mnie w sukience. Na siłownię idę w legginsach i T-shircie, ale nigdy w wyciągniętym swetrze. Codziennie się maluję. Bo przecież idę do pracy! A wcale niełatwo się zmotywować, bo przecież nie mam nad sobą szefa. I ta praca nie kończy się o siedemnastej. 

Ubierasz się skromnie?

Tak, trzymam się konkretnych zasad – nie noszę krótkich spódniczek, nie eksponuje dekoltu, nie pokazuję ramion. 

A do czego jest ci potrzebne wyższe wykształcenie?

Pani domu też powinna być wykształcona, bo przecież przekazuje wiedzę dzieciom. Chciałabym mieć kontrolę nad tym, czego uczą się moje dzieci. Na pewno nie poślę ich do żłobka ani do przedszkola. Nie każdy odnajduje się dobrze w takich placówkach. Choć miałam w szkole same piątki, źle mi tam było. Podcinano mi skrzydła. 

Jakie wartości chciałabyś przekazać dzieciom?

Najważniejsza jest wiara. Chciałabym, żeby wiedziały, że każdy jest dzieckiem Boga, więc nosi w sobie boski potencjał. Chciałabym też, żeby czuły się bezpieczne, kochane i potrzebne, żeby wiedziały, że mają mamę i tatę, że rodzina jest ważna. Ja jako dziewczynka nie czułam, że moje pojawienie się w rodzinie było czymś ważnym. Nie czułam się wartościowa. 

A jeśli dzieci odejdą od wiary?

Nadal będziemy je kochać! Miłość rodzicielska i wsparcie powinny zawsze pozostać niezmienne, nawet jeśli nasze dzieci zdecydują, że nie wierzą w Boga. W Kościele Jezusa Chrystusa chrzest jest świadomym wyborem, dlatego nigdy nie zmusimy naszych dzieci do przyłączenia się do Kościoła.

Zawsze byłaś wierząca?

Zawsze czułam obecność jakiejś wyższej siły. Wychowałam się w katolickiej rodzinie. Chodziłam do kościoła, ale bardziej z przyzwyczajenia. Miałam potrzebę duchowości, ale czułam w katolicyzmie fałsz. Dostrzegałam różnicę między Kościołem a naukami chrześcijaństwa. Chrzczenie małych dzieci, celibat księży, modlenie się do Maryi – tego nie ma w Biblii. Szukałam dla siebie miejsca. Znalazłam Kościół Jezusa Chrystusa Świętego w Dniach Ostatnich. Nagle wszystko złożyło się w całość. 

W filmikach na YouTubie pokazujesz, że zaczynasz dzień od modlitwy. Takich obrazów w mediach społecznościowych brakuje. 

Tak pokazuję, bo naprawdę tak zaczynam dzień. W mediach społecznościowych brakuje duchowości. Codziennie czytam Pismo Święte. To dla mnie jak afirmacja, dobre słowo, terapia. Sporo osób pisze, że moje filmiki działają na nich kojąco. Zauważyłam, że wielu kobietom brakuje spokoju w życiu. Pozytywne komentarze mnie motywują, do hejtu się przyzwyczaiłam. „Jesteś utrzymanką męża”, „Wspierasz patriarchat”, „Nic nie robisz” – to głupota.

A jak jest naprawdę? 

Coraz rzadziej określam się jako trad wife, bo to źle się kojarzy – z kobietą poddaną mężowi, mówiącą do niego „mój panie”, pozbawioną niezależności. O stereotypach wokół ruchu opowiem w pierwszej odsłonie mojego nowego podcastu. Jasne strony trad wife to dbanie o siebie i o dom, ciemne – podległość wobec mężczyzny, niechęć do innych kobiet, wrogość wobec tych, którzy żyją inaczej niż my. Konserwatyzm powinien czerpać z tradycji, ale nie odrzucać postępu. 

My tworzymy związek partnerski. Mój mąż nie jest ważniejszy ode mnie. Nie muszę spełniać jego poleceń. Nie podejmuje sam decyzji. Bóg stworzył przecież Adama i Ewę jako równych. Nazywam się więc chętniej „panią domu”. Nie pracuję, ale pomagam mężowi inaczej – robię zakupy, gotuję, sprzątam, żeby miał czas i spokój na pracę. Gdybym poszła do pracy, to nie byłoby możliwe. 

(Fot. archiwum prywatne)

Ale przecież pracujesz – działasz w mediach społecznościowych.

To nie zajmuje mi zbyt dużo czasu. Jednego dnia skupiam się na studiach, drugiego na tworzeniu kontentu, trzeciego robię kurs prawa jazdy. 

Nie wszystkie kobiety mogą sobie pozwolić na rezygnację z pracy.

Tak, pisze do mnie sporo kobiet, które chciałyby poświęcić się wychowaniu dzieci, ale ich pensja jest potrzebna, żeby udało się spiąć domowy budżet. Wiem, że wiele kobiet nie daje z siebie stu procent ani w domu, ani w pracy, bo musi spełniać wszystkie te obowiązki, które są niemal niemożliwe do pogodzenia. 

Myślę, że w wielu sytuacjach podjęcie pracy wcale nie jest wyborem, tylko presją – jeśli nie finansową, to ze strony męża albo otoczenia. Jeśli kiedyś będę musiała iść do pracy, oczywiście pójdę. Wbrew temu, co mówią hejterzy, nie mam pustego CV. Pracowałam od 16. roku życia. Nie jestem leniwa. 

A gdy zostaniecie rodzicami, jaki podział obowiązków przewidujecie?

Chciałabym, żeby Karol angażował się w wychowanie. Poranki przed pracą, wieczory i weekendy poświęcił dzieciom. 

Przeprowadziliście się do mniejszej miejscowości. Żyje się wam teraz łatwiej? 

Mieszkamy teraz w małym miasteczku na Podkarpaciu, niecałą godzinę drogi od Krakowa. Mniejsze miasta są bardziej konserwatywne, tradycyjne, rodzinne. Odnaleźliśmy się tutaj. Warszawa zmęczyła nas zgiełkiem. I cenami. Pensja męża w zupełności nam wystarcza na życie.

Co dla ciebie oznacza równouprawnienie?

Że jesteśmy z mężem równi względem siebie i wobec Boga, ale mamy różne predyspozycje. To taka równość w różnorodności. Kobieta i mężczyzna nie są przecież tym samym. Ja, jako matka, mogę nakarmić dziecko, on, jako ojciec, zapewni byt rodzinie. Obie te rzeczy są równie ważne.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij